Być może spełniło się życzenie tysięcy ludzi, którzy protestowali w 2016 roku przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego przeciw zmianom w tej instytucji wprowadzanym właśnie przez PiS. A życzenie to dotyczyło rozliczenia nowej władzy z tego, że manipulując prawem i obyczajem, obsadza publiczne instytucje swoimi ludźmi po to, by te instytucje jej służyły.
Rozliczenie nie nadeszło, ale wielu pewnie czuje pewną gorzką satysfakcję z tego, że PiS wpadło we własną pułapkę. Dotychczas ustawy czy decyzje, które rząd chciał przeforsować albo utrącić, były wysyłane do Trybunału Julii Przyłębskiej i tak się działo, że wyroki tego organu były zbieżne z tym, czego oczekiwał.
A teraz dzieje się odwrotnie.
Gdyby to pisał ktoś, komu nie zależy na dobru państwa, kto nie traktuje poważnie ustawy o Sądzie Najwyższym, której nowelizację Trybunał ma badać, zauważyłby, że zemsta nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Z samego Trybunału Julii Przyłębskiej.
Tylko że ofiarą tej zemsty padła właśnie ona sama i nowelizacja ustawy, dzięki której Polska mogłaby dostać nareszcie unijne pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy, a PiS zyskałoby solidny argument wyborczy na nadchodzącą kampanię.
W dodatku zemstę tę umożliwił prezydent Andrzej Duda, odsyłając nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym do zbadania przez TK.
Julia Przyłębska znowu musi udowadniać, że jest prezesem
Sprawa wygląda następująco. Sześciu sędziów TK uważa, że Julia Przyłębska nie jest już prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Według wielu prawników nigdy zresztą nie była, bo po pierwsze w Trybunale zasiadają osoby, które nie są sędziami (tzw. sędziowie dublerzy), zajmujące miejsca wybranym wcześniej prawidłowo sędziom. Nie można więc mówić, że to Trybunał Konstytucyjny.
Po drugie, Julia Przyłębska nie może być prezesem, bo została wybrana w sposób wadliwy na to stanowisko – w składzie TK, który ją wybrał, byli wspomniani sędziowiedublerzy, a więc nie był to skład TK.
I tak Julia Przyłębska stała się nie-prezesem nie-Trybunału, który wydawał wygodne wyroki dla władzy. Przykłady budzące największe emocje to wyrok o niekonstytucyjności przesłanki embriopatologicznej dopuszczającej aborcję i o tym, że wyroki Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej są niezgodne z Konstytucją. A więc nie mogą przesądzać o tym, czy zmiany w polskim sądownictwie są zgodne z prawem europejskim.
Teraz, zgodnie z praktyką tej instytucji, powinien zapaść wyrok o tym, że nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym jest jak najbardziej zgodna z Konstytucją. Prezydent może podpisywać, zmiany mogą wchodzić w życie, PiS może mówić, że dostał pieniądze na KPO i zbierać punkty wyborcze.
Trybunał jak Sejm
A tu nic z tego. Trybunał musiałby podjąć decyzję na posiedzeniu w pełnym składzie, czyli co najmniej jedenastu sędziów. A skoro sześciu twierdzi, że Przyłębska nie jest prezesem, raczej nie ma co oczekiwać, że bez rozstrzygnięcia tej sprawy Trybunał zajmie się ustawą i to w sposób, który satysfakcjonowałby PiS.
Najlepsze jednak, że prezesury Przyłębskiej nie kwestionuje „totalna opozycja” czy „protestująca ulica”, ale sami sędziowie TK, w dodatku wybrani przez Zjednoczoną Prawicę, bo tylko tacy zostali już w tej instytucji. Argumentują, że Przyłębskiej w grudniu skończyła się kadencja. A premier twierdzi, że nie. O tym, że premier może twierdzić co innego niż Trybunał, przekonaliśmy się wtedy, kiedy Beata Szydło nie podpisała wyroków TK urzędującego pod przewodnictwem prof. Andrzeja Rzeplińskiego. Ciekawe, czyje zdanie – premiera czy sześciu sędziów okaże się decydujące tym razem.
Trzeba jeszcze dodać, że tym, którzy kwestionują pozycję Przyłębskiej, bliżej jest do Zbigniewa Ziobry niż do Jarosława Kaczyńskiego. I tak właśnie konsekwentnie realizowany plan zawłaszczania państwa wraz z kolejnymi instytucjami pogrążył się w wewnętrznych walkach koalicji rządzącej.
Z relacji medialnych wynika, że polityczny podział w Trybunale przypomina sejmowe frakcje. A w Sejmie posłowie związani ze Zbigniewem Ziobrą głosowali przecież przeciw nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, która utrudniłyby postępowania dyscyplinarne wobec sędziów. Można sobie wyobrazić temperaturę tego sporu, przypominając sobie sędzię Krystynę Pawłowicz, kiedy była posłanką najpierw opozycji, a potem koalicji rządzącej. Pomaga też rzut oka na jej Twittera, gdzie zresztą broni ostatnio Julii Przyłębskiej.
Trudno też spodziewać się powagi po instytucji obsadzonej w sposób odzierający ją z godności osobami dyspozycyjnymi wobec władzy, choć jest ona powołana do ograniczania tej władzy w bezprawnych zapędach.
I w ten sposób PiS dostaje cios własną bronią. Kto Trybunałem wojuje, ten od Trybunału ginie – może to trochę na wyrost, bo PiS trwa, ale z pewnością trudniej mu będzie prowadzić kampanię wyborczą po pierwsze bez decyzji o odblokowaniu pieniędzy na KPO, a po drugie bez Trybunału, który działa tak, jak PiS-owi wygodnie. No i nie wiadomo, co będzie z prezydentem po uchwaleniu kolejnych strategicznych ustaw.
O tym, jak PiS przejęło Trybunał Konstytucyjny, czytaj na stronie projektu „PrawoządźMY”.