Zeszły rok przyniósł nam sporo nowych książek lubianych i cenionych autorek i autorów. Wśród nich znalazła się też najnowsza książka Joanny Bator „Ucieczka niedźwiedzicy”. Tym razem jest to zbiór szesnastu opowiadań, które są jednak w pewien sposób połączone. Przede wszystkim bohaterkami i bohaterami. Postaci tej książki prowadzą swoisty dialog – wątki czasem uzupełniają się, rozwiązują, innym razem pozostają niedopowiedziane. Joanna Bator lubi bowiem zostawiać wiele tajemnic, które nigdy nie znajdują swojego rozwiązania. Tak jest i tym razem.
Pisząc o książce Bator, trzymam się gatunkowej precyzji i teksty, które się na nią składają, traktuję jako opowiadania. Ma to znaczenie. Jako zbiór opowiadań broni się znacznie lepiej niż jako powieść, którą część recenzentów chciałaby w niej widzieć.
Splatanie
Choć trzeba przyznać, że wśród tych krótkich form pojawiają się teksty słabsze i takie, w których z jednej strony czuć jakiś dziwny rodzaj moralizatorstwa, z drugiej – wpisuje się wątki społeczno-polityczne w świat, do którego zwyczajnie nie pasują. Taki zgrzyt odczułam przede wszystkim w greckiej historii z opowiadania „Pani z Karpathos”, gdzie obecność pontonów i dziecięcych bucików zdaje się dopisana tylko po to, żeby „odhaczyć” bardzo ważny i wciąż aktualny temat migracji. A tak naprawdę do samej historii nic nie wnosi.
Czasem miałam też wątpliwości, na ile połączenie konkretnych bohaterek i bohaterów faktycznie było planowane, a na ile autorka musiała znaleźć jakąś łączącą ich nić, bo skoro taki był pomysł, to musiała być konsekwentna, mimo że pewne powiązania są kreowane trochę „na siłę”. Z drugiej strony, było to ciekawe doświadczenie czytelnicze. Czasem musiałam się zatrzymać na dłużej, żeby zrozumieć, kto jest kim i co go łączy z innymi postaciami. Poza tym w takiej strategii budowania powiązań pomiędzy bohaterami widać także pewną ideę, w którą wierzy pisarka – że wszyscy jesteśmy ze sobą w jakiś sposób połączeni.
I chyba nie tylko ona. Wiele przemawia za tym, że faktycznie tak jest. Na pewno jednak książka pokazuje, jak ważna jest siatka relacji, którymi się w swoim życiu otaczamy.
Smutek, samotność i pragnienie wolności
Bohaterki i bohaterowie opowieści Bator, najczęściej ze względu na trudne i bolesne relacje, czy też ich brak, wciąż przed czymś uciekają, czegoś szukają, zmieniają miejsca, wciąż przebywają „w drodze”. Emocją, która dominuje w tej książce, ale też generalnie w twórczości Bator, jest smutek. Smutek, który tym razem postaci chcą oswoić, w jakiś sposób „zadomowić się” w nim. Jego obecność wynika zwykle z braku porozumienia, komunikacji czy też z utraty – dosłownej, ale też metaforycznej, jak w opowiadaniu „Stare buty”. Mężczyzna znika fizycznie, ale wcześniej znika relacja między małżonkami, dzielona przez nich obojga wizja tego, jak powinno wyglądać ich wspólne życie, wzajemne wyobrażenie o sobie.
W opowiadaniu „Tatuś” jest podobnie – ojciec Sylwii i Piotrka wychodzi w świąteczny wieczór i wraca niespodziewanie po dziesięciu latach, ale wraz z nim znika też coś innego – wizja tego, czym jest czy być powinna rodzina i związane z nią bliskość i bezpieczeństwo.
Jak zwykle bywa u Bator, także w „Ucieczce niedźwiedzicy” poznajemy przede wszystkim kobiety. Takie, które zaczynają na nowo – po rozstaniu lub śmierci, te, które wybrały samotność czy może właśnie wolność, i takie jak bohaterka opowiadania „Trzy i pół godziny”, która potrzebuje iluzji, aby móc żyć w rzeczywistości. To opowiadanie zostało ze mną zresztą na dłużej i jest jednym z najlepszych w tej książce, choć od początku mamy przeczucie, o czym będzie.
Ten zbiór to również trochę Joanna Bator w pigułce. Znajdziemy tu bowiem mnóstwo wątków, tropów, motywów, postaci, przedmiotów, które znamy z jej wcześniejszej twórczości. Są ludzie, którzy znikają, jest zbrodnia, są sekrety o przeszłości, piwnice, miejskie legendy, miejsca związane z Wałbrzychem i Japonią. Są też postaci z poprzedniej powieści „Gorzko, gorzko” – Violetta czy Marianna Polna.
Realizm magiczny
Niektóre opowiadania to przede wszystkim światy i sytuacje wyobrażone, swoisty realizm magiczny. Ten świetnie się sprawdza w opowiadaniu „Hotel Sudety”, gdzie prym wiedzie wałbrzyski hotel, który lata swojej świetności ma już dawno za sobą. To miejsce na granicy jawy i snu, rodzaj czyśćca, do którego muszą zejść kolejne postaci, żeby móc zacząć od nowa. W „Szkaradowie” zanurzyłam się nieco mniej, ale pewnie dlatego, że za bardzo kojarzył mi się nie tylko z samą Bator, lecz także z książką Olgi Tokarczuk „Dom dzienny, dom nocny”. A jest mi trudno uwierzyć bohaterce, która tak bardzo przywodzi na myśl postaci stworzone na potrzeby innej opowieści.
Ta literacka magia zupełnie nie sprawdza się za to w „Sadness is a blessing, sadness is a pearl” czy „Batwoman”. Przynajmniej w mojej ocenie. Wy musicie sprawdzić same i sami, bo pomimo kilku słabszych opowiadań po „Ucieczkę niedźwiedzicy” naprawdę warto sięgnąć. Proza Bator potrafi poruszyć emocje. I choć tym razem jest to smutek, z którym zwykle się nie lubimy, to i dla niego dobrze jest czasem znaleźć nieco miejsca. Dać mu z nami pobyć, a potem puścić wolno i zacząć od początku, zostawiając za sobą przeszłość, jak robi to bohaterka ostatniego opowiadania „Tikkun olam” (co, swoją drogą, oznacza po hebrajsku naprawianie czy też doskonalenie świata) w swoim tańcu bez choreografii, prowadzona tylko emocjami i „czuciem”.
Książka:
Joanna Bator, „Ucieczka niedźwiedzicy”, wyd. Znak, Kraków 2022.