Kiedy mówi się zdanie: „ile wiedział Jan Paweł II?”, to od razu wiadomo, o czym się mówi – że nie chodzi o poziom znajomości Biblii, tylko ochronę drapieżników seksualnych, którzy gwałcili dzieci.
To może sugerować, że jest tu do wyjaśnienia pewna historia. Są ofiary, a więc są i sprawcy – są również ludzie, którzy umożliwiali ich przestępczą działalność. Trzeba zatem ustalić, kto ponosi odpowiedzialność. Jednak dla innych tego rodzaju podawanie w wątpliwość świętości papieża, a może i szerzej – rzucanie cienia podejrzeń na ludzi Kościoła katolickiego – będzie trudne do przełknięcia lub wręcz niedopuszczalne.
Kaczyński i antywojtylianizm
W tym kontekście szczególną uwagę zwróciła ostatnio wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Jak mówił w czasie wystąpienia w Wadowicach prezes PiS-u, „Jan Paweł II jest dziś bardzo ostro i konsekwentnie atakowany w swojej ojczyźnie. Jest atakowany niesprawiedliwie za różne grzechy, które nie były jego grzechami. Jest niszczony jako autorytet. W głównej mierze dlatego, że jego postać wpisała się do polskiej historii, ale też dlatego, że stała się częścią polskiej tożsamości”.
Kaczyński odrzucił również „agendę antysuwerennościową, czyli tą niemiecką i lewacką, którą w skrócie można określić jako antychrześcijańską. Można ją nawet określić jako antywojtyliańską”. Prezes PiS-u wyraził też nadzieję, że w przyszłości znaczenie JPII będzie jeszcze rosnąć.
Jednak postawa Kaczyńskiego zwiastuje raczej inny scenariusz, w którym Jan Paweł II będzie stawał się postacią bardziej obcą i wyjętą jakby z innych czasów. Nie chodzi tylko o zmianę pokoleniową, przekorę i żarty młodych: 2137, odjaniepawlanie czy memy z „papą”. Chodzi też o to, że Jan Paweł II staje się jednym z symboli nierozliczenia pedofilii w Kościele. I jeśli Kościół w pełni i otwarcie się nie oczyści, to można się spodziewać, że antywojtylianizm będzie się rozwijać.
Łomża jak watykańska kolonia
Tymczasem skala moralnego zepsucia w Kościele wciąż wydaje się trudna do wyobrażenia. Żeby sobie to uświadomić, wystarczy wziąć do ręki wydaną niedawno książkę Marcina Gutowskiego „Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II?”. Autor rozmawiał ostatnio z Jarosławem Kuiszem w podcaście „Kultury Liberalnej” – warto posłuchać całości.
Wrażenie robią już nawet pojedyncze historie. Wstrząsający jest przypomniany w rozmowie przypadek arcybiskupa Juliusza Paetza. Ten najpierw pracował w Watykanie, gdzie dopuszczał się nadużyć seksualnych. Potem został mianowany biskupem i zesłany do… Łomży. Jak zwraca uwagę Kuisz, jest to tak, jakby uznano, że Łomża to jakaś dzika kraina, gdzie prawo nie obowiązuje i wolno tam krzywdzić ludzi. Oto więc moment, w którym Polacy rzeczywiście zostali potraktowani jak kolonia – tyle że przez Kościół, a nie krytyków kościelnych nadużyć.
Jak opisuje Gutowski, w Łomży Paetz miał dalej dopuszczać się przestępstw seksualnych, a zatem otrzymał… awans na arcybiskupa w Poznaniu. Tam wybucha kolejny skandal, więc wtedy Paetz otrzymuje propozycję… powrotu do Watykanu. I to się nie udaje, prawdopodobnie dlatego, że „Rzeczpospolita” publikuje dobrze udokumentowany materiał o jego uczynkach. Jak wynika z relacji hierarchów kościelnych, pozyskanych przez Gutowskiego, na każdym z tych etapów o prawdzie „wszyscy wiedzieli”.
Dziś znamy wiele historii znacznie bardziej drastycznych niż przypadek Paetza. Przede wszystkim warto odnotować, że problem nie dotyczy pojedynczych przypadków, lecz systemu wykorzystywania seksualnego dzieci i ukrywania drapieżców seksualnych przez Kościół. System ten sięgał – a gdzieniegdzie z pewnością wciąż sięga – od poszczególnych parafii, aż do Watykanu. Już teraz istnieje na to wiele dowodów, pojawiają się też pierwsze kompleksowe raporty. A jednak w dalszym ciągu znamy jedynie ułamek spraw.
Tymczasem Kościół, jak słyszymy, ogółem nie chce współpracować. Jak mówił przewodniczący państwowej komisji do spraw pedofilii, Błażej Kmieciak, „współpraca komisji z polskim Episkopatem jest niezwykle trudna”. Gutowski oceniał, że komisja ma w praktyce związane ręce – jeśli Kościół nie chce przekazywać jej dokumentów, to nawet nie ma sankcji, żeby to wyegzekwować.
Rozliczenie Kościoła to test suwerenności
W istocie, taktyka obrony Jana Pawła II przyjęta przez Jarosława Kaczyńskiego przypomina przyjmowany przez papieża sposób bronienia działających w Kościele drapieżników seksualnych, na zasadzie: nie wolno rzucać oskarżeń, przecież to są zasłużeni ludzie Kościoła. A że oskarżenia mogą być w istotnej mierze prawdziwe? Cóż, nie wolno tak mówić. Tym sposobem, jak wiemy z historii, ani reputacja Jana Pawła II nie stanie się lepsza, ani dzieci nie będą bezpieczniejsze.
Prawica atakuje edukację seksualną w szkołach, ponieważ twierdzi, że deprawuje ona uczniów. Tymczasem z istniejących dowodów wynika, że w Kościele istniał zorganizowany system gwałcenia dzieci i ukrywania sprawców, który istniał przez dekady, a może i wieki – a Kościół w dalszym ciągu nie chce się z tego w pełni rozliczyć, również w Polsce.
Jeśli więc ktoś zagraża dzieciom, to raczej księża niż nauczyciele – i nie ma w tym stwierdzeniu żadnej złośliwości, jest to po prostu suchy opis faktów, który będzie prawdziwy aż do czasu oczyszczenia się Kościoła. Jak na ironię, to właśnie edukacja seksualna ma w zamyśle dać uczniom większe bezpieczeństwo – pomóc dowiedzieć się, jak uniknąć przemocy seksualnej albo uzyskać pomoc. Jest to problem, w odniesieniu do którego Polska powinna realnie wykazać suwerenność – pokazać, że nasze prawo obowiązuje i nie ma świętych krów.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.