Republika Islamska Iranu hucznie obchodziła w miniona sobotę 44. rocznicę swego powstania. Były ogromne wiece, pokazy sprzętu wojskowego, fajerwerki i przyjęcia. Na tym najważniejszym – dyplomatycznym – zorganizowanym z wyprzedzeniem w Teheranie w czwartek, stawił się także ambasador RP Maciej Fałkowski. Na zdjęciu opublikowanym przez biuro prezydenta Iranu, widać jak, w stosownym półukłonie, ściska dłoń prezydenta, ajatollaha Ebrahima Raisiego.
Gdyby nie obecność na przyjęciu również ambasadora Węgier, ambasador Fałkowski miałby dodatkowy, oprócz uścisku dłoni z prezydentem, zaszczyt bycia tam jedynym przedstawicielem Unii Europejskiej. Pozostałe państwa UE zbojkotowały uroczystość, w reakcji na krwawe stłumienie przez policję i strażników rewolucji demonstracji protestacyjnych, jakie od września rozlały się po kraju, w reakcji na zabicie przez policję młodej Kurdyjki, Jin Amini, która jakoby zbyt luźno nosiła chustę na włosach. O sprawie pisałem już w „Kulturze Liberalnej”, zabito przynajmniej 528 protestujących, aresztowano niemal 20 tysięcy. Oburzenie państw demokratycznych budzą też masowe dostawy irańskich dronów do Rosji: to ten sprzęt, używany w nalotach, codziennie zabija ludzi w Ukrainie – nie tylko żołnierzy, lecz również cywili na ulicach i w domach.
Warszawa i Budapeszt na salonach
Być może jednak Warszawa i Budapeszt nie podzielają w pełni oburzenia demokratów. Węgry mają wyrozumiały stosunek do wojny Władimira Putina, Polska zaś popiera traktowanie religii poważnie i karanie kobiet, które nie respektują jej nakazów. Dla obu krajów nie było więc najwyraźniej wystarczających powodów, by zbojkotować przyjęcie. Dzięki temu mogli usłyszeć z ust samego prezydenta i przekazać następnie swoim rządom, jak niesłusznie jest Iran osądzany.
„W ostatnich kilku miesiącach – tłumaczył Raisi dyplomatom – byliśmy świadkami skomplikowanych spisków oraz interwencji niektórych państw zachodnich w wewnętrzne sprawy Iranu”. A przecież „poprawa statusu kobiet i budowanie podstaw ich uczestnictwa w rozwoju kraju, mimo negatywnych i uprzedzonych relacji głównych mediów na Zachodzie, to jedno z najjaśniejszych osiągnięć Islamskiej Republiki Iranu na przestrzeni minionych 44 lat”. Najlepszym zresztą tego dowodem jest to, że – jak oznajmił prezydent – irańskie sportsmenki zdobyły tylko w roku minionym ponad 800 międzynarodowych medali.
W tej sytuacji czepianie się takiej na przykład Elnaz Rekabi, która w październiku uczestniczyła w Seulu w zawodach wspinaczkowych bez chusty na głowie, a po powrocie do Teheranu zaginęła, byłoby niestosowne. Tym bardziej, że władze poinformowały, że odpoczywa w domu. A ten film z jej zburzonego domu, na którym brat Rekabi, łkając, mówi, że „tak to jest, jak się żyje w tym kraju”? Po pierwsze, dom został zburzony, bo zbudowali go na lewo, po drugie, został zburzony już dawno, a po trzecie, kto powiedział, że w ruinach nie można odpoczywać? Typowe negatywne uprzedzenia mediów głównego nurtu.
Pan prezydent wyjaśnił też, że „wydarzenia ostatniego roku pokazały, iż wojna i sankcje pogarszają problemy ludzkich społeczeństw”, ale na szczęście „Islamska Republika Iranu stanowi potężną i nieprzeniknioną zaporę dla tych, którzy chcieliby wprowadzać w życie kolonialne plany dla regionu lub dla świata”. Iran więc przeciwstawia się kolonialnym zapędom Zachodu w Ukrainie i wojnie, jaką toczy on z Rosją, dlatego też Teheran udziela Moskwie braterskiej pomocy. Czego tu nie rozumieć?
Jak przyjęcie u Jaruzelskiego, tylko gorzej
To, że ambasador Fałkowski był na tej uroczystości obecny, to tak, jakby zachodni ambasadorzy stawili się na obchody 22 lipca w 1982 roku, świeżo po wprowadzeniu stanu wojennego. Takie porównanie byłoby jednak krzywdzące i dla reżimu generała Jaruzelskiego, który przez osiem lat zabił mniej ludzi niż reżim Raisiego przez osiem tygodni, i dla państw zachodnich, którym taki pomysł nie przyszedł do głowy.
Swoje 44-lecie PRL obchodziła zaś sześć lat później, akurat kiedy Raisi, jako specjalny prokurator, dowodził mordami tysięcy więźniów politycznych w irańskich więzieniach. Zastępca ajatollaha Chomeiniego, ajatollah Montazeri, szacował minimalną liczbę ofiar na 2800 zabitych. Ówczesny bliski współpracownik Raisiego, Hamid Noury, dostał właśnie w Szwecji za udział w tej zbrodni dożywocie. Krew tysięcy schnie powoli – i to rękę zbrukaną tą krwią ściskał tydzień temu w Teheranie polski ambasador.
MSZ zapewne chętnie się powoła na to, że masowy udział w wiecach w rocznicę rewolucji dowodzi, że reżim cieszy się jednak poparciem społeczeństwa. Mało tego, masowa obecność w tym samym czasie na ulicach policji i strażników rewolucji dowodzi, że cieszy się on również, czy może przede wszystkim, ich poparciem. A przecież nie chcemy, żeby nas zaliczano do sprawców „spisków i interwencji”. Tym bardziej, że zaledwie miesiąc temu reżim zwolnił polskiego naukowca, profesora Macieja Walczaka, więzionego bez procesu przez ponad dwa lata. Zwolnił, a przecież mógł jeszcze więzić. Może zresztą obecność ambasadora była częścią ceny za zwolnienie profesora? Ale dyplomaci innych krajów zachodnich, których obywatele gniją nadal w irańskich więzieniach, nie przyszli jednak ściskać ręki Raisiego.
Na nagraniach z rocznicowych fajerwerków w Teheranie słychać wyraźnie okrzyki „Śmierć dyktatorowi!”, a przemówienie telewizyjne Raisiego przerwali hakerzy, z hasłem „Śmierć Republice Islamskiej!”. Ale – jak to się mówiło w PRL jeszcze w 1988 roku – zawsze się znajdą grupki wichrzycieli na obcym żołdzie. Jak to dobrze, że polski rząd, wtedy i teraz, nie chce mieć z tymi grupkami nic wspólnego.