Trudno we współczesnej teorii politycznej o bardziej problematyczny koncept niż populizm. Oprócz jego potocznego, pejoratywnego znaczenia, jakie zrównaliśmy z demagogią lub klientelizmem, można go rozumieć wielorako: jako ideologię, dyskurs, styl lub świadomą strategię uprawiania polityki. Wszystkie definicje można sprowadzić do jednego wspólnego mianownika. Według populistów władza może należeć tylko od „ludu” i reprezentantów rządzących z jego „woli”.
Na polskim podwórku widzimy to pod postacią specyficznego, etniczno-religijnego konstruktu „prawdziwych Polaków”. Bliżej niesprecyzowanego kolektywu, którego obecna partia rządząca uznaje się za jedynego obrońcę wartości i interesów. Jego członków zazwyczaj łączy zarabianie poniżej średniej krajowej, niechęć do Donalda Tuska, historyczny uraz do Niemców i przywiązanie do katolickich wartości, rozumianych w specyficzny sposób. Przede wszystkim tak zwanych prawdziwych Polaków łączy jednak poparcie dla rządu Zjednoczonej Prawicy.
Absurdalna wizja polskości
Jak nietrudno zauważyć, taka wizja polskości jest absurdalnie wąska i bardziej wyimaginowana niż odpowiadająca faktycznie istniejącemu charakterowi narodowemu. Najczęściej ten wyidealizowany, zawsze dobry i autentyczny „lud” jest oczywiście przeciwstawiany jakimś równie niesprecyzowanym „elitom”, bądź innemu wrogowi, odwołując się do klasycznego podziału na „ich” i „nas”.
Kolejną charakterystyczną cechą populizmu jest przedstawianie wartości „ludu” jako jednolitych i niepodlegających dyskusji. Idąc za Janem-Wernerem Müllerem, populizm to rodzaj politycznego moralizatorstwa. Stawia on określone wartości na piedestale, uznając je za jedyne godne politycznej reprezentacji i źródło prawowitej władzy. Dlatego uzurpuje sobie zbójeckie prawo do wyłącznego decydowania o polityce.
W demokracji liberalnej, bazującej na ścieraniu się wielu często sprzecznych poglądów, populistyczna praktyka może więc prowadzić do załamania jednego z jej fundamentów – pluralizmu. Stąd obecnie niemal jednogłośnie populizm traktuje się jako jej bezpośrednie zagrożenie.
Liberałowie sami skazują się na porażkę
Jeśli populiści stanowią zagrożenie dla naszego państwa, konieczna jest odpowiedź na pytanie, jak jako liberalni demokraci mamy mu się przeciwstawić? Szczególnie biorąc pod uwagę nadchodzące jesienią wybory parlamentarne.
Liberalna demokracja stała się dla wielu z nas wartością samą w sobie, a bycie przeciwko niej wydaje się czymś fundamentalnie nierozsądnym. Nie chodzi tu przecież tylko o samą większościową procedurę wyboru rządzących, a właśnie o wartości, takie jak pluralizm, rządy prawa, tolerancja czy wolność, bez których ten system nie może sprawnie funkcjonować. Problem z liberalną odpowiedzią na populizm leży właśnie w tym. Popadamy w podobną moralizatorską postawę, jaką reprezentują populiści. Patrzymy na populistów z góry. Łączy nas postrzeganie wartości jako niekwestionowalnych, a różni nas to, jakie wartości tak postrzegamy. Nasza krytyka populizmu sprowadza się często do podkreślania, iż jest on niewłaściwy, bo jest niedemokratyczny. Wykorzystujemy tym samym powszechny polityczny mit o demokracji liberalnej jako jedynym moralnie dopuszczalnym systemie.
Taka retoryka jest skazana na porażkę. Nawet przy i tak bardzo śmiałym założeniu, że populiści w ogóle chcą nas słuchać i toczyć racjonalną dyskusję. Debata zawsze sprowadzi się do niemożliwego do rozwiązania konfliktu wartości, gdzie jedna strona będzie uznawać liberalną demokrację za wartość per se, a druga wręcz przeciwnie.
Gdy Rafał Trzaskowski staje w obronie liberalnych wartości, zwykle mówi: „tu nie chodzi o ideologię”, jakby podkreślając, że te wartości, których chce bronić, są oczywiste i absolutne. Sęk w tym, że to właśnie jest ideologia – zbiór wartości, czy o wiele bardziej podstawowych wniosków na temat rzeczywistości społecznej, które uznajemy za fakty i przez które ją interpretujemy. Ideologia respektowania innych ideologii, uznająca pluralizm, tolerancję dla innych poglądów i konieczność racjonalnej deliberacji, pozostaje ideologią. Do tego ideologią, z którą nasz oponent się fundamentalnie nie zgodzi.
Tak jak Trzaskowski uznaje te wartości za prawdziwe, tak i PiS uważa swoje działania za służbę „prawdzie”, nieważne, jaka by ona nie była, wpisuje się to w diagnozę, jaką nowoczesnemu społeczeństwu postawił filozof Richard Bernstein: „To, z czym się dzisiaj zmagamy, to nie zderzenie cywilizacji, a mentalności”.
Jako liberałowie powinniśmy przestać udawać, że przyjęcie naszego systemu wartości nie wymaga uzasadnienia. Powinniśmy zerwać z przekonaniem, że demokrację zaakceptuje każdy rozsądny członek społeczeństwa lub że to właśnie zaakceptowanie demokracji czyni go rozsądnym. Do tego potrzebne jest bardziej pragmatyczne podejście do demokracji i roli, jaką pełni ona w naszym życiu.
System demokratyczny faktycznie może być najlepszym systemem zarówno dla naszego społeczeństwa, jak i dla każdej jednostki z osobna. Trudno nam myśleć o alternatywie bez popadania w ekstrema. Nie oznacza to jednak, że demokracja pozostaje jedyną opcją w puli politycznych systemów. Populistów nie interesuje przecież interes nas wszystkich, tylko interes „ludu”, który często utożsamiają z własnym elektoratem i nimi samymi.
Pragmatyczne argumenty, a nie moralizatorska pycha
Jeśli populiści są z definicji antypluralistyczni, potrzebny jest nam chociaż hipotetyczny powód, dlaczego nie powinni tacy być. Ten powód nie może ograniczać się do samego odwoływania się do demokratycznych wartości lub powoływania się na instytucjonalne autorytety pokroju Unii Europejskiej. Na świadomych antydemokratach taka retoryka nie robi żadnego wrażenia, co widać na przykładzie Jarosława Kaczyńskiego czy Viktora Orbána. Dla nich demokracja jest wartościowa, o tyle, o ile sprzyja im w dotarciu i utrzymaniu się przy władzy. Jest dobra tak długo, jak długo służy „ludowi”.
Nie chodzi tutaj o powód dla zaakceptowania liberalnej demokracji, który miałby populistów do niej przekonać. To niemożliwe, kiedy traktujemy demokrację liberalną jako wartość samą w sobie. W ten sposób jesteśmy w stanie przekonać do demokracji tylko i wyłącznie tych, którzy już są do niej przekonani. Zwracamy się do własnej zamkniętej bańki, gdzie trudno znaleźć tych, którzy mają wpływ na osłabienie populistów.
W takiej sytuacji powinniśmy pamiętać, że przewaga liberalnej demokracji, szanującej prawa jednostki, promującej tolerancję i niedążącej do dominacji jednych „prawdziwych” poglądów nad innymi, jest możliwa do uzasadnienia bez odwoływania się do fundamentalnych wartości, które wchodzą w nierozwiązywalny konflikt z fundamentalnymi wartościami innych grup. Jesteśmy w stanie wystosować pragmatyczne powody dla poszanowania liberalnych norm, unikając moralizatorskiej pychy.
Liberalna demokracja, bardziej niż systemem etycznym, jest procedurą odkrywania rzeczywistości społecznej, niczym metoda naukowa. Zwiększa ona pulę zaangażowanych politycznie osób, poprzez zasady pluralizmu i równości. Dopuszcza wiedzę, perspektywy i interesy, które w innym systemie nigdy nie znalazłyby drogi do zamkniętych kuluarów władzy. Informuje o problemach, jakie w innych systemach byłyby znacznie trudniejsze do rozwiązania. Utrata poszanowania dla tych norm, to równa strata dla niemal wszystkich. To jakby całkowite wykluczenie istotnej części rzeczywistości i błądzenie w ciemności.
Gdy dołożymy do moralnej krytyki populistów i innych wrogów demokracji narrację opartą o neutralnie moralne powody do poszanowania demokratycznych norm, możemy uzyskać znaczną retoryczną przewagę. Jeśli nie da się przekonać tych, którzy otwarcie odrzucają demokrację i są w stanie ją poświęcić w walce o władzę, może uda się dotrzeć do tych, którzy nie są świadomi kosztów, jakie poniosą, kiedy antydemokratyczne trendy będą dalej się rozwijać.