Racjonalnie rzecz biorąc, burza o Jana Pawła II nie ma sensu. Przecież ani Marcin Gutowski, autor reportażu „Franciszkańska 3” w TVN, ani Ekke Overbeek, autor książki „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, nie znieważyli papieża Polaka. Jednak kampania w jego obronie, którą natychmiast wszczęło PiS, z faktami nie musi mieć wiele wspólnego. Nie chodzi o to, żeby naprawdę obronić papieża, tylko o to, co zwykle – wywołać pożar, a potem dokładać do ognia, by wszystkich przy nim utrzymać. Bo tak jest dobrze dla PiS-u.

Stary sposób PiS-u

PiS jest w tym świetny. Bezbłędnie rozpoznaje emocje społeczne, a potem wznosi je na najwyższy poziom. I robi to tak, że będąc przeciwnikiem PiS-u, nie sposób nie dać się wciągnąć w grę. Nie można przecież pozostać obojętnym na przemoc werbalną, dyskryminację, ksenofobię, jeśli chce się być wiarygodnym obrońcą równości, wolności, godności człowieka, praw obywatelskich – albo po prostu ma się takie przekonania. Trudno więc nie zaprotestować, kiedy prezes PiS-u mówi o pasożytach roznoszonych przez uchodźców, nawet jeśli samemu się sprzeciwiało wpuszczeniu ich do Polski, jak to robiła w 2015 roku Platforma Obywatelska. Trudno milczeć, kiedy prezydent w kampanii wyborczej mówi „ideologia” na osoby LGBT albo kiedy pisowski minister edukacji peroruje, że osoby LGBT nie są równe „ludziom normalnym”. Człowiek prawy, polityk szanujący wartości europejskie, gdy jest świadkiem tego typu wypowiedzi, musi zareagować, bo obojętność oznacza zgodę na zło. Dlatego PiS-owi zwykle się udaje – wciąga przeciwników w zadymę, w której każdy odgrywa zaplanowaną dla niego rolę. PiS gra obrońcę normalności, rodziny, narodu, a dla przeciwnika jest przeznaczona rola tego, kto te wszystkie wartości atakuje.

Tak też zabawa została rozpisana teraz – PiS broni papieża, co w oczywisty sposób pokazują jego portrety trzymane przez posłów PiS-u w Sejmie podczas przyjmowania uchwały w obronie Jana Pawła II. A Platforma Obywatelska, choćby słowem się nie odezwała, atakuje, bo TVN, zgodnie z przeświadczeniem wyborców PiS-u, to jej stacja.

Jak zwykle też kampania jest pomyślana w szczegółach. Do obrony papieża włącza się MSZ, wzywając ambasadora Stanów Zjednoczonych, małopolska kurator oświaty, która zarządza, aby szkołach wisiały portrety Jana Pawła II i by „jego dobra twarz” witała wchodzących. Politycy PiS-u w mediach tradycyjnych i społecznościowych bronią papieża, dodajmy, przed atakiem, którego nie dopuszcza się ani Platforma Obywatelska, ani Stany Zjednoczone, ani autorzy telewizyjnego reportażu i książki. To jednak jest nieważne.

Obrońcy krzyża i papieża

Rzeczywiście katolicy mogą czuć urażeni, kiedy widzą gorące dyskusje o odpowiedzialności JP2 za pedofilię w Kościele. Tam, oprócz naturalnie powstających pytań o skalę zbrodni Kościoła i akceptację dla niej kolejnych papieży, biskupów, polityków, pojawiają się też drwiny, które można by potraktować jako obelgi. Jedni mogliby zrozumieć emocje, które prowadzą do tych obelg, inni nie, ale PiS nie na nich przeprowadza egzorcyzmy portretami papieża, tak jak dotychczas nie walczył ze studentami śpiewającymi „Barkę” na imprezach, żartach z godziny 21.37 czy z producentami rakietek do ping-ponga z podobizną JP2. Papież, który ma pomóc wygrać wybory, jest papieżem, który ma obronić przed PO, jak woda święcona przed diabłem i krzyż przed wampirem.

I chociaż wygląda to groteskowo, śmiesznie, to jest to stary, wypróbowany sposób mobilizowania elektoratu. Widzieliśmy już jak się sprawdził podczas „obrony” krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Nikt nie chciał niszczyć ani tego symbolu, ani wiary chrześcijańskiej, ani Jezusa, a jednak środowiskom prawicowym udało się zarazić ludzi przekonaniem, że tak się dzieje i że muszą na to zareagować. Przed Pałacem odmawiano różańce i pełniono warty. PO nie doceniła tych emocji, a ci, którzy sprzeciwiali się obecności symbolu religijnego przed siedzibą prezydenta i zawłaszczeniem katastrofy smoleńskiej przez prawicę, drwili sobie z tej patriotyczno-religijnej mobilizacji, wołając na demonstracji przed pałacem „kto nie skacze, ten za krzyżem, hop, hop, hop”.

Podobne emocje pojawiają się teraz. Portrety trzymane drżącymi z oburzenia i zapału dłońmi nie przeciągną przecież wyborców opozycji do grona elektoratu PiS-owskiego. Ta estetyka nie jest adresowana też do tych, którzy, owszem, widzą grzechy Kościoła, ale czują też potrzebę religijną – bo oni wobec Kościoła za pedofilię czują gniew. Portret papieża w Sejmie raczej ich rozsierdzi niż uwiedzie. Ta demonstracja nie jest też dla tych, którzy od dawna ze świętości JP2 robią memy. Jest dla tych, którzy portret Jana Pawła II traktują jak święty obraz obnoszony po domach, by przy się przy nim zebrać na wspólnych modlitwach. A mówiąc jeszcze inaczej – jest do plastyczny przekaz do własnych wyborców, by zmobilizować ich do pójścia na wybory w obronie papieża, Boga i polskości. Od razu chce się wstać i iść ratować.

Co na to opozycja? Nic. Ona o ten elektorat nie ma po co walczyć, bo i tak będzie dla niego czystym złem, tak jak dla części wyborców opozycji czystym złem jest PiS. Czy to jednak znaczy, że powinna pozwalać PiS-owi rozgrywać jego spektakl przez kolejny tydzień? Innymi słowy – czy opozycja zawsze jest bezsilna, kiedy PiS produkuje propagandę? Wygląda to tak, że PiS robi to, co chce i kiedy chce, a opozycja albo wyraża oburzenie, albo milczy – w zależności od treści przedstawienia.

A mogłaby mówić, tylko nie o tym, co przydzieliło jej w scenariuszu PiS. Wyjąć własny święty obraz, który zmobilizuje jej elektorat wykończony bratobójczą walką o wspólną listę wyborczą (przy czym flaga Unii Europejskiej nie będzie dobra). Nawet jeśli niemożliwe jest wspólne działanie całej opozycji, to chociaż podzielona mogłaby na papieskie egzorcyzmy odpowiedzieć emocjami dla własnych wyborców. Co oni czują, kiedy widzą ławy poselskie PiS-u, które wyglądają, jak zlot pogromców wampirów? Gniew, rozbawienie – to na pewno. Ale także mogą czuć osamotnienie, bo dla nich nikt tak się nie stara, nie łączy, nie daje poczucia wspólnoty własnym hasłem. Oni zawsze muszą reagować na to, co im podsuwa PiS. A to nie zachęca do wyjścia na wybory. Zniechęcenie to zła emocja, jeśli chodzi o wygrywanie. Dla opozycji nowe polityczne złoto PiS-u nie jest więc czasem, w którym można pomilczeć, tylko czasem, by przekierować reflektory na siebie. Chodzi o to, by wyborcy nie żyli w poczuciu, że na sali jest tylko Jarosław Kaczyński i jego drużyna.

Ogień oczyszczający szeregi opozycji

Oczywiście o rozbudzenie emocji łatwiej partii populistycznej niż tym, które prezentują się jako partie rozsądku, budowania, rozwoju, debaty. Jeśli ktoś postuluje rzeczową debatę, nie może jednocześnie dostosowywać do bieżących potrzeb okrzyku „Niemiec mnie bije”, bo wypadnie niewiarygodnie. Po drugie, stara zasada mówi, że nie walczymy z dresiarzem na kije bejsbolowe, bo on jest w tym lepszy.

To jednak nie znaczy, że opozycja nie ma sposobów na odbijanie tematów i przykuwanie zainteresowania. Z pewnością media zainteresowałyby się czymś nowszym niż kolejny tydzień z Janem Pawłem II, tylko trzeba im to dać.

Na razie jednak najbardziej emocjonujące inby po stronie opozycji dzieją się wśród jej wyborców w mediach społecznościowych. Jeśli ogień płonie pod tematami dostarczanymi przez opozycję, to tak, by spalić jej zwolenników w ich własnym gronie.