W ostatnim czasie „Rzeczpospolita” opublikowała informację, że Komisja Europejska może zablokować wypłatę środków z budżetu UE dla Polski. Mówimy o bardzo dużych pieniądzach: w ramach unijnego budżetu na politykę spójności na lata 2021–2027 Polska powinna otrzymać 76 miliardów euro. Byłby to kolejny krok po zablokowaniu wypłaty środków z Krajowego Planu Odbudowy, gdzie KE odmawia wypłaty środków, ponieważ Polska nie wypełnia warunków wstępnych, w tym dotyczących przywrócenia praworządności. Łącznie to ponad 100 miliardów euro, których Polska może nie dostać albo już nie dostaje.

A zatem: co teraz? Spróbujmy odpowiedzieć sobie na kilka najważniejszych pytań politycznych.

Pieniądze za praworządność

Przede wszystkim, dlaczego PiS przyjmuje taką postawę? Istnieje pewne wyjaśnienie ideologiczne, które słychać w wypowiedziach polityków obozu rządzącego. Twierdzą oni mianowicie, że nie mogą się zgodzić na ustępstwa wobec KE, ponieważ próbuje ona naruszać polską suwerenność – i nie wolno pozwolić w tej sprawie na precedens. W tym znaczeniu odmowa wykonania warunków stawianych przez KE jest sygnałem pokazującym, że polski rząd nie jest politycznie podległy Brukseli. Pewien problem techniczny związany z tym argumentem polega na tym, że rząd Mateusza Morawieckiego wcześniej sam zgodził się na warunki, których teraz nie spełnia – a dopuszczalność mechanizmu pieniądze za praworządność potwierdził Trybunał Sprawiedliwości UE.

To sugeruje, że trzeba rozważyć prostsze wyjaśnienie. Mówiąc najkrócej, PiS odmawia przyjęcia pieniędzy dla Polski, bo nie chce się wycofać z partyjnego skoku na sądy. Jest to podwójnie nieszczęśliwe, ponieważ nie jest to sytuacja „coś za coś”, lecz raczej nic za nic. PiS nie zyskuje w ten sposób niczego dla Polski, jedynie dla partii. Jako Polacy w obu sprawach tracimy, dla Polski lepsze byłyby bowiem pieniądze z UE i realnie zreformowane, niezależne sądy.

Unia bardziej polityczna

A zatem kolejna kwestia: czy zablokowanie pieniędzy dla Polski z budżetu UE jest możliwe? Tak, skoro jest możliwe w sprawie KPO, to jest możliwe również w sprawie dużego budżetu. W przeszłości wydawało mi się to mało prawdopodobne, ponieważ instytucje UE przyjmowały tradycyjnie łagodne stanowisko wobec antydemokratycznych praktyk na Węgrzech i w Polsce – byłem zdania, że KE brakuje woli politycznej i mandatu politycznego do bardziej zdecydowanych działań.

Ale teraz znaczenie zyskały dwie okoliczności. Po pierwsze, mogło się wydawać, że PiS będzie bardziej elastyczne. W końcu rząd Mateusza Morawieckiego sam zgodził się na mechanizm pieniądze za praworządność i na kamienie milowe w KPO, które trzeba spełnić, aby otrzymać przelew, mimo że sprzeciwiał się temu Zbigniew Ziobro. Co więcej, nawet jeśli pominąć mgławicowe pojęcia w rodzaju naprawiania „relacji z UE”, a wziąć pod uwagę czysto wymierny, finansowy interes kraju – to pozyskanie wielkich środków finansowych na inwestycje w trudnych czasach powinno się PiS-owi opłacać. Z kolei odrzucenie pieniędzy z UE w warunkach wojny i kryzysu wygląda raczej jak przygotowania do gospodarczego samobójstwa. A jednak w ostatnim czasie miało miejsce utwardzenie kursu i na razie nie ma sygnałów, że miałoby się to zmienić – zamiast tego z rządu odszedł Konrad Szymański, jedna z ostatnich osób w obozie władzy, które kojarzono z bardziej umiarkowaną postawą wobec UE.

Okoliczność druga wiąże się natomiast z pytaniem, które w wypowiedziach polityków rządzącej prawicy przybiera postać zarzutu. A mianowicie: czy stanowisko KE jest polityczne? Odpowiedź brzmi: tak, w pewnej mierze jest ono polityczne i to w sposób nieuchronny. Decyzja dotycząca reakcji na zagrożenia dla porządku demokratycznego jest z konieczności decyzją polityczną, mimo że trzeba ubrać ją w język prawa, ponieważ równocześnie dotyczy ona kwestii prawnych.

Ale jest tu również sprawa bardziej podstawowa. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na niedawne głośne wystąpienie Josepa Borrella, wysokiego przedstawiciela UE do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Zachęcam do przeczytania całości, a tutaj przytoczę jedno zdanie: „Musimy myśleć bardziej politycznie. Myślę, że musimy być bardziej aktywni, a mniej reaktywni”.

Wydaje się, że jest to podejście, które zyskuje na znaczeniu w całej UE. Takie przemiany wzmacniają pandemia, globalne ocieplenie, wojna i rywalizacja z Chinami – zmieniający się porządek gospodarczy i międzynarodowy, który premiuje koordynację działań na poziomie europejskim. Jeśli zatem UE będzie się w tych warunkach stylizować na demokratyczne imperium polityczne, to wspólnotowym instytucjom coraz trudniej będzie patrzeć z biernością na proces autokratyzacji rządów w Polsce czy na Węgrzech.

Znalazł jedno proste rozwiązanie

Na pierwszy rzut oka konkluzja brzmi zatem następująco: postawa KE jest polityczna, natomiast zarzuty wysuwane przez KE w sprawie praworządności są uzasadnione – a zatem PiS może łatwo rozwiązać problem, przestrzegając standardów demokratycznych. Jednak przedstawiciele obozu rządzącego odpowiadają na to, że nawet gdyby spełnili wymogi dotyczące praworządności, to zaraz znalazłyby się inne preteksty, aby nie wypłacać Polsce pieniędzy, ponieważ rzekomo chodzi o to, że Bruksela po prostu nie znosi polskiego rządu i w ogóle rządów prawicy.

Jeśli założyć, że mamy do czynienia z procesem zyskiwania większej świadomości politycznej przez instytucje UE, to wypada przyznać, że taka wątpliwość nie jest całkowicie szalona – przynajmniej, jeśli zinterpretować ją w sposób życzliwy, bo jednak nikt w UE nie gnębi prawicy, a centroprawicowa EPP jest wręcz największą frakcją w Parlamencie Europejskim.

Tyle że w praktyce tego rodzaju wątpliwość nie została wiarygodnie uzasadniona przez obóz rządzący i pełni raczej funkcję wygodnego usprawiedliwienia szkodliwej i zideologizowanej postawy PiS-u. Wspaniale roztaczać wizję, że cały świat nienawidzi Polski i tylko jeden Jarosław Kaczyński może nas ochronić przed katastrofą, ale brzmi to trochę jak bajka, ponieważ jest to bajka.

Natomiast podchodząc do rzeczy bardziej metodycznie, można by dość łatwo przetestować podejście KE za pomocą eksperymentu: wystarczy, żeby PiS wycofało się ze skoku na sądy, co jest zgodne z polskim interesem, a wówczas zobaczymy, czy KE wypłaci Polsce pieniądze, co również byłoby zgodne z polskim interesem. Bardzo proste.

Wojna czy pokój?

Jeśli chodzi o przyszłość, wszystkie te sygnały dopuszczają możliwość eskalacji konfliktu z obu stron: ideologiczna orientacja PiS-u i moment historyczny, w którym instytucje UE nabierają większej świadomości politycznej, prowadzą do powstania toksycznego związku, który przybiera formę szkodliwą zarówno dla UE, jak i dla Polski.

Z tego wynika zatem kwestia ostatnia: czy Polska zmierza do wyjścia z UE? Kilka lat temu opisałem w tej rubryce scenariusz pod tytułem „wyszedł z Unii, ale się nie cieszył”, gdzie wyjście z Unii, którego pierwotnie nikt nie chciał, okazałoby się wynikiem niekontrolowanej dynamiki politycznej. Na zdrowy rozum scenariusz nie do pomyślenia, ale jeśli spojrzeć na dostępne wskaźniki, to obecna sytuacja wydaje się poważniejsza o kolejny punkt na skali. Oto teraz mielibyśmy rząd, który traktuje Brukselę jak okupanta i jest w UE tylko dla pieniędzy, a miałby jeszcze nie dostać pieniędzy… Nic konkretnego jeszcze z tego nie wynika. Ale jeśli na horyzoncie widać burzowe chmury, to trudno też mówić, że na pewno nie będzie z tego deszczu. Przydałoby się więcej otrzeźwiających głosów na prawicy.