„Biliśmy za naród i z powodów osobistych”, wyjaśnił jeden z rosyjskich rosyjski skinheadów, zatrzymanych w 2016 roku za bicie w moskiewskim metrze przypadkowych pasażerów o „niesłowiańskim” wyglądzie. Aresztowanie (do procesu w końcu nie doszło) było czymś wyjątkowym; wszak policja sama prowadziła łapanki środkowoazjatyckich „gastarbeiterów”, zwłaszcza wyglądających najmniej „słowiańsko” Kirgizów. Oni zaś milczeli, bo praca za grosze w Rosji byłą lepsza niż brak pracy w domu. „Przyjdzie kirgiska dupa i posprząta”, powiedziała przy mnie miła moskwianka w średnim wieku, gdy ktoś jej zwrócił uwagę, że śmieci na ulicy. W klasycznej postkolonialnej relacji Rosja wykorzystywała, biła i gardziła. A teraz szuka pomocy.
Mobilizacja do wyjazdu
Od ogłoszenia przez Putina miesiąc temu „częściowej mobilizacji”, z kraju uciekło ponad czterysta tysięcy mężczyzn, niemal dwa razy więcej, niż udało się wziąć w kamasze. Połowa z nich trafiła do Kazachstanu, gdzie w szkołach, kinach i meczetach urządzono dla nich tymczasowe noclegownie.
Obok Białorusi i Armenii, Kazachstan, Tadżykistan i Kirgistan to jedyne kraje, do których Rosjanie mogą wjechać na wewnętrzny paszport, odpowiednik dowodu osobistego; zagraniczny ma tylko 20 procent obywateli. Większość z tych, którzy uciekli do Kazachstanu, zdążyła już pojechać dalej. Tylko w Kirgistanie zarejestrowano w tym miesiącu 20 tysięcy rosyjskich przybyszy, którzy dołączyli do 30 tysięcy, którzy wjechali tam od 24 lutego. Jako że rejestracja nie jest obowiązkowa, władze szacują, że rzeczywista liczba rosyjskich imigrantów jest dużo większa.
W kraju liczącym 6,5 miliona mieszkańców, z czego przynajmniej pół miliona pracuje w Rosji, taki przypływ ma charakter rewolucyjny. Należy zakładać, że ogromna większość przybyszy nie ma paszportów zagranicznych – w przeciwnym wypadku trafiliby gdzie indziej, choćby do Mongolii, gdzie na przejściu w Kiachcie, przez które normalnie przejeżdżało kilkadziesiąt samochodów dziennie, po ogłoszeniu mobilizacji zrobił się szesnastogodzinny korek. Bez paszportu dalej nie pojadą.
W Biszkeku czynsze już wzrosły dwukrotnie; właściciele wyrzucają na bruk kirgiskich najemców, by zwolnić mieszkania dla Rosjan, gotowych takie (i tak zresztą niskie, jak na Moskwę) stawki płacić. Wielu z nich jednak gnieździ się w wieloosobowych pokojach z piętrowymi łóżkami – dokładnie tak, jak kirgiscy gastarbeiterzy w Rosji. Inaczej jednak niż społeczna niesprawiedliwość czynszów, ten wymuszony egalitaryzm może się okazać krótkotrwały.
Rosyjski dar z nieba
Dla kirgiskich władz bowiem rosyjski napływ to właściwie dar z nieba. Rosjanie są wykształceni, z doświadczeniem w najbardziej chodliwych branżach, od informatyki po marketing. Nie ma bariery językowej, bo w byłej sowieckiej republice rosyjski jest nadal bardzo rozpowszechniony. Mogą ogromnie się przyczynić do rozwoju kraju, więc warto w nich zainwestować, dać dobre pensje i mieszkania – pod warunkiem, że Kirgizi zaakceptują, że nie dosyć, że w Rosji musieli pracować pod Rosjanami, to podobnie teraz będą mieli u siebie w domu.
Co więcej, podczas wrześniowych starć granicznych z Tadżykistanem, w których zginęło prawie sto osób, głównie cywili, Rosja odmówiła interwencji, choćby dyplomatycznej. Tymczasem wraz z oboma państwami należy ona do Organizacji Zbiorowego Bezpieczeństwa, która w grudniu interweniowała podczas zamieszek w Kazachstanie – a wina strony tadżyckiej byłą bezsporna. Nienawiść do Rosji wzrosła, a teraz jest już na kim się mścić.
Częściowo pod wpływem wymierzonego w środkowoazjatyckich gastarbeiterów rosyjskiego rasizmu, w Kirgistanie rozwinął się też rodzimy rasizm, wymierzony jednak w ludzi o jeszcze ciemniejszym kolorze skóry: afrykańskich studentów w Biszkeku czy hinduskich kupców.
Oszczędza on Rosjan (inaczej niż w Kazachstanie, gdzie są postrzegani jak potencjalni agresorzy, w efekcie choćby wypowiedzi Putina o Kazachstanie jako państwie, które Kazachowie „otrzymali” dopiero po rozpadzie ZSRR), ale wspiera ogólny klimat ksenofobii.
Współczucie dla dawnych kolonizatorów
Haniebny okrzyk „wypierdalać!” wykrzyknięty przez Martę Lempart ze sceny antyputinowskiej demonstracji pod adresem jej uczestników – rosyjskich opozycjonistów, i ochoczo podchwycony przez innych demonstrantów, w Biszkeku jeszcze nie rozbrzmiewa.
Lempart zdaje się uważać, że ma prawo Rosjanom nakazać, by zostali w kraju i szli do łagrów zamiast do wojska, by zasłużyć na jej uznanie. Trudno jej byłoby się jednak powołać na polskie doświadczenie: ani gdy LWP w ramach Układu Warszawskiego napadło na Czechosłowację w 1968 roku, ani na polską demokrację 13 lat później, Polacy nie stawiali heroicznie oporu poborowi – i trudno by tego od nich wymagać.
Jeśli jednak dojdzie do antyrosyjskich wystąpień w Kirgistanie, to nie, jak w Warszawie, z powodu monumentalnej hipokryzji podszytej prowincjonalną ksenofobią, lecz w reakcji na to, że Rosjanie pozbawiali Kirgizów godności, a teraz pozbawiają ich mieszkań i pracy. Dawni kolonizatorzy znów uprzywilejowani i do tego jeszcze należy im współczuć, bo uchodźcy. Gdyby można było sprzedawać ironię historii, Kirgistan byłby Kuwejtem.