Zaledwie kilka godzin po zamachu władze w Ankarze o przeprowadzenie zamachu oskarżyły syryjską organizację kurdyjską PYD, którą uważa za odłam tureckiej PKK.
Z tą organizacją Turcja toczy krwawą wojnę od niemal pół wieku; zginęło w niej około 70 tysięcy ludzi; w tym samym czasie w konflikcie izraelsko-palestyńskim zginęło około 11 tysięcy.
Jedynym dowodem mają być – publicznie dotąd nieprzedstawione – zeznania domniemanej terrorystki, Alham al-Baszir, zatrzymanej w błyskawicznej akcji po zamachu. W jej kryjówce znaleziono jakoby także dolary, złoto i broń, a sama aresztowana miała się szykować do ucieczki do Grecji.
Tureckie służby Schrödingera
Trudno się nie zdziwić, że organy ścigania były tak niesamowicie sprawne po zamachu i tak bezradne przed nim (domniemana sprawczyni miała siedzieć przez 40 minut na ławce, zanim zostawiła przy niej torbę z bombą i się oddaliła). Trudno też nie pomyśleć, że w tureckim areszcie, do którego można trafić za „wspieranie terrorystów” przez noszenie szalika w kurdyjskich barwach narodowych i gdzie pozwala się umrzeć z głodu uczestnikom głodówek protestacyjnych, nietrudno jest przyznać się do wszystkiego.
Do zamachu nikt się nie przyznał, a PYD i PKK odrzuciły tureckie oskarżenia, jednak organizacje te dokonywały ataków terrorystycznych w przeszłości. Co więcej, siły tureckie systematycznie atakują obszary kontrolowane przez PYD w Syrii oraz bazy PKK na irackim pograniczu: tylko w ostatnich trzech latach zginęło w tych walkach co najmniej 750 osób, co dawałoby Kurdom motywację do odwetu.
Ankara uważa, że za działalność PYD odpowiada Waszyngton, który wspiera syryjskich Kurdów w ich walce z Państwem Islamskim. Szef tureckiego MSW odrzucił – rzecz zupełnie niespotykana – amerykańskie kondolencje po zamachu i stwierdził, że „nasi tak zwani sojusznicy” wspierają sprawców.
Władze tureckie, niezależnie od tego, czy mają na to – jak twierdzą – dowody, będą więc w kwestii zamachu trzymały się tropu kurdyjskiego. Na pół roku przed wyborami prezydenckimi, które zadecydują o trwaniu reżimu prezydenta Erdoğana, patriotyczna mobilizacja elektoratu wokół walki z odwiecznym wrogiem może być dla władzy jedynie korzystna.
Znani podejrzani, nieznani sprawcy
Tym bardziej, że gdyby kurdyjska partia HDP poparła kandydata opozycji, jego zwycięstwo byłoby niezwykle prawdopodobne. Ale z obawy przed nacjonalistyczną reakcją opozycja odrzucała dotąd kurdyjskie poparcie, a po zamachu stało się ono po prostu radioaktywne. Zarazem istotnie Kurdowie są najbardziej prawdopodobnym sprawcą. Ale jeśli tak, to czemu się nie przyznali do udanego zamachu?
Są natomiast inni możliwi kandydaci: reżim Assada, z którym Turcja nadal toczy wojnę w Syrii, czy rozmaite odłamy syryjskiej opozycji, które niedawno zerwały z tureckim reżimem okupacyjnym w Syrii północnej.
Możliwym sprawcą mogą też być ugrupowania proirańskie: odkąd Ankara zbliżyła się z Jerozolimą, a turecki wywiad udaremnił próbę zamachu na izraelskich turystów w Stambule, zorganizowaną przez wywiad irański, mnożą się groźby pod adresem Turcji. Libańska proirańska Kataeb Seid el-Szuheda publikowała zdjęcia i wideo okolic İstiklal z podpisem „Będziemy tam, gdzie powinniśmy być”, zaś irańska agencja Eghtesad Salem oskarżyła szefa tureckiego wywiadu Hakana Fidana o sprawstwo niedawnego zamachu terrorystycznego na meczet w Szirazie oraz o wspieranie azerskiego separatyzmu, który coraz bardziej niepokoi Teheran.
Na domniemany kurdyjski separatyzm Iran reaguje, systematycznie ostrzeliwując iracki Kurdystan. Ale Kurdowie w Iranie do niepodległości nie dążą – zaś Azerowie, stanowiący 20–35 procent ludności kraju, domagają się podczas obecnych demonstracji „wolności, sprawiedliwości i rządu narodowego”. Z kolei władze w Baku wznowiły właśnie poparcie dla jawnie secesjonistycznego Ruchu Przebudzenia Narodowego Południowego Azerbejdżanu – i nie zrobiłyby tego bez zgody Ankary.
Ile da się załatwić jedną bombą
Ujawnianie narastających napięć między Teheranem a Baku i Ankarą nie leży jednak w interesie żadnej z tych stolic, a walka z kurdyjskimi dążeniami jednoczy Turcję i Iran. Sprawczynią stambulskiego zamachu pozostanie więc nieszczęsna Alham al-Baszir (choć na wszelki wypadek aresztowano jeszcze ponad 50 innych osób), zaś Ankara zapowiedziała już zbrojny odwet na syryjskich Kurdach.
Turcja pozostanie też niewzruszona w swym sprzeciwie wobec szwedzkiego członkostwa w NATO, dopóki Sztokholm nie wyda jej wszystkich Kurdów i nie zabroni działalności kurdyjskich organizacji. Na to jednak żaden rząd szwedzki, nawet jak obecnie – z poparciem skrajnej prawicy, zgodzić się nie może.
Dlatego w dającej się przewidzieć przyszłości Szwecja i solidarna z nią Finlandia pozostaną poza NATO, zabezpieczając w ten sposób północną flankę Rosji. Zaś na południowej jej flance Turcja, państwo z drugą po amerykańskiej armii w NATO, będzie traktowała USA jako „tak zwanego sojusznika”, szkodzącego Ankarze bardziej niż Rosja. Aż dziw, ile da się załatwić jedną bombą.