Obserwujemy coraz częstsze i bardziej powszechne odejścia ze szkoły publicznej. Uciekają ci, których stać na edukację prywatną, jak i ci, którzy mają determinację oraz czas, by samodzielnie uczyć swoje dzieci. Powstaje też coraz więcej inicjatyw wspomagających edukację domową, a także internetowych platform edukacyjnych, które krok po kroku prowadzą uczniów przez wymagania podstawy programowej.
Szkoły społeczne i prywatne często zakładane są przez ludzi z pasją, którzy nie są w stanie pogodzić się z zapadającym się systemem edukacji. Szukają więc innych dróg, czerpiąc przy tym garściami z dokonań poprzednich pokoleń pedagogów, psychologów oraz nauczycieli – również tych, których postulaty nadal brzmią rewolucyjnie, choć mają ponad sto lat, Janusza Korczaka, Marii Montessori czy Rudolfa Steinera.
Po co nam szkoła?
Jak piszą Ala Budzyńska i Misza Tomaszewski w tekście, który zapoczątkował tę edycję spięcia, prywatyzację wspierają rodzice o konserwatywnych poglądach, którzy optują przy swoim „wychowawczym monopolu”. Można to ująć bardziej wprost – tacy rodzice chcą uchronić swoje dzieci przed konfrontacją z poglądami i wartościami innymi niż ich własne. Prywatyzację popierają też rodzice o liberalnych poglądach, dla których ważna jest „wolność wyboru” – sami często byli wychowani w duchu rywalizacji, a szkoła, jak i każda inna przestrzeń życia, może być dla nich miejscem, w którym można okazać się lepszym. W obu przypadkach widać łatwość, z jaką rodzice rezygnują z instytucji państwowej, i − tu zgadzam się z autorami − że kierują się przy tym wyborze wiarą w rozwiązania rynkowe. Tylko czy wolny rynek rzeczywiście jest w stanie pomóc?
Jakie problemy niesie ze sobą zapaść systemu edukacji? Wymieńmy: generalne obniżenie poziomu nauczania, za tym wzrost nierówności, co z kolei przekłada się na mniejszą spójność społeczną. Do tego trzeba uwzględnić fakt, że Polska stała się krajem imigranckim. Słaba szkoła publiczna nie sprosta wyzwaniom związanym z integracją migrantów, co sprawi, że na podziały klasowe nałożą się jeszcze te, które związane są z pochodzeniem.
Zapaść publicznej szkoły to również rezygnacja z wglądu w stan społeczeństwa, kondycję dzieci – ich stan fizyczny i psychiczny – wiedzy o tym, czy są głodne albo czy w ich domach przypadkiem nie dochodzi do przemocy, która zdarza się tak samo w rodzinach bogatych, jak i biednych. Dalszy wzrost nierówności prowadzić też może do milczącego uznania, że dzieci ze szkół publicznych są mniej warte, skoro ich rodzicom nie zależy na nich na tyle, by zapłacić za ich edukację, a przecież wedle praw rynku coś jest przecież warte tyle, ile jesteśmy w stanie za to zapłacić (a zgodnie z liberalnymi przekonaniami, jak sobie nie radzisz, to znaczy, że za mało się starasz, a jakbyś popracował z 16 godzin, to byłoby cię stać na prywatną edukację dla dziecka i studia za granicą.)
Co z tymi dziećmi, których rodzice podejmą się nauczania swoich dzieci w domach, ale nie podołają temu zadaniu, bo nie mają odpowiednich kompetencji? Lub z tymi, które trafią do szkół prywatnych, których nikt nie widzi i w których każdy przedmiot może być prowadzony tak, jak dzisiaj katecheza – poza kontrolą instytucji państwa. Już dziś mamy bardzo poważny problem z bezbronnością wobec dezinformacji. Czy poradzimy sobie jako społeczeństwo, jeśli zrezygnujemy z instytucji, która może nauczyć, jak weryfikować wiedzę kolejne pokolenia? Od zaprzyjaźnionego streetworkera słyszałam o bystrym chłopcu, który nie wierzył, że historia Polski wydarzyła się naprawdę. W zalewie dezinformacji, jeśli zabraknie przewodnika, wszystko może zdawać się tak samo prawdziwe, jak i fałszywe.
Klimat społeczny i polityczny, sprawy takie jak odporność demokracji na populizm czy faszyzm to wypadkowa poglądów i postaw zarówno tych dobrze wykształconych, którym rodzice zapłacili za korepetycje, obozy językowe, czy prywatną szkołę, jak i tych, którzy musieli sobie radzić bez tej pomocy. Patrzenie na szkołę jedynie przez pryzmat wiedzy, jakiej dostarcza, zawęża jej rolę jako instytucji. Edukacja, zwłaszcza w demokracji, to nie tylko umiejętność rozwiązywania zadań lub znajomość budowy komórkowej pantofelka, ale też umiejętność współbycia z innymi; to świadomość tego, że ludzie są różni – myślą różnie i rozmaicie się zachowują – ale że można oraz warto się z nimi dogadywać. Że pomimo różnic możemy zgodzić się na wspólne zasady i je respektować.
Co więcej szkoła to pierwsze miejsce, w którym spotykamy się z państwem. To pierwsze miejsce, które pokazuje nam, czym to państwo jest. Obecnie polska szkoła to chaos, z którego coraz widoczniej wyłania się autorytaryzm ze ścisłą hierarchią, w której kurator ciśnie dyrektora, dyrektor – nauczycieli, a uczeń ma coraz mniej praw i oskarżony o bliżej niesprecyzowaną demoralizację może być potraktowany gazem pieprzowym i związany pasami. Nie, nie dziwię się coraz bardziej powszechnym tendencjom ucieczkowym, ale obawiam się, że zapaść publicznej szkoły spotęguje kryzys demokracji.
To nie deszcz
„Pełzająca prywatyzacja polskiej szkoły nie jest efektem spisku konserwatywnego ministerstwa ani liberalnych rodziców, lecz ponurą konsekwencją uczynienia z edukacji niedoinwestowanego eksperymentu społecznego kolejnych ekip rządzących, których dzieci i tak nie będą się uczyć w szkołach publicznych” − piszą Ala Budzyńska i Misza Tomaszewski.
Zgadzam się z diagnozą Ali Budzyńskiej i Miszy Tomaszewskiego, jednak propozycja, która im wydaje się niemal radykalna, by ograniczyć możliwość odchodzenia do edukacji domowej, korepetycje przenieść do szkół, popatrzyć na szkoły publiczne jak na „laboratoria spójności”, a od placówek niepublicznych oczekiwać, by wypracowywały tam rozwiązania dla szkół powszechnych, jednak”, nie wydaje mi się rewolucyjna, ale przede wszystkim dalece niewystarczająca.
Rozumiem, że autorzy widzą w tym krok w stronę utrzymania jakiejś kontroli nad pełzającą prywatyzacją szkoły. Zgadzam się, że jest ona potrzebna, by nie wytracić uczniów, utrzymać wobec placówek niepublicznych wymagania i jakoś wprząc je w pożytek publiczny. Jednak tego już próbowaliśmy – wszak z tą właśnie myślą placówki niepubliczne powstały. W założeniu miały być one kuźniami edukacyjnych rozwiązań, które będą mogły być potem wdrażane w szkołach publicznych. To się nie udało. Z czasem placówki niepubliczne okazały się alternatywą dla bardziej majętnych, teraz zaś pełnią rolę tratw ratunkowych, najczęściej dla tych, którzy mają kapoki i potrafią pływać.
Uważam ponadto, że po raz kolejny jest to szukanie wyjścia w obszarze pozasytemowym, chociaż kreowanie polityk publicznych to zadanie dla instytucji państwa i to na nie trzeba naciskać i od nich wymagać. Poszukiwanie rozwiązań poza systemem nie przyniesie rozwiązań systemowych. Tak jak prywatyzacja telewizji nie naprawi katastrofy wyrządzonej uczynieniem propagandowej tuby z TVP, tak dalsze szukanie rozwiązań w prywatnych szkołach, ie naprawi polskiej edukacji.
Obrońmy szkołę publiczną
W demokracji narzędziem obywateli są instytucje, dlatego nie odpuszczałabym walki o szkołę publiczną. Ostatnie wstrząsy, reforma przeprowadzona przez ministrę Zalewską w 2017 roku, strajk nauczycieli w 2019 roku, pandemia, nauczanie zdalne i kolejne pomysły ministra Czarnka sprawiły, że szkoła stała się przedmiotem szerokiej dyskusji: namysłu oraz wzajemnych spotkań środowisk, które do tej pory rzadko ze sobą rozmawiały. Coraz więcej szkół, również publicznych, przystępuje do ruchu Budzących się szkół, wprowadza rozwiązania przyjazne uczniom, poprawiające jakość edukacji i zmniejszające poziom stresu czy hałasu.
Powstał Ogólnopolski Pakt dla Edukacji, który współtworzy ponad pięćdziesiąt pięć organizacji pozarządowych, trzy organizacje nauczycielskie, organizacje samorządowe, w tym Ruch Samorządowy TAK! Dla Polski, Unia Metropolii Polskich, Związek Miast Polskich i Związek Powiatów Polskich opracowujących wspólny plan naprawy szkoły w duchu demokratycznym. Może warto wesprzeć te inicjatywy?
Może, zamiast wciąż szukać rozwiązań poza systemem, naciskać na polityków tak, by przyjęli rozwiązania dobre dla szkoły i demokracji na dekady, nie na kadencję. Dogłębny kryzys jednego i drugiego temu sprzyja, bo pokazuje zawodność rozwiązań nie popartych namysłem i szerokim konsensem. Być może teraz o ten konsens będzie łatwiej.
Te zmiany oczywiście mogą zostać przeprowadzone dopiero po wyborach wygranych przez demokratyczną opozycję. Nie widzę jednak innej drogi. Jeśli chcemy mieć demokratyczne, solidarne i spójne społeczeństwo, to droga do niego nie wiedzie przez szkoły prywatne, ale przez dobrą szkołę publiczną, z których najlepsza będzie ta najbliższa miejscu zamieszkania.