Wygrana PiS-u jest demokratycznym werdyktem wyborców. Przegrana, jak spodziewa się Jarosław Kaczyński, doprowadzi do wojny domowej, bo partie, które stworzą nowy rząd, będą łamać prawo, przeprowadzą wielką opresyjną operację, pacyfikację, która spotka się z oporem. To, co robi Donald Tusk i jego polityczni przyjaciele, to rzekomo ogromne zagrożenie dla naszej przyszłości i zdobyczy ostatnich trzydziestu lat.

Takie tezy wygłaszał Kaczyński podczas kolejnego spotkania z mieszkańcami Polski, tym razem w Nowej Soli. Kwintesencją tego przemówienia były słowa: „Mają do zaproponowania atak na wszystko, co jest im przeciwne, na polską władzę, tę dzisiejszą, a w razie ich zwycięstwa – na opozycję”. Prezes ostrzega, że totalna opozycja wpisuje się w polską tradycję zdrady narodowej. Jeśli zwycięży, to biada Polsce i Polakom!

PiS zawsze ofiarą

Ostatnie przemówienia Jarosława Kaczyńskiego zdają się świadczyć o tym, że jego wiara w zwycięstwo w najbliższych wyborach słabnie. Wydaje się wręcz, że ostrzega wyborców o możliwości przegrania i zabezpiecza się przed spadkiem notowań już teraz. Sposób, który stosuje jest ten sam, co zawsze – PiS jest ofiarą totalnej gry totalnej opozycji. Wniosek jest prosty – im słabsze PiS, tym gorzej dla nas wszystkich.

Jeśli prezes faktycznie zaczął obawiać się przegranej, to ma ku temu powody. Partia nie wyprzedza w notowaniach opozycji, dystans między nią a PO maleje, w dodatku wygląda na to, że dotknął ją efekt zmęczenia. Wizja przegranej Kaczyńskiego jest realna. Ci, którzy na to czekają, nie powinni jednak odetchnąć z ulgą.

Będąc w opozycji, PiS nie przestanie być populistyczne. A populizm w opozycji też jest groźny. Rządzenie z PiS-em w parlamentarnej mniejszości jest bardzo trudne i partie, które chcą przejąć władzę, powinny o tym pamiętać.

Sprzeciw wobec prezesa niszczy demokrację

Przez siedem lat przyzwyczailiśmy się do tego, jak rządzi PiS, a mogliśmy zapomnieć, jaką było opozycją. Teraz prezes przypomniał to Polakom, chcąc mobilizować swój elektorat strasznymi wizjami rządów politycznych konkurentów.

Jeśli partia prezesa wygrywa, to znaczy, że przegrani nie posiadają legitymacji społecznej do krytyki, jeśli to robią, to łamią demokrację, podważają wolę wyborców, którzy wybrali właśnie tych rządzących.

Jeśli przegrywa, dzieje się to w efekcie nieuczciwej, totalnej gry politycznej, a wynikająca z tego aktywność ustawodawcza czy ewentualne rozliczenia to droga do wojny domowej, atak, zamach, zdrada. Krótko mówiąc – wtedy też niszczy się demokrację.

A przecież przyszła władza, jeśli nastąpi przełom, będzie miała ciężko i bez tego. Będzie się mierzyć z rządami w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, inflacji, być może kryzysu. Do tego dochodzi wyzwanie uzdrowienia państwa po rządach populistów – przywrócenia praworządności, naprawienia tego, co zostało zepsute, i nadgonienia tego, co zostało zaniedbane. Trzeba będzie odkręcić deformy i przeprowadzić reformy. Wszystko to trzeba będzie robić w warunkach parlamentarnego chaosu, jaki bez wątpienia będzie wywoływało PiS. Wiatru w żagle populistów dodadzą wybory prezydenckie, które powinny się odbyć mniej więcej dwa lata po parlamentarnych. Nowy parlament zacznie więc pracę u progu kolejnej kampanii wyborczej.

Stare chwyty, nowe czasy

Kaczyński nie wymyśla niczego nowego, stosuje stare, sprawdzone chwyty. Prowadząc swoją przedwczesną kampanię, uderza w lekarzy, w LGBT, mówi o totalnej opozycji. To wykorzystywane już motywy, jednak skuteczne, czemu ich więc nie stosować? Może nie pomogą ostatecznie wygrać wyborów, ale pomagają huśtać emocjami. Ewentualna nowa władza przy takich podgrzewanych wciąż emocjach może mieć słabsze poparcie społeczne, a będzie go potrzebowała, działając w trudnych czasach.

Kalkulacje, jak odsunąć siły populistyczne od władzy, nie wystarczą, żeby pozbawić je wpływu na państwo. Opozycja skupia się na kształcie przyszłych list wyborczych, spiera się o to, czy iść jednym blokiem, czy kilkoma, albo całkiem osobno, ale wyniki, które osiągnie w wyborach, oraz to, jak będzie potem rządzić, nie zależą tylko od tego. Jeśli PiS miałoby przegrać wybory, to najprawdopodobniej nadal pozostanie siłą, z którą trzeba się będzie liczyć. Nawet jeśli stanie się bezradne w parlamentarnych głosowaniach, wciąż będzie miało prezydenta, Trybunał Konstytucyjny, NBP. To z założenia instytucje niezależne od władz, stąd ich kadencje niepokrywające się z kadencjami Sejmu, jednak w rękach PiS-u jako opozycji najprawdopodobniej będą narzędziem walki politycznej.

Co więcej, na to ważne starcie, jakim są najbliższe wybory, opozycja nie wydaje się dobrze przygotowana. Nie ma planu zwycięstwa ani planu na państwo po wyborach. Zapowiedzi prezesa o tym, jak będzie uprzykrzał życie rządzącym, jeśli przegra, brzmią tym bardziej groźnie. Może właśnie mają wywoływać efekt mrożący – nie wybierajcie ich, bo wtedy państwo runie, już my się o to postaramy?

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Piotr Drabik / Flickr