Jakub Bodziony: Dlaczego Włosi oddali władzę skrajnej prawicy?
Mateusz Mazzini: Włoską politykę trudno analizować w sposób linearny. Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy rząd Mario Draghiego chylił się ku upadkowi, ponad sześćdziesiąt procent respondentów pozytywnie oceniało go jako premiera. Mamy więc społeczeństwo, które najchętniej zatrzymałoby poprzedniego premiera, ale jeśli już go nie ma, to wybrany zostaje ktoś zupełnie inny.
W ten sposób po władzę sięgnęła szeroka koalicja, która we włoskiej publicystyce jest określana jako centroprawicowa, bo w jej skład wchodzi ugrupowanie Forza Italia Silvio Berlusconiego, postrzegane w Europie jako partia chadecka. Na czele tej koalicji stoi Giorgia Meloni, która przewodzi partii Bracia Włoscy, jest tam też Liga Matteo Salviniego, byłego wicepremiera i szefa MSW. Trudno wyobrazić sobie bardziej antagonistyczne postaci niż Giorgia Meloni i Mario Draghi.
Co sprawiło, że Meloni przeprowadziła tak skuteczną kampanię?
Skutecznie zmonopolizowała wyborców skrajnej prawicy, stanowiących niemal jedną trzecią ogółu. Mam tu na myśli zarówno ten elektorat, który jest otwarcie rewizjonistyczny i profaszystowski, jak i ten, który utożsamia się po prostu z konserwatywną, chrześcijańską prawicą.
Ten prawicowy blok zadziałał, bo składające się na niego partie przestały odbierać sobie głosy. Jeszcze rok temu taka koalicja nie byłaby możliwa, Liga i Bracia Włoscy mieli do siebie zbyt zbliżone programy i wyborców.
To przypomina genezę powstania Konfederacji w Polsce, która zanim stała się jedną partią, była zbieraniną skrajnych ugrupowań, których elektoraty się przenikały.
Do pewnego stopnia tak. Tutaj kluczową rolę odegrała jednak rola liderki. Bracia Włoscy zdominowali Ligę przede wszystkim dlatego, że Giorgia Meloni zdominowała Matteo Salviniego. To jest dwójka, która w zasadniczy sposób różni się w formie uprawiania polityki.
Salvini jest politycznym klaunem, który pojawił się jako poważna figura we włoskiej polityce po 2016 roku i został okrzyknięty europejskim Donaldem Trumpem. Był królem Facebooka, nieustannie publikował w mediach społecznościowych i ciągle pozostawał w trybie kampanijnym. Gdy był wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych, włoska prasa wytykała mu, że wziął udział jedynie w 30 procent głosowań w parlamencie, bo cały swój czas poświęcał na wyjazdy i prowadzenie kampanii, nawet kiedy jej nie było. To człowiek, który lubi widowisko – trochę w stylu latynoamerykańskich populistów, a trochę w stylu Trumpa i Borisa Johnsona.
Zdarzało mu się opowiadać politycznie niepoprawne anegdoty i grozić z pozycji władzy. Słynna była sprawa niemieckiej kapitan statku pełnego odratowanych na Morzu Śródziemnym uchodźców, której Salvini groził wyciągnięciem na ląd siłą i ekstradycją do Niemiec. Skończyło się tak, że to on odpowiadał za przekroczenie uprawnień, a nie ona za naruszenie włoskiej suwerenności terytorialnej.
Ale widowisko było.
Tak, to się klikało. W pewnym momencie Salvini stał się symbolem polityki uprawianej na modłę sztuki dla samej sztuki.
Czym więc różni się od Salviniego Giorgia Meloni?
Meloni jest przede wszystkim polityczką pragmatyczną, chociaż równie sprawną w mediach społecznościowych. Świetnie wypada w debatach publicznych, jest dobra retorycznie i posiada rzadką w europejskiej polityce umiejętność dopasowywania narracji do tej frakcji elektoratu, do której akurat się zwraca.
Kiedy porówna się, co Meloni mówiła o migracji w ogólnonarodowych debatach, z tym, co opowiada, mówiąc wyłącznie do swojego elektoratu, to są to dwie różne opowieści. W debatach ogólnonarodowych słyszeliśmy o odsiewaniu uchodźców od migrantów czy o przerzucaniu odpowiedzialności na Unię Europejską. Najważniejszym elementem tej polityki są tak zwane hotspoty, które z pomocą afrykańskich rządów należy stworzyć na północy Afryki. To tam miałaby się odbywać selekcja osób.
W dużej mierze jest to ten sam przekaz, który słyszymy ze strony polskiego rządu.
Tak, chociaż wiele rzeczy powiedzianych jest bardziej bezpośrednio i widać tam odwołania do faszyzmu: selekcja na podstawie rasy i proces dehumanizacji pewnych pojęć. Giorgia Meloni dokonuje typowego dla faszystowskich władz lingwistycznego zabiegu – słowom, które mają neutralny wydźwięk przypisuje czysto negatywne intencje. Tym słowem jest na przykład słowo „migrant”, które zamieniła niemalże w obelgę.
Kiedy Meloni mówi o współpracy z Unią i afrykańskimi rządami, nie brzmi to tak radykalnie, ale już w partyjnym newsletterze „Gazzetta Tricolore”, którego sama nazwa nawiązuje do faszystowskiego logo, można było przeczytać o radykalnych elementach tej polityki, o blokadzie morskiej i innych pomysłach, w których pobrzmiewały segregacyjne tony. Tak samo było z tematami rodziny i polityki gospodarczej, Meloni bezbłędnie dopasowuje przekaz do odbiorcy.
Jaka była jej polityczna droga? Ostatnimi czasy w mediach społecznościowych karierę robił filmik z jej młodości, gdzie jako dziewiętnastolatka i członkini jednej z radykalnych grup prawicowych mówi, że Mussolini „był dobrym politykiem, a wszystko, co zrobił, zrobił dla Włoch”.
Chociaż w kategoriach włoskiej polityki jest absolutną juniorką, bo ma zaledwie 45 lat, to jest już polityczką doświadczoną. Urodziła się w Rzymie, a jej ojciec zostawił matkę dla innej kobiety i wyjechał na Wyspy Kanaryjskie. Miejska legenda mówi, że podobno jej ojciec miał bardzo lewicowe poglądy, więc ona, chcąc zrobić mu na złość, wstąpiła w wieku 15 lat do reinkarnacji faszystowskiej młodzieżówki. Mniej więcej z tego samego okresu pochodzi wspomniany przez ciebie cytat. Potem dołącza do MSI, poważnej partii politycznej, w którą się przekształcili faszyści po wojnie.
I to było legalne?
Denazyfikacja czy defaszyzacja nigdy nie nastąpiła we Włoszech w takim stopniu, w jakim nastąpiła w Niemczech.
Dlaczego?
Odbywały się pojedyncze egzekucje w górach, wśród partyzantów, ale głównym kozłem ofiarnym, który został obwiniony za dopuszczenie Mussoliniego do władzy, stała się rodzina królewska. W powojennym referendum ustanowiono republikę kosztem monarchii, a potomkowie rodziny królewskiej przez długie lata mieli zakaz wjazdu na teren Włoch.
Istotnym czynnikiem jest fakt, że po wojnie we Włoszech bardzo szybko pojawiło się widmo komunizmu, czemu przeciwstawiał się Kościół, a przede wszystkim Amerykanie. Stany Zjednoczone do dzisiaj mają bazy wojskowe na terenie Włoch, które stanowią punkt kontroli Morza Śródziemnego. Przy skrytym wsparciu Amerykanów i bardziej otwartym wsparciu Kościoła elementy partii faszystowskiej zostały znormalizowane.
Sam Mussolini nie jest też postacią wyklętą we Włoszech. W pierwszym lepszym sklepie można kupić wino z etykietą z faszystą.
Powiedziałbym raczej, że w 2022 roku Mussolini jest najpopularniejszym Włochem. Włoską książką z gatunku literatury faktu, która zyskała w ostatnich miesiącach największy rozgłos, jest napisana przez badaczkę faszyzmu Sarę Lucaroni „Perché non muore mai”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Dlaczego on wciąż nie umiera”. Dlaczego rozmawiając o Włoszech, ciągle odnosimy się do postaci Mussoliniego? Bo on ciągle jest tam żywy i napędza to włoskie imaginarium. Pomimo tego, że istnieją przepisy, które zakazują promowania faszyzmu jako ideologii wykluczającej. Włoskie państwo nie jest na tyle sprawne, żeby te zasady egzekwować, szczególnie na niższych szczeblach.
No właśnie – podczas kampanii mówiło się, że faszyzm może wrócić do Włoch. To były reakcje histeryczne czy adekwatne do zagrożenia?
Trudno o jednoznaczą odpowiedź. Przyczyny słabego wyniku całego obozu progresywnego, a więc zarówno bloku lewicowego pod przewodnictwem Partii Demokratycznej, jak i partii centrowych, były oczywiście złożone, ale ich wspólnym mianownikiem była niezdolność do przekazania wyborcom swoich własnych pomysłów na rządzenie Włochami. Bardzo słabą kampanię wyborczą zaliczył były premier i szef Partii Demokratycznej Enrico Letta, który na tle charyzmatycznej Meloni wypadał jak niezdecydowany, mało przekonujący polityk mówiący w kółko o abstrakcyjnych kwestiach, jak „europejskie wartości”.
Jak zresztą w całej kampanii, Meloni w debatach udawało się zdominować dyskusję tematami, w których czuła się komfortowo i które służyły jej własnemu programowi. Przede wszystkim chodzi o migrację, która dla Włochów owszem, jest problemem – 77 procent respondentów z sondażu YouGov z grudnia 2021 roku wskazuje, że w kraju jest zbyt wielu imigrantów – ale jest nim tylko wtedy, kiedy się o tym problemie przypomni, wywoła do tablicy. Na co dzień znacznie bardziej palące są kwestie klimatu, podwyżek cen energii, czy kryzysu związanego z brakiem personelu w oświacie, gdzie według różnych szacunków brakuje nawet 200 tysięcy pracowników. Letta dał się wciągnąć w przepychankę, której nie miał szans wygrać.
Błędem było też nadmierne histeryzowanie na temat faszyzmu Meloni. Wypowiadając się regularnie dla mediów, w tym zagranicznych, jak w sporym wywiadzie dla Associated Press, Letta brzmiał jak panikarz, który straszy wszystkich demonem Mussoliniego w spódnicy i szuka ratunku na Zachodzie, sam nie mając wiele do zaoferowania.
Przy czym – była to histeria uzasadniona. W Europie straciliśmy umiejętność nazywania rzeczy po imieniu. Nie należy się skupiać na tym, kim jest Meloni jako osoba, a raczej na tym, kim jest Giorgia Meloni jako szefowa Braci Włoskich i czym jest właściwie ta partia pod względem ideologicznym. A jest to ugrupowanie, które ze wszech miar spełnia kryteria partii postfaszystowskiej.
Dlaczego?
Żeby to udowodnić, posłużę się literaturą tematu. Tekstem, do którego chciałbym się odwołać, jest esej opublikowany przez Umberto Eco w „The New York Review of Books” w 1995 roku „The Eternal Facism”, czyli „Wieczny faszyzm”. W tym krótkim tekście Eco opowiada o własnych doświadczeniach życia w faszyzmie i opowiada o nim jako o ideologii pozbawionej własnej filozofii. W przeciwnie do nazizmu i komunizmu, faszyzmowi brakuje odpowiedzi na pytanie o świat, ludzi i egzystencję.
Eco definiuje faszyzm jako puste opakowanie, które oparte jest na jednym paradygmacie – wyobcowaniu konkretnej grupy ze społeczeństwa i jej absolutnej dehumanizacji. Na koniec pisze coś wstrząsającego – że chciałby, żeby ktoś kiedyś powiedział, że otworzy Auschwitz na nowo albo zapowiedział marsz na Rzym w brunatnych koszulach, ale niestety życie nie jest takie proste.
Kluczowe jest stwierdzenie, że faszyzm to puste pudełko, dlatego może się on reinkarnować w różnych postaciach. Włoski faszyzm będzie więc wyglądał inaczej niż faszyzm w Polsce czy Hiszpanii, ale zawsze będzie się sprowadzał do jednego: wyobcowania i dehumanizacji konkretnej grupy społecznej.
W przypadku Meloni i Braci Włoskich są to migranci?
W debacie w „Corriere Della Sera”, Meloni powiedziała, że największym problemem we włoskiej polityce migracyjnej jest to, że doszło do synonimizacji słów „uchodźca” i „migrant”. Jej zdaniem, żaden poważny kraj nie dopuściłby do takiej sytuacji, gdzie „normalni migranci” nie mogą przyjechać do Włoch, bo wszystkie miejsca zostały zajęte przez nielegalnych przybyszów.
Według Meloni poważny kraj to taki, który wypycha ludzi szukających lepszego życia, którzy śmią nie wnosić na wstępie dodatniej wartości ekonomicznej dla danego państwa. To przykład dehumanizacji procesu migracyjnego.
I uczynienia z tej dehumanizacji normalności?
To jest kwestia tego, jak społeczeństwa demokratyczne normalizują patologie skrajnej prawicy, co opisywał w „Drodze do niewolności” Timothy Snyder. Do tego doszło w Stanach Zjednoczonych, gdzie nad wszystkimi wybrykami Trumpa przechodziło się do porządku dziennego. W dużej mierze widzimy to też w Polsce. Setny skandal czy kolejne pogwałcenie standardów nie robi już wrażenia. A przecież PiS to w kontekście europejskim skrajnie prawicowa partia, naruszająca standardy demokratyczne i prowadząca politykę wykluczania.
Jakie są inne elementy, które sprawiają, że uznajesz partię Meloni za postfaszystowską?
Drugą rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest to, o czym pisze prof. Jason Stanley z Yale, który zajmuje się współczesnymi inkarnacjami faszyzmu. Jego książka o znamiennym tytule „Jak działa faszyzm” zwraca uwagę na to, w jaki sposób słowa nabierają w faszystowskiej retoryce pewnych nowych znaczeń. Przecież to właśnie stało się ze słowem „Żyd” w nazistowskich Niemczech. W pewnym momencie to słowo nie było określeniem kategorii religijnej ani etnicznej, a skryminalizowanej grupy, której należało się pozbyć. W Hiszpani Franco taką rolę odegrali ludzie korzystający ze świadczeń socjalnych. Kiedy posłucha się przemówień Jamesa Dale’a, czyli wielkiego mistrza Ku Klux Klanu, można również zobaczyć zmianę znaczenia słów, tak aby służyły maszynie propagandowej.
Opiera się to, na czymś, co Stanley nazywa „wyobrażoną wielkością” [imagined greatness]. I coś podobnego robi Meloni – mówi o przywracaniu wielkości i powagi Włoch, którą one w pewnym momencie utraciły. Chociaż nigdy zapewne nie dowiemy się, kiedy się to stało.
To w zasadzie kopia przekazu Make America Great Again. Ameryka była wielka. A dlaczego i kiedy dokładnie? Tego się od Trumpa nie dowiemy.
To samo widać w rewizjonizmie historycznym Prawa i Sprawiedliwości. Taka wersja przeszłości jest oparta na przesłankach, których nie da się zbadać ani zmierzyć, tylko na pojęciach duszy, dumy czy charakteru narodowego.
W przypadku Meloni jest też oczywiście nadrzędny i wyimaginowany wróg, czyli „wielka światowa lewica”. Chodzi tutaj o jakiś niezdefiniowany, trochę spiskowy ruch. Stanley mówi o tym, że poczucie strachu przed tym wrogiem napędza machinę propagandy.
W viralowym filmiku podawanym po wygranej Meloni przez polską prawicę Meloni mówi: „Jestem Włoszką, matką, chrześcijanką i suwerenistką”. To właśnie za to ma jej nienawidzić ta globalna lewica.
Tak – i tutaj przechodzimy do trzeciego punktu w naszej analizie sukcesu Braci Włoskich: do roli liderki. Antonio Scurati w książce „Syn stulecia” pisze właśnie o roli lidera w ugrupowaniach faszystowskich. Prawie zawsze wygląda to tak, że lider jest zbawicielem narodu, który posiada mitologiczną wręcz siłę i to dzięki niej może doprowadzić przede wszystkim do odnowy moralnej, a nie tylko ekonomicznej. Poglądy partii są poglądami lidera.
To nie jest aż tak ważne, że gdzieś na niższych szczeblach partii mamy ludzi, którzy w biurach poselskich trzymają zdjęcia Mussoliniego i symbole faszystowskie – bo do takich rzeczy też dochodziło – ani że w szeregach Braci Włoskich jest Gajusz Juliusz Cezar Mussolini, prawnuk Mussoliniego, który ubiegał się o miejsce w Parlamencie Europejskim. On chciał zacząć swoją kampanię od odczyty dzieł zebranych Benito Mussoliniego w wynajętej w Perugii restauracji. Do tego w końcu nie doszło, ale to pokazuje, że to są żołnierze Meloni. Gdyby ona zmieniła retorykę i zaczęła głosić poglądy libertariańskie, to ci ludzie poszliby za nią.
Czy Meloni rzeczywiście ma na tyle silną pozycję w swojej partii, że jest w stanie narzucić swój pogląd wszystkim członkom?
Tak długo, jak będzie pozwalała na koncesjonowane wybryki, to tak. To jest partia zbudowana na modelu wodzowskim, a Meloni jest nowym wcieleniem faszystowskiego wodza.
Warto zwrócić uwagę na to, że ona nie jest osobą, która zejdzie z podium i zacznie organicznie pracować i roznosić dary do domu dziecka, co skrajnie prawicowi politycy we Włoszech zwykle robią. Meloni zawsze wypowiada się z pozycji autorytetu i nie wchodzi w przypadkowe interakcje na ulicy. Jeżeli przyjrzymy się sposobowi uprawiania polityki przez Mussoliniego, ale i przez Adolfa Hitlera, to oni zachowywali się bardzo podobnie. To ludzie, którzy zawsze wypowiadali się ex cathedra, świadomi niemal boskiej legitymizacji swojej władzy.
Jaki jest realnie potencjał Meloni i jej ugrupowania do przeprowadzania zmian we Włoszech? To, co nakreśliłeś, brzmi dość przerażająco, ale wiemy, że chociażby kontekst międzynarodowy czy problemy gospodarcze naturalnie ograniczają pole manewru nowego rządu.
Z punktu liberalnej demokracji powiedziałbym, że na szczęście czasy się zmieniły. Żyjemy w czasach, kiedy państwa narodowe są coraz słabszymi podmiotami. Przy całej swojej postfaszystowskiej orientacji, Meloni jest polityczką pragmatyczną, która zdaje sobie sprawę z tego, że pójście na kolizyjny kurs w Unią Europejską mogłoby źle się skończyć.
To 73 włoski rząd w ciągu 78 lat. Czy Meloni oferuje Włochom jakąś stabilność w czasach kryzysu?
Wiele czynników mogłoby sprawić, że tę władzę straci. Pamiętajmy, że po drugiej wojnie światowej średnie trwanie włoskiego rządu wynosi rok i 6 tygodni. Trudno mówić o stabilności, bo ona co innego znaczy w Polsce, a co innego we Włoszech. Upadek rządów tam niekoniecznie oznacza destabilizację. Włosi są do tego przyzwyczajeni.
Potencjalnym ograniczeniem dla Meloni jest kwestia środków z postpandemicznego Funduszu Odbudowy, których Włochy, podobnie jak Polska, jeszcze nie otrzymały. Mówimy tutaj o 200 miliardach euro.
To byłby gigantyczny zastrzyk finansowy. Giorgia Meloni doskonale wie, że potrzebuje pieniędzy z włoskiego KPO, dlatego że w przeciwnym razie gospodarka po prostu się zwinie. Dlatego Meloni na arenie międzynarodowej dalej będzie pozować na europejską konserwatystkę. W jednym z opublikowanych podczas kampanii filmików mówiła o tym, że Braci Włoscy nigdy nie poprą żadnej legislacji opartej na rasie i nie będą nawiązywać do Mussoliniego. Problem w tym, że ten filmik został nagrany po angielsku, hiszpańsku i francusku. Taki materiał nigdy nie pojawił się po włosku, bo alienowałoby cześć jej wyborców.
Jednak uważam, że z punktu widzenia Europy Meloni nie jest zagrożeniem. Dużo bardziej niebezpieczna jest sylwetka Silvio Berlusconiego, który jest charakterologicznie chory na władzę i któremu jest znacznie bliżej do Rosji i Putina. To on może zimą grać na ewentualnych ekonomicznych frustracjach, podnosić kwestię tego, że Włosi marzną czy mają problem z energią. Pomimo że rząd Mario Draghiego zabezpieczył już zapas gazu na zimę.
Czyli paradoksalnie, spośród wszystkich koalicjantów, Meloni jest najbardziej rozsądnym głosem, jeśli chodzi o kwestie wojny w Ukrainie?
Nazwanie tego rozsądnym głosem, chyba nie przejdzie mi przez gardło. Na pewno jest jednak najbardziej przewidywalna. W najgorszym wypadku będzie włoskim Viktorem Orbánem. On jest zdolny retorycznie, przebiegły, bardzo inteligentny i wiemy, że jeśli jest możliwość zrobienia salta przez lewe ramię przed Komisją Europejską, to Orbán zawsze spróbuje je zrobić. Trochę tak będzie z Meloni. Ona oczywiście będzie krzyczeć, że trzeba strzelać do pontonów na Morzu Śródziemnym – i to trzeba piętnować – ale za tym może pójść niewiele konkretów.
A jak do wojny w Ukrainie podchodzą zwykli Włosi? W jednym z ostatnich sondaży 51 procent respondentów chciało wycofania sankcji nałożonych na Rosję. W obliczu nadchodzącej zimy ten odsetek może jeszcze wzrosnąć.
Tak, a z drugiej strony zdecydowana większość Włochów popiera Ukrainę w konflikcie z Rosją. Czyli z jednej strony chcielibyśmy, żeby Ukraina wygrała, a z drugiej strony – żeby już nie było sankcji. Myślę, że w momencie ewentualnego przesilenia Włosi nie będą burzyć europejskiej jedności, po części dlatego, że, poza Orbánem, Meloni nie ma sprzymierzeńców do znaczącej rebelii. Nie należy się jednak spodziewać takich gestów, jakim była podróż Emmanuela Macrona, Olafa Scholza i Mario Draghiego do Kijowa.
Mówisz, że Meloni brakuje partnerów w Europie. A przecież konserwatywni politycy związani z PiS-em entuzjastycznie zareagowali na zmianę władzy w Rzymie. Europoseł PiS-u Ryszard Legutko twierdzi, że: „obecnie są tylko dwa rządy centroprawicowe w Europie – polski oraz węgierski, natomiast nie ma żadnego prawicowego zachodnioeuropejskiego. Jeżeli taki rząd powstanie we Włoszech, a być może i w Szwecji, to jednak nieco inaczej będzie się przedstawiać ten pejzaż polityczny w Europie”.
Przyznam, że trudno komentować słowa profesora Legutki, który w ostatnich miesiącach udowodnił, że odchodzi od jakiejkolwiek merytorycznej analizy.
Natomiast jest to ważny głos dla tamtej strony.
Tak, aczkolwiek będę używał innych kategorii i postaram się to zrobić w sposób bardziej naukowy. Nie uważam, że to jest duże zwycięstwo PiS-u, chociaż rzeczywiście, w dwóch krajach, które do tej pory były wolne od skrajnej prawicy, mamy teraz rządy prawicowe. Jednak łączy je tylko fakt, że w Szwecji i we Włoszech udało im się przeprowadzić spójną kampanię, zmonopolizować debatę i narzucić ton w dyskusji przede wszystkim o kwestiach migracyjnych. Szwedzcy Demokraci, po względem swojego elektoratu, są partią znacznie bardziej mieszczańską i ich frustracje mają inne podstawy niż ekonomiczne problemy wyborców Braci Włoskich.
Z punktu widzenia polskiego rządu może się wydawać, że zyskują nowego sprzymierzeńca w trzeciej unijnej gospodarce. Jednak we Włoszech nikt nie patrzy na PiS jako na ważnego sojusznika.
Bo?
Dla Zachodu jest to partia marginalna i między innymi dlatego nie wyszedł projekt budowy bloku suwerenistycznego, z którym wyszedł swego czasu Matteo Salvini. On nie wyobrażał sobie partnerstwa z jakimś PiS-em z Polski, a ewentualnie jego zwasalizowanie.
Myślę, że to wyraz poważnego błędu percepcyjnego elit rządzących w Warszawie, które są przekonane o swojej wyimaginowanej sile w Unii Europejskiej. W Polsce będzie budowana narracja o tym, że jesteśmy częścią coraz większego frontu, ale to nie rezonuje z drugą stroną. Meloni będzie szukać partnerów raczej w Hiszpanii i Francji. PiS to, mimo wszystko, plankton.