Bardzo trudno dobrać właściwe słowa do opisania tego, czego doświadczyła rodzina posłanki Magdaleny Filiks. To cierpienie jej syna, które okazało się silniejsze niż wola życia i doprowadziło szesnastoletniego chłopca do samobójstwa. I jej cierpienie, matki. Bezsilność wobec bólu dziecka i jego śmierć to najgorsze, co może spotkać rodzica.

W dniu pogrzebu Mikołaja Filiksa, zmarłego tragicznie syna posłanki, najdonioślejszy jest właśnie ten ból i ta bezsilność.

Cel za wszelką cenę

A potem ważne jest to, że rodzinie, w której doszło do tego wszystkiego, przyszło żyć w czasach, w których polityczny cel uświęca wszystkie środki. Właśnie dlatego po tym, jak dziecko padło ofiarą pedofila, rodzina doświadczyła kolejnego cierpienia – publicznych oskarżeń pod adresem matki, że bierze udział w zmowie milczenia na temat krzywdy dziecka. Czyli że chroni interesy partyjnego środowiska, a nie syna.

Zarzut o tak skrajną, patologiczną nielojalność matki jest równie bolesny dla niej, jak i dla syna. Dlaczego dla matki – to oczywiste. A dlaczego dla syna, pewnie może wyobrazić sobie każdy, kto wie, jak bardzo dzieci potrzebują wiedzieć, że rodzice stoją po ich stronie. Potrzeba ta jest po wielokroć większa, kiedy dzieje się coś złego. Rodzic jest wtedy tratwą ratunkową. Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin zabrał Mikołajowi tę tratwę. A w każdym razie uczynił ją niewidzialną, bo nawet jeśli Mikołaj w rzeczywistości ją miał, to Duklanowski oznajmił światu, że nie ma.

Przypomnijmy – Duklanowski napisał w grudniu, że PO kryje pedofila, zawiązując zmowę milczenia wokół tego, że osoba związana z partią dopuściła się czynów pedofilskich wobec dziecka polityczki KO ze Szczecina. Tekst rozkręcił kampanię oszczerstw, z których wynikało, że matka chroni polityków PO, kryjąc przestępstwo wobec syna, chociaż pedofil siedzi w więzieniu. W ostatnią sobotę polityczka ta, czyli Magdalena Filiks, poinformowała o samobójstwie syna.

Zobrazujmy to – młody człowiek czuje, że tonie, że wszyscy są przeciwko niemu. I wtedy owi wszyscy dowiadują się, że nawet matka się o niego nie troszczy. Nie trzeba dużej inteligencji emocjonalnej, żeby wyobrazić sobie, co dzieje się z poczuciem własnej wartości w takiej sytuacji, bez względu na to, co w rzeczywistości robi matka. Wszyscy widzą, że ma mnie gdzieś, jestem nic niewarty – tak się wtedy czuje dziecko. Dziecko, które zostało skrzywdzone przez pedofila, a więc najprawdopodobniej jest w ciężkim stanie psychicznym. Potrzeba minimum empatii do tego, żeby ocenić ryzyko działań, które mogą utwierdzić je w takim przekonaniu.

Już za to Duklanowski ponosi moralną odpowiedzialność, ale on zrobił znacznie więcej. Zaryzykował zniszczenie resztki poczucia bezpieczeństwa dziecka nie z bezmyślności, niewiedzy, głupoty. On to zrobił z wyrachowania. W imię politycznych celów. Lansował tezę, że przeciwnik polityczny partii, z którą sympatyzuje, ukrywa pedofilię we własnych szeregach, nie patrząc na koszty ani na to, że jego teza nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, przyzwoitością, dobrem ofiary, że rani uczucia matki i dziecka. Miał dowalić PO – i zrobił to bez względu na konsekwencje.

Autorska metoda PiS-u

Jeszcze gorsze jest jednak to, że to nie jest incydentalne działanie jednego dziennikarza. To metoda nominatów PiS-u w mediach, ale także polityków tej partii w państwie. Osiągnąć cel bez względu na stan faktyczny, rację, przyzwoitość, prawo. Propaganda i nagonki na wrogów politycznych w mediach publicznych trwają od lat. To jest autorska metoda PiS-u, bo nikt wcześniej nie robił tego w takiej skali i takiej formie. Tak samo, jak nikt przed PiS-em nie przejął tak bezczelnie państwowych instytucji, które, jak media, robią to, co przynosi efekty polityczne, nie oglądając się na koszty.

Tylko że teraz doszło do śmierci dziecka. I dlatego reakcja na to, co ją poprzedziło, jest tak silna. „Macie krew na rękach” to wcale nie najostrzejsze oskarżenie, które padło pod adresem PiS-u w ostatnich dniach. Trudno się dziwić temu wzburzeniu, trudno z nim polemizować. Krzywda dziecka stała się narzędziem do niszczenia wroga. I chociaż ci, którzy się nim posługiwali, tylko pogarszali sprawę, nadając absurdalnym oskarżeniom coraz większy rozgłos i rozkręcając emocje.

Granica gniewu

Gniew na PiS po tym, co zrobiły będące pod jego władzą publiczne media, jest uzasadniony i zrozumiały. Możliwie, że będzie rezonował, bo wstrząs widać i po tamtej stronie. Jednym z wymownych przykładów jest reakcja redaktora Adriana Klarenbacha, prowadzącego program „Minęła 8” w TVP Info na emocjonalne słowa Artura Łąckiego z PO zapowiadające bojkot mediów publicznych w odpowiedzi na działanie Radia Szczecin – zmieszany redaktor przyznał, że nie wie, jak kontynuować rozmowę po tym oświadczeniu.

Rozkręcanie politycznej afery kosztem skrzywdzonego dziecka może okazać się kroplą, która przelała czarę.

Jest jednak jeszcze coś, zagrożenie, na które trzeba uważać. Gniew nie może sprawić, że śmierć chłopca stanie się wygodnym instrumentem dla przeciwników PiS-u do walki z nim. To dziecko nie może po raz kolejny, nawet już po śmierci, być niczyim narzędziem. A taka pokusa jest bardzo silna. 

Jest granica, za którą gniew na polityczną bezwzględność zamienia się w żerowanie na tragedii. I tej granicy też trzeba pilnować.