Napaść Rosji na Ukrainę była najważniejszym wydarzeniem politycznym w 2022 roku. Co do tego większość z nas pewnie się zgodzi. Był to ważny moment nie tylko dla Ukrainy i naszego regionu, lecz także w polityce światowej. W ostatnich latach wracała dyskusja na temat reguł nowego porządku światowego, w którym USA nie będą już siłą dominującą. Decyzja Putina o inwazji wzmacnia przekonanie, że nie będzie to świat oparty na współpracy gospodarczej i pokoju.
Niepewność przyszłości staje się zatem coraz ważniejszym motywem politycznym. Tak było w czasie pandemii, tak jest w kontekście podwyższonej inflacji i tak jest również w warunkach wojny. O ile przywykliśmy do myśli, że Polska leży w niepewnym miejscu świata, teraz cały świat staje się bardziej niepewny. Kiedyś wysuwano wobec polityki głównego nurtu zarzut, że stała się nudna i straciła znaczenie – no to znów ma znaczenie.
Zbędny chaos w rządzie
Ale powyższe obserwacje – chociaż nie w pełni uświadamiamy sobie jeszcze konsekwencje zachodzących zmian, a wiele decyzji co do przyszłego kierunku polityki nie zostało jeszcze podjętych – są w pewnym sensie banalne. Jaki jest koń, każdy widzi.
Natomiast do globalnej niepewności politycznej dokłada się zbędny chaos w rządzie. Nie zawsze tak było. Władza Zjednoczonej Prawicy była słusznie krytykowana za pogorszenie standardów demokratycznych w Polsce. Jednak przynajmniej wyborca mógł rozumieć, co się dzieje, niezależnie od tego, jak te wydarzenia oceniał.
W 2015 roku była opowieść o złej III RP i „dobrej zmianie”. W 2019 roku, po czterech latach rządzenia, nie można już było oprzeć się na przekazie czysto antysystemowym. Wtedy pojawiła się idea „polskiej wersji państwa dobrobytu” jako projekt pozytywny – wyjaśnienie polityki PiS-u jako połączenia miękkiego nacjonalizmu i aktywnego państwa. Ten ruch dobrze wpisał się w moment historyczny, w którym rosła niepewność, pozwalając przedstawiać się władzy jako ta, która chroni granice i bezpieczeństwo Polaków.
Morawiecki robi piruety
Jednak w 2020 roku PiS utraciło trwałą większość w Sejmie. A w 2022 roku rząd stracił kierunek.
Mała próbka z ostatniego czasu. Polska nie otrzymuje pieniędzy z UE na Krajowy Plan Odbudowy, ponieważ Zjednoczona Prawica wprowadziła ustawy sądowe naruszające standardy rządów prawa. Rząd nie chce się wycofać z tych zmian i przedstawia wymagania Komisji Europejskiej w tym obszarze jako naruszające polską suwerenność – mimo że sam zgodził się wprowadzić zmiany w treści tak zwanych kamieni milowych dołączonych do KPO.
No więc obóz rządzący przez wiele miesięcy atakuje Komisję Europejską. „Próbuje się nam zabrać wolność, suwerenność i jeszcze nas obrabować” – mówi Kaczyński. Padają nawet sugestie, że pieniędzy z KPO właściwie nie potrzebujemy. Ale tymczasem następuje zwrot. Oto okazuje się, że z KE jednak trzeba się porozumieć, a pieniądze z KPO są bardzo potrzebne. Gdy jednak rząd dochodzi do porozumienia z Komisją Europejską, a władza znienacka wrzuca do Sejmu nowy projekt zmian w sądach, to projekt ten okazuje się niezgodny z Konstytucją na nowe sposoby. Rząd się tym nie przejmuje i chce uchwalać wszystko od razu. Problem polega na tym, że nie ma większości, ponieważ Solidarna Polska nie popiera projektu. Natomiast opozycja słusznie mówi, że przecież tak się nie da pracować i potrzeba więcej czasu. Dlaczego rząd zakładał, że opozycja to wszystko zatwierdzi, pozostaje tajemnicą.
Jakby tego było mało, Jarosław Kaczyński wygłasza w „Gazecie Polskiej” zadziwiające oświadczenie, że skutki uchwalenia zgłoszonej ustawy „mogłyby być skrajnie destrukcyjne”. Jednocześnie odzywa się prezydent Duda, który mówi, że nikt z nim tej sprawy nie konsultował, a on i tak nie podpisze żadnej ustawy, która pozwalałaby na kwestionowanie statusu sędziów nominowanych podpisem prezydenta – co właściwie uniemożliwia porozumienie z KE, jak również rozwiązanie centralnego problemu utworzonej przez PiS neo-KRS.
Tymczasem premier Morawiecki mówi w wywiadzie dla „Sieci”, że „większego chaosu i kłopotów, niż mamy obecnie w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy” – chociaż w tych samych dniach z mównicy sejmowej osobiście broni Zbigniewa Ziobry przed odwołaniem. W innym wywiadzie Morawiecki mówi zaś, jak jakiś liberalny demokrata, że „nie można mylić suwerenności z naiwnym dążeniem do izolacji od UE” – co w gruncie rzeczy podważa politykę PiS-u w ostatnich latach.
Granatnik czy flaszka?
A więc władza zachowuje się dziwnie. A przykładem tego nie najważniejszym, chociaż też nie błahym, natomiast jakoś symbolicznym, jest historia komendanta głównego policji, który miał przez przypadek zaatakować własne biuro granatnikiem i trafić z tego tytułu do szpitala. Słyszeliśmy już wersję, że ów granatnik to był prezent od ukraińskich służb, więc założenie było takie, że nie powinien wybuchnąć. Z kolei pewien poseł PiS-u wyraził przypuszczenie, że komendant mógł pomylić granatnik z butelką wódki, które widocznie przybierają czasem kształt broni przeciwpancernej.
Tego rodzaju wyjaśnienia brzmią niepoważnie, nie odpowiadają bowiem na główne pytanie: jakie procedury bezpieczeństwa powodują, że można wnieść uzbrojony granatnik na komendę główną i wysadzić gabinet szefa policji? Cała ta historia nie brzmi przecież zbyt normalnie. A jednak minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński z góry przesądził, że o ewentualnej dymisji komendanta nie ma mowy.
W polityce trzeba działać na podstawie twardych faktów, a nie wrażeń, natomiast wrażenie jest takie, że coś tu się rozpada.