Cztery lata temu świat stanął na skraju wojny atomowej – i nawet tego nie zauważył. Nie, proszę nie sprawdzać, czy pod koniec lutego 2019 roku doszło do jakiegoś przeoczonego a dramatycznego zaostrzenia stosunków Stanów Zjednoczonych z Północną Koreą, Chinami albo Rosją: nic takiego nie miało miejsca. Kryzys wybuchł tam, gdzie wojna atomowa była i gdzie nadal jest najbardziej prawdopodobna. W Kaszmirze, najbardziej zmilitaryzowanym terytorium na świecie, gdzie naprzeciwko siebie stoją dwie wrogie armie, uzbrojone w broń atomową.
Telefon do przyjaciela
Nocą 28 lutego 2019 roku amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo obudził pilny telefon. Dzwonił – jak pisze polityk w swych opublikowanych w styczniu wspomnieniach – jego nienazwany „bliski partner” z indyjskiego rządu, żeby poinformować go, iż „Pakistańczycy zaczęli przygotowywać swą broń atomową do ataku [na Indie]. Indie, powiedział, rozważają swoją własną eskalację”. „Poprosiłem go, by nic nie robił – pisze Pompeo – i dał nam minutkę, by wszystko wyjaśnić”. Sekretarz stanu skontaktował się z dowódcą armii pakistańskiej, generałem Kamarem Dżawedem Bażwą, którego określa mianem „rzeczywistego przywódcy Pakistanu”, który miał go zapewnić, że jego kraj nie szykuje atomowego ataku na sąsiada, ale podejrzewa, że sąsiad, owszem, atak taki szykuje.
Szczęśliwie, Amerykanom udało się w końcu przekonać oba kraje, że atak im nie grozi. „Żadne inne państwo nie zdołałoby zrobić owej nocy tego, cośmy zrobili, żeby zapobiec straszliwym konsekwencjom”, pisze Pompeo i zapewne ma rację. Zarazem nietrudno uznać, że przez „państwo” Pompeo rozumie samego siebie, zaś publikacja książki z sensacyjną informacją zapowiada rozpoczęcie jego kampanii prezydenckiej. Zarazem nikt informacji tej nie zdementował; należy ją więc traktować poważnie.
Graczy jest wielu
Jednak od owej domniemanej zapowiedzi startu w wyborach prezydenckich, ciekawszy jest fakt, że sama sensacyjna wiadomość nie zrobiła na nikim wrażenia. Tak jak byśmy założyli, że skoro żadne mocarstwo nie było zaangażowane jako uczestnik opisanego kryzysu, to nie było też realnego zagrożenia wojną.
A przecież, poza Indiami, których PKB jest ponad dwukrotnie większe od rosyjskiego i które liczbą ludności dorównają w tym roku Chinom, broń atomową, mają także Pakistan, Izrael czy Północna Korea, które z pewnością supermocarstwami nie są. Zresztą to właśnie miażdżąca przewaga indyjskiego arcywroga, z którym Pakistan stoczył już trzy konwencjonalne wprawdzie, lecz bardzo krwawe wojny, skłoniła Rawalpindi do wyposażenia się w broń atomową. Co więcej, pakistańska doktryna wojskowa składa decyzję o jej użyciu na barki dowódców frontowych, nie rządu, by się zabezpieczyć przed konsekwencjami ewentualnego indyjskiego ataku wyprzedzającego, który mógłby zniszczyć pakistański ośrodek dowodzenia.
Zaś gdy indyjski partner zadzwonił do Pompeo, Pakistańczycy mieli podstawy, by się ataku takiego spodziewać. Dwa tygodnie wcześniej kaszmirski terrorysta-samobójca wysadził się w Kaszmirze w powietrze przy indyjskim konwoju wojskowym, zabijając czterdziestu żołnierzy.
Kolejna runda tej samej gry
Muzułmański Kaszmir, nominalnie niepodległy pod władzą Brytyjczyków, zapewne wolałby w 1947 roku, po ich wycofaniu się z subkontynentu, niepodległość tę zachować lub ewentualnie dołączyć do powstającego właśnie muzułmańskiego Pakistanu. Jednak jego maharadża – hinduista – wybrał Indie, które w efekcie zajęły dwie trzecie księstwa; Pakistan wziął resztę. Sytuacja ta trwa do dziś.
Do obiecanego przez New Delhi referendum niepodległościowego nigdy nie doszło, zaś w walce z indyjską okupacją zginęło jedynie od 1989 roku 56 tysięcy ludzi: w 12-milionowym Kaszmirze Indie utrzymują półmilionową armię okupacyjną. W obliczu indyjskiej przewagi Kaszmirczycy coraz częściej sięgali po terroryzm, wspierany, finansowany i zbrojony przez Rawalpindi. W 2019 roku, w odpowiedzi na zamach, Indie przeprowadziły nalot na bazę terrorystów w Pakistanie. Był on jednak nieudany. W lotniczym starciu Indie straciły MiG-a, i a następnie helikopter zestrzelony przez omyłkę przez własną armię. Pasmo porażek wymagało udzielenia Pakistanowi zdecydowanej odpowiedzi – i wtedy właśnie „bliski partner” zadzwonił do Pompeo. Być może zresztą chodziło mu o to właśnie, by amerykańska interwencja powstrzymała eskalację.
Gubernator podbija stawkę
Rozpętana wówczas antypakistańska patriotyczna histeria przysłużyła się partii BJP, premiera Narendy Modiego w wyborach, które odbyły się później tamtego roku. I chociaż następne wybory w Indiach odbędą się dopiero za rok, to już dziś czołowy polityk BJP w stanie Haryana, Kamal Gupta zapowiada „odzyskanie” przez Indie kontrolowanej przez Pakistan części Kaszmiru „w ciągu 2–3 lat”, twierdząc zarazem, że jedynie pod rządami Modiego będzie to możliwe. Przebił go jednak gubernator Kaszmiru Manoż Sinha, także z BJP, który we wtorek nie tylko stwierdził, że kontrolowana przez Pakistan część Kaszmiru „stanowi integralną część Indii”, ale zapewnił, że ufa w realizację marzenia o „Akhand Bharat”, czyli Wielkich Indiach. Owa zjednoczona macierz obejmowałaby nie tylko pakistański Kaszmir, ale cały Pakistan, a także Afganistan, Nepal, Bhutan, Bangladesz, Mjanmę, Sri Lankę i Malediwy. No, ale skoro poprzednim razem świat, zamiast wstrzymać oddech, zbiorowo wzruszył ramionami, to może znów będzie można zagrać w atomowego pokera?