Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Wyobraźmy sobie, że nagle świat stracił dostęp do półprzewodników z Tajwanu. 

Jakub Jakóbowski: To scenariusz rozważny przez wiele rządów i korporacji. Jest uznawany za prawdopodobny jako konsekwencja chińskiej inwazji na Tajwan. Mało prawdopodobny, ale realny. 

Co oznacza? Całkowitą katastrofę dla zaawansowanego światowego przemysłu. 

Czyli?

Żeby pobudzić wyobraźnię, proszę porównać sobie tę sytuację do odcięcia ukraińskich portów, co zagroziło dostawom zboża do globalnego Południa. Proszę przełożyć to sobie na sytuację, w której cała Europa patrzy, czy dotrą do niej dostawy procesorów z Tajwanu, bo od tego zależy, czy w najbliższym kwartale albo dwóch będzie działał przemysł elektroniczny.

To jednak nie to samo, kiedy może zabraknąć jedzenia, niż kiedy może zabraknąć nowych samochodów. 

Samochodów, elektroniki, serwerów, chipów do sztucznej inteligencji, nowoczesnych systemów uzbrojenia. Kryzys byłby natychmiastowy. Wynika to ze specyficznej pozycji, którą Tajwan pełni w łańcuchu dostaw procesorów na świecie. Różne państwa w różny sposób są w ten łańcuch zaangażowane. Tajwan jest kluczowy z powodu tego, do czego są potrzebne półprzewodniki, które produkuje, czyli drukuje tranzystory na krzemie. To najmniejsze, najbardziej zaawansowane półprzewodniki, Tajwan produkuje 80–90 procent z nich. 

Czy są one potrzebne amerykańskiej armii, od której zależy i globalne bezpieczeństwo, czy do zapewnienia bezpieczeństwa ciągłości handlu zaawansowaną elektroniką?

Rynek półprzewodników można podzielić na różne segmenty. Co do zasady, dzielą się ze względu na wielkość tranzystorów liczonych w nanometrach i na konkretne architektury tych procesorów – jak są projektowane, do jakich zastosowań. Starsze typy półprzewodników, procesorów, powyżej 12, 15 nanometrów są używane w przedmiotach codziennego użytku, w AGD, w samochodach, w wielu typach mniej zaawansowanej elektroniki i ta produkcja jest znacznie bardziej rozproszona. Cześć tych mniej skomplikowanych procesorów produkuje się w Europie.

Natomiast Tajwan wyspecjalizował się w tych najbardziej zaawansowanych procesorach. 

Do czego potrzebnych?

Do najnowszych urządzeń telekomunikacyjnych, czyli najnowszych typów smartfonów, serwerów. Ale również do najnowszych systemów uzbrojenia. Odczuła to Rosja, kiedy Tajwan odciął ją od dostaw na początku wojny w Ukrainie, choć obchodzi to przez pośredników.

Mówimy więc zarówno o bezpieczeństwie ekonomicznym świata, jak i twardym bezpieczeństwie. To właśnie kryje się za determinacją i ogromnymi środkami przeznaczanymi dziś przez rządy największych państw na to, żeby dywersyfikować łańcuchy dostaw i żeby część produkcji ulokowanej dziś na Tajwanie była przenoszona do lokalnych fabryk na świecie. Stany Zjednoczone zachęcają tajwańskie firmy, żeby angażowały się na ich terenie. Robią to w wymiarze ekonomicznym, ale i politycznym, bo rozproszenie łańcucha dostaw jest też przedmiotem rozmów politycznych.

Dlaczego Tajwan miałby się na to zgadzać? Dopóki ma status światowego zaopatrzeniowca w dziedzinie najbardziej zaawansowanych półprzewodników, jest to dla niego polisą bezpieczeństwa. Na ile więc dywersyfikacja opłaca się Tajwanowi?

Rzeczywiście, węzłowe znaczenie Tajwanu w produkcji procesorów sprawia, że ewentualna eskalacja zbrojna, czyli inwazji Chińskiej Republiki Ludowej, czy też blokada morska, czy powietrzna Tajwanu, prowadzi do tego, od czego zaczęliśmy tę rozmowę – czyli do natychmiastowego kryzysu rozlewającego się po globalnych łańcuchach dostaw. I taka perspektywa odstrasza od eskalacji, nawet samych Chińczyków, którzy z Tajwanu pobierają bardzo dużo procesorów. Stawka ewentualnego konfliktu jest więc niezwykle wysoka dla wszystkich zainteresowanych. 

Jest to niewątpliwie atut Tajwanu, dlatego zazdrośnie strzeże tych najbardziej zaawansowanych linii produkcyjnych i lokuje je wyłącznie u siebie. 

Z drugiej strony, współpraca w dziedzinie półprzewodników jest nie tylko polisą ubezpieczeniową Tajwanu, ale też jego najbardziej wartościową walutą polityczną. Relokowanie części produkcji na zewnątrz pozwala zdobywać szersze uznanie dyplomatyczne, osiągać konkretne polityczne cele. Musi więc balansować między dążeniem innych państw do dywersyfikacji produkcji, a zachowaniem kontroli nad nią, tak, by nie utracić pozycji, która zapewnia mu bezpieczeństwo.

A dlaczego tak mało innych krajów produkuje półprzewodniki? Co jest potrzebne, aby to robić? 

Tu warto poczynić pewne zastrzeżenie. Cały łańcuch produkcyjny jest zdywersyfikowany. Prace nad procesorem zaczynają się od prac koncepcyjnych, od projektowania układów tranzystorów. Potem są one drukowane. Do drukowania na krzemie potrzeba zaawansowanych instrumentów i jest to, o czym mówiliśmy przy okazji Tajwanu. Ale potem trzeba jeszcze przetestować i zamontować urządzenie. 

Na wczesnych etapach łańcucha produkcyjnego dominują państwa zachodnie, przede wszystkim USA, które mają przewagę udziałów w rynku projektowania półprzewodników. Są na nim obecne też państwa Azji Wschodniej, Japonia, Chiny, częściowo państwa europejskie. 

Jeśli chodzi o narzędzia do produkcji procesorów mamy do czynienia z globalną dominacją amerykańskich i jednej ważnej firmy z Holandii, ASML, które umieją produkować te najbardziej zaawansowane maszyny. 

Dalej mamy drukowanie procesorów najczęściej w procesie technologicznym litografii – drukowania laserowego. Tajwańczycy mają zdecydowaną przewagę w najbardziej zaawansowanych procesorach. Obecni tam są też Japończycy, po części firmy koreańskie, zależnie od typu półprzewodników. Chiny usilnie podejmują próby tworzenia tego typu produkcji u siebie, ale są one torpedowane przez politykę amerykańską. 

Pytanie, które pani zadała, dotyczy tego, dlaczego struktura tego łańcucha globalnie wygląda tak, jak wygląda. Wynika to z tego, że Tajwan od dekad pełni rolę pośrednika między Stanami Zjednoczonymi, gdzie kryły się technologie, a rynkiem chińskim, gdzie większość tych procesorów była zużywana. Wówczas, w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, a potem dziewięćdziesiątych, produkcja przeniosła się na Tajwan, bo wymaga know-how, bardzo zaawansowanej wiedzy inżynieryjnej, a Tajwańczycy stali się po prostu w tym najlepsi. Ich najważniejsza spółka, czyli TSMC zdobyła światową dominację dzięki temu, że najlepiej opanowała ten proces. Hipotetycznie mogłyby go wdrożyć inne firmy, na przykład mógłby wrócić do Stanów Zjednoczonych, ale w tym starym już paradygmacie globalnej gospodarki, gdzie rządziła efektywność kosztowa, nie względy polityczne, globalne korporacje zaczęły stawiać na Tajwan, bo tam ten proces przebiegał najlepiej, najtaniej, najbardziej konkurencyjnie.

Dziś logika globalna zdaje się skręcać w inną stronę – już polityka, nie efektywność, decyduje, gdzie produkujemy. Stąd próby zabezpieczania się, dywersyfikacji, o których mówimy. 

Półprzewodniki są jak broń jądrowa

Dlaczego jednak jest tak mała konkurencja w dążeniu do opracowania własnego know-how? Mogłoby to zapewniać państwom bezpieczeństwo, tak jak posiadanie broni jądrowej. Broni nie mogą mieć wszyscy, ale półprzewodniki, oprócz Chin, które chcą, ale są blokowane, chyba mogłoby mieć więcej państw? 

Po pierwsze, jest to bardzo kosztowne. Inwestycje w zaawansowane linie produkcyjne to koszt rzędu kilkunastu, kilkudziesięciu miliardów dolarów rocznie. Na takie wydatki stać tylko nieliczne państwa. Amerykanie przeznaczyli w zeszłym roku na badania, rozwój technologii i szkolenie kadr 280 miliardów dolarów. 

Unia Europejska opracowuje własny programy, trochę mniej spektakularne, ale robi to. Działają też Japończycy, Koreańczycy, Chińczycy. 

Świadomość, że blokady dostaw procesorów to potencjalnie „gospodarcza broń jądrowa”, istnieje od niedawna. Jeszcze pięć, czy dziesięć lat temu światową globalizację gospodarki uznawano za nienaruszalną. Wiele państw, elit politycznych nie uświadamiało sobie w ogóle potrzeby tego typu działań.

Ale pandemia, a potem wojna zagroziły globalizacji. Czy można się pokusić aż o takie słowa? 

Myślę, że globalizacja polegająca na przepływie towarów przez granice na razie nie wydaje się zagrożona. Zbyt dużo inwestycji poczyniono w tworzenie tego zglobalizowanego systemu. Jednak podejście do technologii, a w szczególności technologii procesorowych, to moim zdaniem dobry przykład na to, w jaką logikę teraz weszliśmy.

Teraz bezpieczeństwo ma prymat nad efektywnością. Państwa są w stanie wydawać ogromne pieniądze na bezpieczeństwo w najbardziej strategicznych obszarach, jak na przykład właśnie procesory. Ten proces postępuje szybko. Pod tym względem następuje rzeczywiście rozłączanie globalizacji. 

Czy to się przełoży na mniej strategiczne obszary, jak towary konsumpcyjne, tekstylia czy niezaawansowana elektronika, samochody – mam wątpliwości, bo rozplątywanie tego splotu pochłonęłoby ogromne pieniądze. Myślę, że nawet Stany Zjednoczone i chyba to jest coś właściwego dla administracji Bidena, doszły do wniosku, że nie ma co tego rozplątywać w każdej dziedzinie. Jednak trzeba skupić się na najbardziej newralgicznych, strategicznych obszarach i pod tym względem Stany Zjednoczone działają bardzo energicznie.

A więc półprzewodniki stały się jednym z podstawowych gwarantów bezpieczeństwa, jak broń czy żywność. Czy można powiedzieć, że pojęcie bezpieczeństwa w handlu międzynarodowym zyskało na znaczeniu po pandemii i po rozpoczęciu wojny pełnoskalowej? Na ile państwa kierują się nim, myśląc o produkcji i handlu?

Myślę, że bezpieczeństwo stało się podstawowym kryterium myślenia o polityce ekonomicznej i to nie tylko dla państw, lecz także dla korporacji transnarodowych. Wszystkie te dyskusje prowadzone w gabinetach ministerstw gospodarki w różnych państwach, równolegle toczą się również w radach nadzorczych korporacji. Scenariusze inwazji na Tajwan czy innych konfliktów, które mogą przerywać łańcuchy dostaw, są i tam rozpatrywane.

Stąd między innymi dyskusja o dywersyfikacji. To słowo bardzo zyskuje na znaczeniu. Dywersyfikacja ma budować odporność na szoki, które wraz z covidem, z wojną czy różnymi konfliktami handlowymi spalają łańcuchy produkcyjne. I ta odporność, bezpieczeństwo są dziś jednym z kluczowych kryteriów.

Co by w takim zmieniło z punktu widzenia bezpieczeństwa, gdyby Chinom się udało – i stały się potęgą w produkcji półprzewodników?

Chińczycy do tego dążą, autonomia technologiczna od wielu lat jest ich celem. Wraz z rozpoczęciem napięć chińsko-amerykańskich za prezydentury Donalda Trumpa, Chiny nadały najwyższy priorytet autonomii produkcji procesorów i innych kluczowych technologii. O sztucznej inteligencji mówi się na przykład na zjazdach partyjnych w najwyższych gremiach władzy. 

Chińczycy pokazali, że w pewnych obszarach technologicznych mogą być liderami, na przykład w telekomunikacji czy technologii samochodów elektrycznych. Jednak procesory są bardzo niewdzięcznym, trudnym obszarem. Po pierwsze dlatego, że ich produkcja to bardzo skomplikowany proces, zaawansowany technologicznie, wymaga dekad budowania kompetencji. Można wprawdzie pójść na skróty, kupując technologię albo wykradając ją, jednak drogi na skróty są przed Chińczykami sukcesywnie zamykane. Nawet ściągnięcie inżyniera ze Stanów Zjednoczonych jest dziś problematyczne. 

Jest jednak też drugi problem, żadne państwo nie jest dziś w stanie zbudować od A do Z procesorów. Mówiliśmy już o tym, że jest to współpraca całej zaawansowanej technologicznie globalnej Północy. Procesor w naszym smartfonie czy innym zaawansowanym komputerze to wynik interakcji tysięcy firm z Europy, Ameryki Północnej i Azji Wschodniej. Wypychanie Chińczyków z globalnego systemu sprawia, że muszą w jakiś sposób stworzyć procesor w całości u siebie. To jest istota wyzwania, przed którym stoją – stworzenie tego, co reszta globalnej Północy produkuje wspólnie. 

To oznacza, że globalna Północ jest skazana na współpracę. Nie na rywalizację, tylko współpracę, bo jak nie ona wspólnie, to kiedyś Chiny.

To jest argument podnoszony przez Amerykanów w rozmowach z Europejczykami czy Japończykami. W ostatnich tygodniach Stany Zjednoczone porozumiały się z Japonią i Holandią co do tego, że należy odcinać Chiny od kluczowych technologii półprzewodnikowych, i wydaje się, że zręby szerszego porozumienia na ten temat na globalnej Północy stają się faktem. Jest to więc współpraca globalnej Północy i jednocześnie próba odcięcia się od podmiotu, który jest uważany przez wiele państw za zagrożenie .

Zarówno za czasów Trumpa, jak i Bidena polityka Stanów Zjednoczonych wobec Chin jest podobna. Czy jakaś zmiana polityczna w USA może pod tym względem przesądzić o globalnym bezpieczeństwie?

Polityka wobec Chin jest chyba jedynym obszarem, w którym przejście między prezydenturą Trumpa a Bidena było absolutnie płynne. Biden nie wycofał się z żadnych kroków podejmowanych przez Trumpa w odniesieniu do Chin, poza jakimiś drobnostkami. Co więcej, sprawy prowadzone za czasów Trumpa dosyć chaotycznie, za pomocą Twittera, dziś są przekuwane w systemy prawne, sankcyjne, subsydyjne. Dużo więcej uwagi poświęca się sojusznikom. Administracja Bidena ma świadomość, że bez gry drużynowej trudno będzie Chińczyków od czegokolwiek odciąć. Trudno spodziewać się pod tym względem jakichś gwałtownych zwrotów. Stany Zjednoczone są ewidentnie na stałej trajektorii, z jednej strony chcą dawać odpór Chinom, a z drugiej strony dążą do przebudowy globalizacji, która uniemożliwiłaby im wzmacnianie się.

Jaki wpływ ma na to Rosja i wojna?

Rosyjska inwazja pełnoskalowa na Ukrainę była kubłem zimnej wody dla wielu państw świata, w szczególności Europy. Wielu decydentów zobaczyło, że globalizacja, wzajemne powiązania handlowe, nie powstrzymują agresywnych państw przed radykalnymi zmianami status quo. I że z Chinami też tak może być. 

Przed inwazją w wielu państwach Europy Rosję traktowano jako racjonalnego partnera, z którym należy budować powiązania gospodarcze, to będą go one zniechęcać do ataków. Jeśli ten partner zaatakował pomimo wszystkich umów i kwitnącego handlu, skoro był w stanie odciąć Europę od gazu ze względu na swoje cele polityczne, to być może Chiny też mogą zrobić coś niebezpiecznego. Szczególnie że tamtejsza polityka wewnętrzna idzie w kierunku jeszcze ostrzejszych rządów partii.

Z drugiej strony, Rosja jest technologicznie zapóźniona i budowała swoją siłę na sprzedawaniu surowców. Natomiast Chiny budują alternatywną potęgę technologiczną. 

I to jest też argument podnoszony jako kontra, jeśli chodzi o ostrą politykę wobec Chin. Wedle tej argumentacji, rozłączenie globalnych powiązań z Rosją jest prostsze niż z Chinami, które są o rząd wielkości ważniejsze. Wiele głosów jest takich, że od Chin nie da się odciąć, bo pewne kluczowe z punktu widzenia europejskiego technologie są tworzone tylko tam.

Na przykład technologie fotowoltaiczne, baterie do samochodów elektrycznych, różne urządzenia do telekomunikacji. To są rzeczy, w których Chińczycy zaczynają przodować albo mają wyłączność na nie, a które są kluczowe z punktu widzenia pewnych strategicznych założeń Europy, jak zielona energia i elektromobilność.