Oddaj kotleta!

W tej sprawie nie chodzi o fakty, tylko o emocje. Ale dla porządku zwróćmy uwagę na kilka okoliczności.

Na początek prawicowa opowieść polityczna. Powracają w niej w ostatnim czasie trzy główne punkty związane z zieloną transformacją, do których odwołują się Zjednoczona Prawica i Konfederacja. Po pierwsze, zakaz sprzedaży nowych samochodów spalinowych w UE od 2035 roku. Po drugie, zgoda UE na dodawanie do żywności proszku ze świerszczy. Po trzecie, raport z 2019 roku na zamówienie stowarzyszenia burmistrzów C40 Cities, do którego należy Warszawa, w którym w celu osiągnięcia neutralności klimatycznej zaleca się mniejsze spożycie mięsa i nabiału, mniej latania samolotami i mniej nowych ubrań. Prawica mówi zatem, że wkrótce nikogo nie będzie stać na samochód, ludzie będą zmuszani do jedzenia świerszczy i będzie zakaz jedzenia mięsa.

Co na to rzeczywistość? Jest oczywiste, że mięso, nabiał, przemysł modowy i samoloty odpowiadają za istotną część śladu węglowego. Wydaje się zatem zdroworozsądkowe, żeby przekształcić lub ograniczyć takie praktyki, jeśli chcemy osiągnąć neutralność klimatyczną, zanim zmiany klimatu będą nieodwracalne. Można też zwrócić uwagę, że miliardy ludzi na świecie jedzą owady, co sugeruje, że ich spożywanie nie jest przesadnie szokujące. Patrząc etycznie, mniej spożycia mięsa i nabiału, to mniej cierpienia zwierząt. Jeśli chodzi o samochody, w 2035 roku większość producentów przeszłaby w całości na produkcję samochodów elektrycznych czy wodorowych niezależnie od przepisów UE.

A czego chce opozycja? Cóż, jest to oczywiste, ale warto odnotować, że opozycja nie proponuje zakazu spożycia mięsa. Nikt nikogo nie będzie również zmuszać do jedzenia świerszczy. W opowieści prawicy znajdziemy również inne niespójności. Na przykład, jeśli ktoś promuje weganizm, no to nie będzie jadł świerszczy. Minister klimatu w obecnym rządzie Anna Moskwa stwierdziła ostatnio, że „nie je mięsa od dwudziestu lat, bo woli ryby” – ale ryby to mięso i świerszcze to również mięso. Można by także odnotować, że w Kościele katolickim właśnie zaczął się post – a że politycy prawicy na pewno solennie go przestrzegają, to podlegają obecnie większym ograniczeniom żywienia, niż kiedykolwiek wprowadzi Trzaskowski. Z kolei Ministerstwo Klimatu rządu PiS-u zaleca analogiczne ograniczenia jak w raporcie C40. Wszystko to pokazuje, że trudno rozmawiać o podobnych tematach merytorycznie – można mieć dobre intencje, odpowiedzialnie myśleć o przyszłości, a na to przyjdzie prawicowy polityk, który po prostu zacznie coś krzyczeć o Korei Północnej, jakby nie było jutra.

„Niech jedzą świerszcze”

Ale, jako się rzekło, nie chodzi tu o fakty, tylko o emocje. One również mają znaczenie. Jeśli ludzie się czegoś obawiają, nie są czegoś pewni, nad czymś się zastanawiają – jest to ważne politycznie. Może być tak, że owe emocje wyrażają coś realnego, czemu warto się przyjrzeć.

A zatem prawica próbuje sprzedać ludziom następujący przekaz. Po pierwsze: nadchodzi zmiana. I jest to zmiana niebezpieczna. Po drugie: co jest zagrożone? Twoja wolność. Nie jakaś abstrakcyjna wolność, tylko konkretna i wymierna. Twój talerz. Ale też twój portfel. Zgodnie z tą opowieścią na „normalne życie” będzie stać tylko bogatych, a zwykły człowiek nie będzie miał samochodu, a jeszcze nie będzie mógł zjeść kotleta. Jest tu więc lęk przed biedą lub deklasacją. Po trzecie: kto zagraża? Globalne elity. To one mają szykować dla ludzi nową rzeczywistość. To zresztą wyjaśnia ujawniającą się w tej opowieści bezsilność rządzącego PiS-u – zmiana ma się dokonywać ponad naszymi głowami.

W co gra prawica

Jakie jest tego znaczenie polityczne? Przede wszystkim, mogłoby kusić, żeby sprawę po prostu wyśmiać. Zapewne nikt z polityków prawicy nie myśli szczerze, że ktoś zabierze Polakom kotlety. Gdyby ktoś z nich naprawdę myślał w ten sposób, to trzeba by przyjąć, że jest niespełna rozumu. Próbują raczej przestraszyć ludzi.

Po drugie, właśnie z tego powodu sprawy nie można tak łatwo wyśmiać. Kotlety i świerszcze pełnią tu głównie funkcję symboliczną. W polityce nie chodzi tylko o twarde fakty, ale i o to, co ludzie wyczuwają podskórnie. Jeśli będą wyczuwać nadchodzące niebezpieczeństwo, jakąś dużą zmianę, na której mogą stracić, to będą szukali polityków, którzy ich przed tym ochronią. Wyśmiewanie sprawy może zaś sprawiać wrażenie nieszczerości – może sugerować, że mówiący ma coś do ukrycia.

Po trzecie, prawica próbuje przedstawiać się jako obrońca normalności i wolności. W ten właśnie sposób opowiedział sprawę Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Sieci”. Podobnie jak innym razem prawica przeciwstawia się „poprawności politycznej” w imię wolności słowa i zdrowego rozsądku, tak teraz broni życia normalnych ludzi przed ekscesami elit. Jako że to liberalna opozycja powinna co do zasady bronić wolności ludzi – jak było w kontekście mającego duże znaczenie społeczne czarnego protestu – prawica próbuje tym samym uderzyć w jej najbardziej czuły punkt.

Wojna kotletowa to powtórzenie manewru, którego próbowała w ostatnich latach amerykańska prawa strona. Jednak istnieje ważna różnica. W uproszczeniu, w USA prawica jest rynkowa, a lewica państwowa – dlatego straszenie zakazem jedzenia mięsa było tam przede wszystkim posunięciem w sferze wojen kulturowych. Tymczasem w Polsce PiS przedstawia się jako partia dbająca o bezpieczeństwo ekonomiczne Polaków, opozycję przedstawia zaś jako neoliberalną partię polskiej biedy. Dlatego obok kwestii kulturowych większe znaczenie zyskuje u nas problem kosztów życia, które miałyby wzrosnąć z powodu zielonej polityki – mięsny PiS miałby tu chronić portfele Polaków przed świerszczową opozycją; miałby chronić zarówno wolność, jak i pieniądze.

Wreszcie, jest zatem sprawa powrotu opozycji do władzy. Oczywiście, Trzaskowski niczego nikomu nie może zakazać. Jednak prawica chce wzbudzić podejrzliwość wobec opozycji, gdyby wróciła do władzy w przyszłości. Próbuje więc pokazać opozycję jako nienormalną czy rewolucyjną, przy tym obcą (działającą według ideologii globalnych elit), a więc ogółem niebezpieczną. Dlatego też PiS uderza w opozycję zawsze wtedy, gdy jakiś publicysta czy profesor związany z kręgami opozycyjnymi powie coś niewrażliwego społecznie. „Nie można ufać opozycji, ponieważ jej prawdziwe intencje są inne niż deklarowane”.

Nauka dla opozycji

Jaka płynie z tego nauka dla opozycji? Przede wszystkim wydaje się, że polemika na temat faktów nie wystarczy – w opowieści prawicy nie chodzi o fakty, tylko o zasiewanie wątpliwości. Gra jest zatem ustawiona w taki sposób, że można w nieskończoność rozważać i powtarzać fakty, a prawica i tak będzie jedynie powielać swoje podejrzenia. A więc uwaga pierwsza: nie karmić trolla.

Jednak w szerszym znaczeniu tematu nie sposób zignorować. Na pewno nie można powiedzieć, że „zmiany są po prostu niezbędne”, a kto tego nie rozumie, ten jest zapóźniony i mówi bzdury – ponieważ stwierdzenie „konieczne reformy” kojarzy się w Polsce po prostu z cierpieniem. Sugeruje również, że nie mamy wpływu na to, jak zmiany będą przebiegać – a zatem dopuszcza ryzyko, że będą one niekorzystne. A to sygnalizuje brak wrażliwości – czyli punkt dla prawicy.

Opozycja musi zatem mówić w sposób, który neutralizuje opowieść prawicy na poziomie emocjonalnym, a w najlepszym razie odwraca ją przeciwko autorom. Neutralizacja jest stosunkowo prosta. Można zwyczajnie powiedzieć: opozycja jest przeciwko zakazowi jedzenia mięsa. Można nawet mocniej: jesteśmy konsekwentnie za wolnością i osobiście dopilnujemy, żeby nie zakazano kotleta. To nie sprawi, że PiS przestanie próbować, ale może się okazać, że te próby będą miały niewielkie skutki.

Jednak odwrócenie prawicowej opowieści przeciwko niej to trudniejszy zabieg. Opozycja już tego próbowała. Mówiła, że teraz PiS to aroganckie „elity” – tłuste koty, które kradną państwowe pieniądze na wille. Mówiła też, że PiS zaniedbało zieloną transformację, choćby w kontekście wiatraków, dlatego rosną rachunki za prąd. Z kolei Obajtek kosi w Orlenie taką marżę, że kierowcy płacą wielkie kwoty za paliwo. Do tego jest rekordowa inflacja. Wszystko to ma sugerować, że PiS się bogaci, a ludzie biednieją.

Potrzebny jest jednak jeszcze jeden czynnik, aby takie odwrócenie mogło się w pełni udać. Nie wystarczy powiedzieć, że PiS to teraz aroganckie elity, ponieważ w szerszym odbiorze możemy mieć wtedy do czynienia po prostu z wojną dwóch elit czy dwóch gangów – z czego wynikałoby głównie zniechęcenie do polityki. Trzeba jeszcze pokazać, że czas na zmianę – że teraz to opozycja reprezentuje ludzi; a kiedy będzie trzeba, zapewni bezpieczeństwo, ochroni zwykłych obywateli przed zagrożeniem. Musi to wynikać z całościowej filozofii rządzenia – nie tyle z potocznie rozumianego „programu”, który jest racjonalnym zapisem intencji prawodawczych na papierze, lecz z całościowej postawy wobec rzeczywistości, którą ludzie wyczuwają podskórnie.