W dzisiejszych czasach śmiech jest wyjątkowo podejrzaną formą ekspresji. Zwłaszcza gdy dotyczy wszelkiej maści Innego. Czy wypada na przykład żartować z cudzych obyczajów? Czy nie będzie to przejaw neokolonializmu, uprzedmiotowienia bliźniego i stereotypizacji? I nie chodzi tu o naśmiewanie się z przedstawicieli jakichś bardzo egzotycznych krajów. We Francji to Belgowie, a więc sąsiedzi zza miedzy, niewiele różniący się od Francuzów, są przedmiotem powszechnej kpiny. Przykłady? Proszę bardzo:

– Kto wymyślił łódź podwodną?
– Belgowie próbujący skonstruować statek.

– Co robi szkielet ukryty w szafie?
– To Belg, który wygrał w chowanego.

– Dlaczego Belgowie wsiadają do samolotu cali nadzy?
– Bo przed wejściem jest napisane „No smoking!”.

– Dlaczego na belgijskim wozie strażackim jest zainstalowana wanna?
– Dla syreny.

A tu najbardziej według mnie złośliwy:

– Ile jest dowcipów o Belgach?
– Dwa, reszta to prawdziwe historie.

Wszystkie te żarty przypominają amerykańskie Polish jokes, w których posiadaczami przywar wszelakich są Polacy. Niby niewinne, a boli i uwiera.

Sprawa jest więc delikatna i nie jestem skłonny dawać tutaj jakichś pochopnych wskazań, gdzie przebiega granica pomiędzy niewinnym żartem a obraźliwą insynuacją. Pewne jest natomiast, że śmiech z różnic kulturowych nie zawsze musi obrażać. Warunkiem jest tu pewien rodzaj równości pomiędzy tym, który stroi sobie żarty, a tym, który jest ich przedmiotem. Można ją osiągnąć albo wtedy, gdy żartujący uważa kulturę, z której się śmieje, za przynajmniej równą własnej, albo wtedy, gdy dowcip dotyczy w równym stopniu obyczajów obu stron. W pierwszym przypadku żart oprócz kpiny zawiera w sobie zazwyczaj pierwiastek szacunku lub wręcz podziwu, w drugim – każda ze stron ma powód do śmiechu: śmiejemy się jednocześnie z siebie samych i siebie nawzajem.

Lepiej być ostrzeżoną 

Wydana niedawno we Francji urocza książeczka „Au Japon ceux qui s’aiment ne disent pas je t’aime” [W Japonii ci, którzy się kochają, nie mówią „kocham cię”] Eleny Janvier ma obie te cechy. Po pierwsze, rzecz dotyczy Japonii, a więc kraju, który w Europie był i jest przedmiotem fascynacji i podziwu. Widać to w książce wyraźnie. Po drugie, Elena Janvier, a właściwie trzy młode Francuzki, które mieszkają i pracują na co dzień w Japonii (Elena Janvier to ich pseudonim literacki), żartobliwie opisując zwyczaje Japończyków, z humorem patrzą też na francuskie nawyki – zresztą często bilans wypada tu na korzyść Japonii. Robią to przy tym sprytnie, wykorzystując formę słownika złożonego z haseł opatrzonych krótkimi notami. Czasami zaskakują, czasami – potwierdzają nasze stereotypowe hipotezy.

Jakie są więc te japońskie i francuskie osobliwości? Całość zaczyna znane wszystkim hasło „Amour” (miłość), ale próbkę w przekładzie na język polski zaprezentuję od mniej oczywistego słowa:

„OPALENIZNA

Nasze kosmetyki zawierają niekiedy substancje samoopalające, by wzmocnić opaleniznę, która jest symbolem zarazem zdrowia i przynależności do grupy społecznej, mogącej sobie pozwolić na wyprawę nad morze lub w góry. Ich [Japończyków] kosmetyki zawierają niemal wszystkie odczynniki wybielające, by nadać cerze «urok bladości» (hakubi), symbol wytworności i życia miejskiego”.

I kilka innych haseł, dla pełniejszego obrazu:

„PAPIEROSY

Przekaz antynikotynowy w Japonii podkreśla przed wszystkim zagrożenie, jakie palący niesie dla społeczności: ryzyko, że będzie mijał ciężarną kobietę i narazi ją na utratę zdrowia, że poparzy twarz dziecka koniuszkiem papierosa, który znajdzie się na jego wysokości. Nasze kampanie zapobiegania paleniu skupiają się głównie na niebezpieczeństwach, jakie niesie ono dla palącego.

HIGIENA

Sartre mawiał (ale gdzie?), że różnica między robotnikami a burżuazją polega na tym, że robotnicy myją ręce przed skorzystaniem z toalety, a burżuazja po. W Japonii myje się ręce przed i po, ponieważ istnieje tam tylko klasa średnia.

RADOŚĆ

Według dobrze poinformowanych przyjaciół japoński mężczyzna tuż przed szczytowaniem wykrzykuje lub mruczy: «iku-iku!» (co znaczy mniej więcej: «dochodzę, dochodzę!»). Lepiej być ostrzeżoną, prawda?

SKLEPY

We Francji sklepy są albo otwarte, albo zamknięte. W Japonii nigdy nie są zamknięte: jeśli nie są otwarte, są «w trakcie przygotowań».

TORBY

W Japonii nie stawia się toreb na ziemi, tak jak tornistrów, torebek kobiecych czy siatek z zakupami. Stawia się je na pustym siedzeniu naprzeciwko, z boku lub na kolanach, niczym kota. Również w supermarkecie nigdy nie stawiamy na ziemi koszyka z zakupami. Jeśli chodzi o popychanie go nogą w kolejce do kasy, jest to gest niewyobrażalny.

CHODZENIE

W Japonii nie je się, idąc ulicą. Tak samo jak w metrze czy autobusie. Nie chodzi o to, że nie jest to trendy, to po prostu barbarzyństwo. W serialach telewizyjnych detektywi i prowadzący śledztwo policjanci nigdy nie przechadzają się z kubkiem w ręku. Nawet lody na ulicy je się stojąc, i to tuż koło sprzedawcy z lodami. W pociągu – przeciwnie. Otworzenie swojego pudełka z posiłkiem należy do jednej z przyjemności podróżowania. No ale tu przemieszcza się pociąg. Tak samo jest w teatrze kabuki, z tym że jest on rodzajem podróży w przeszłość. Ten, kto je, zawsze jest nieruchomy. We Francji, gdzie w teatrze nigdy nie trzymamy posiłku na kolanach, pochłanianie kanapki w biegu lub na peronie metra, a nawet w autobusie, oczywiście z dużą porcja cebuli, jak najbardziej uchodzi na sucho.

TOŁSTOJ

W języku japońskim nigdy nie można wykrzyknąć zrozpaczonym głosem: «A twoja siostra!», ponieważ trzeba przede wszystkim wiedzieć, czy chodzi o młodszą czy starszą siostrę (w japońskim nie występuje słowo oznaczające po prostu siostrę, bez względu na to, czy jest ona młodsza czy starsza). Musimy więc uprzednio rozeznać się w osobistej sytuacji naszego rozmówcy, co rzadko jest możliwe, gdy usiłujemy wymówić tego typu zdanie. 

Mówi się, że pierwszy tłumacz Tołstoja na język japoński musiał udać się w podróż do Rosji tylko po to, by przedstawić mu ten problem.

KIERUNEK JAZDY

W japońskich pociągach jest jak w samolotach – siedzi się zawsze zwróconym w odpowiednią stronę, a więc w stronę kierunku jazdy. Kiedy pociąg przybywa do stacji końcowej, pracownicy kolejowi obracają siedzenia i hop! – wszystkie są znów właściwie ustawione. To praktyczne dla chorych na serce. Jednak pożegnajcie się z grą w belotkę lub zgrywaniem bystrzachy, który ustępuje szarmancko miejsca.

Kupując bilet możemy oczywiście wybrać sobie miejsce przy oknie lub od przejścia, ale także rząd prawy siedzeń lub lewy w stosunku do głównego korytarza. Przy odrobinie wiedzy z zakresu geografii, jadąc w jedną stronę możemy więc podziwiać morze, wracając zaś – górę Fuji (albo na odwrót)”.

Pływanie w zbroi

Przykłady, czy też może lepiej – przekłady, można by mnożyć aż do przepisania po polsku całej książki, od czego powstrzymuje mnie tylko prawo autorskie. Jest w tym dziełku lekkość, prostota, elegancja, oczywiście humor  i koniec końców – wiedza. O tej ostatniej przekonało mnie hasło, którego nie spodziewałem się znaleźć w żadnej europejskiej książce o Japonii. A jednak Elena Janvier w trzech osobach napisała o czymś, co słabo znają nawet sami Japończycy. Chodzi o nihon eiho, czyli tradycyjne japońskie pływanie wywodzące się z samurajskiej sztuki walki w wodzie suieijitsu. Passus o nim pojawił się we fragmencie poświęconym japońskim pływalniom:

„Na japońskich pływalniach jest tor służący do «chodzenia» (w gruncie rzeczy, nigdy dość ostrożności). Możemy chodzić do przodu, ale także do tyłu, co jest trudniejsze. Chodzący «do przodu» muszą nas wówczas wymijać, gdyż w przeciwnym przypadku doszłoby niechybnie do zderzenia (to jeszcze bardziej prawdopodobne pomiędzy dwoma chodzącymi «do tyłu»). To powód, dla którego również w basenie trzeba się poruszać po lewej stronie. Istnieje również tor przeznaczony do pływania w bardzo osobliwym stylu samurajskim. W skrócie chodzi o to, by utrzymać tors ponad wodą tak wysoko, jak się da, przemieszczając się przy tym bokiem. W teorii da się tak pływać również w zbroi”.

Matsuo Kaga w trakcie pokazu na Mistrzostwach Nihon Eiho. Źródło: You Tube

Otóż potwierdzam. Da się pływać również w zbroi, co widziałem na własne oczy. Jedną z najbardziej egzotycznych i szalonych przygód, które miałem okazję przeżyć, był bowiem udział w nagraniu programu telewizyjnego TV Tokio, gdzie przez dwa tygodnie ja i mój polski trener pływania spotykaliśmy się, rozmawialiśmy i trenowaliśmy w basenach Jokohamy, Mito i Nagano z zawodnikami szkół tradycyjnego pływania japońskiego.

Czym jest to ostatnie najlepiej oddaje krótka nota na stronie Japońskiej Federacji Pływackiej (JASF): „Japońska sztuka pływania jest przekazywana z pokolenia na pokolenie jako jedna ze sztuk walki. Składające się na nią techniki pływackie powstawały w zależności od tego, jaką naturalną przeszkodę należało pokonać: morze, rzekę czy jezioro. Obok zwykłego pływania składa się na nią pływanie długodystansowe, pływanie z elementami samoobrony, podwodne zapasy, a także pokazowe techniki pozwalające zaprezentować siłę pływaka, co niegdyś postrzegane było jako honorowy obowiązek samuraja”.

Oprócz różnorakich stylów pływackich, służących po prostu do przemieszczania się w wodzie, adepci tradycyjnych szkół pływania (jest ich w Japonii dwanaście) ćwiczą się więc także w bardziej efektownych technikach. Na specjalnych pokazach pływają nie tylko w zbroi, ale i z wachlarzami trzymanymi palcami u nóg, nożem gotowym do ciosu, sześciometrowym proporcem, parasolką, strzelając z łuku, kaligrafując, będąc skrępowanym od stóp do głów powrozem, wreszcie – w pionie bez użycia rąk.

Pokazowa procesja daimyō w Centrum Sportowym Kadoma w Osace, Mistrzostwa Nihon Eiho, sierpień 2016. Fot. JASF

Dziwne? Z pewnością. Jednak dla Europejczyka, jak można przekonać się z książki Francuzek,  niemal cała Japonia może wydać się obcą kulturowo planetą. Śmiech jest w takim przypadku równie dobrym środkiem, żeby zmniejszyć dystans, jaki nas dzieli, co poważne, metodyczne i suche informowanie.

Czytelniczy zapping

Jak już pisałem, niemal w całości urok tego niewielkiego przewodnika po Japonii opiera się na tym, że zderzone są w nim dwie obyczajowości – japońska i francuska. Marzy mi się, by  powstało podobne dziełko porównujące zwyczaje japońskie i polskie. Mamy co prawda książkę „Tatami kontra krzesła” Rafała Tomańskiego (wydanie uzupełnione, Warszawa 2012), ale słownikowa forma wydaje się wprost wymarzona do takiej tematyki. Banałem stało się bowiem twierdzenie, że internet, smartfony i media społecznościowe zmieniły nasz sposób czytania tekstów. Czytamy bardziej fragmentarycznie, szybko się też nudzimy, przeskakując kompulsywnie z tematu na temat. Coraz bardziej nasze pochłanianie tekstów przypomina zapping. Niewielki słownik byłby więc w dzisiejszych czasach w sam raz. Tym bardziej jeśli zostałby napisany z dystansem, ironią i ciętym humorem, ale bez zbędnej zjadliwości.

Tak, jak to zrobiły autorki, które, jak się zdaje, nie gustują w zbyt złośliwych żartach. Najlepiej świadczy o tym jedno z  haseł na literę „n”:

„NIE MA

W Japonii nie ma dowcipów o Belgach”.

 

Książka:

Elena Janvier, „Au Japon ceux qui s’aiment ne disent pas je t’aime”, éd. Arléa, Paris 2021.