„Dobry jak chleb, żywy jak srebro, ostry jak nóż, wesoły niczym kieliszek białego andegawena, kochający noc jak kot z Montmartre’u, przyjacielski, skłonny do żartów, czarujący”.
Nie, to nie anons matrymonialny. To krótka charakterystyka jednego z najbardziej znanych francuskich twórców komedii belle époque, napisana przez Léona Daudeta. Georges Courteline (1858–1929), bo o nim tu mowa, był na przełomie wieków XIX i XX niekwestionowaną gwiazdą paryskiego teatru niezależnego i literackiej bohemy. Jego felietony czytano w gazetach w pierwszej kolejności, a na wystawienia jego sztuk teatralnych, obśmiewających absurdy biurokracji, życia wojskowego, mieszczańskie rytuały i przesądy, przychodziła zawsze pełna sala. Był do tego stopnia popularnym twórcą, że ostatnie lata życia mógł spędzić jako rentier – choć, przyznajmy, nieprzesadnie bogaty – żyjący z tantiem za wystawiane utwory.
Koszary i państwowa posadka
Dziś Courteline nadal jest we Francji czytany i wystawiany, choć to raczej zapoznany klasyk. Satyra, zależna od czasów i kontekstu, starzeje się szybko i niejednokrotnie spogląda się dziś na twórczość Courteline’a jak na mistrzowsko napisaną, ale jednak ramotkę z czasów Trzeciej Republiki.
Niesłusznie. Urzędnicze wzmożenie, gorliwa służbistość, źle pojęta lojalność, absurdalne przepisy zdarzają się w każdej epoce, a Courteline potrafił wykazać ich bezsens w uniwersalny sposób.
Dysponował zresztą doskonałym materiałem wziętym z doświadczenia. Po krótkim epizodzie pracy w jadłodajni, gdzie zajmował się rachunkami, trafił do wojska. Miał pecha. Uchwalone w 1872 roku prawo przewidywało dwa rodzaje służby wojskowej. Pierwsza trwała rok, druga aż pięć lat. O tym, ile lat trzeba będzie odsłużyć, decydowało losowanie. Courteline’owi przypadł w udziale los skazujący go na pięć lat w kamaszach. Szczęśliwie z powodów jego zdrowotnych niedomagań czas ten został skrócony o ponad połowę, przyszły pisarz zdążył już sobie jednak wyrobić zdanie o funkcjonowaniu armii, czemu dał później wyraz w swojej pierwszej farsie „Les Gaîtés de l’escadron” [Rozkosze życia w wojsku, wyd. oryg. 1886].
Po wojsku przyszedł czas na administrację. Courteline rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w departamencie do spraw kultu publicznego. Zajmował najniższą urzędniczą posadę ekspedytora. I tu znów – szczęście się do niego uśmiechnęło: jego bezpośredni przełożony, będący niedoszłym twórcą teatralnym, łaskawie patrzył na jego literackie próby i Courteline bywał w ministerstwie tyle, ile jeden z bohaterów jego słynnej minipowieści w odcinkach „Messieurs les ronds-de-cuir” [Biurokraci, wyd. oryg. 1893], czyli prawie nigdy. Jak widać, wystarczająco jednak często, by opisać nonsensy urzędniczych rytuałów i wzmożeń.
Nie robi błędów, kto nic nie robi
Czy coś się zmieniło od tych czasów? Niewiele. Praca biurowa w administracji nadal często wygląda jak u Courteline’a. Masz roboty na cztery godziny? Nie szkodzi. Trzeba wysiedzieć swoje do przysłowiowej piętnastej, mnożąc przy okazji strategie przetrwania.
Notabene, to właśnie do – excusez le mot – tak zwanych dupogodzin nawiązuje tytuł wspomnianej wyżej minipowieści. Le ronds-de-cuir to nic innego jak zrobiona ze skóry poduszka do siedzenia przynosząca ulgę, gdy cierpimy na hemoroidy, a musimy długo ślęczeć za biurkiem (taka oponka z dziurką). Messieurs les ronds-de-cuir to zatem panowie wysiadujący swoje hemoroidy na skórzanych poduszkach w państwowych instytucjach. Jednym z wielu dokonań Courteline’a na polu kultury jest wprowadzenie tego określenia do codziennego obiegu, w którym stało się synonimem biurokraty lub gryzipiórka.
Znajomo wygląda też polityka blokowania przeróżnych inicjatyw na poziomie zarządczym. Po co się narażać pospiesznymi decyzjami? Nie robi błędów, kto nic nie robi, nieprawdaż? Pan Letondu, urzędnik Ministerstwa Darowizn i Spadków, postradał zmysły? Trudno. Dyrektor Nègre nie chce słyszeć o żadnych zmianach na podległym mu odcinku administracji, pomimo rozpaczliwych nalegań wicedyrektora La Hourmerie’ego, by rzeczonego Latondu zwolnić. Sami posłuchajmy:
„– I pan, panie La Hourmerie, pan również?! Nic panu nie zrobiłem i proszę – zasila pan szeregi moich wrogów i zamęcza mnie tym swoim Latondu!
– Ależ on oszalał! – wykrzyknął pan La Hourmerie, opuściwszy ręce w geście beznadziei.
– Co pan chce, żebym zrobił? – odparował pan Nègre. Co ja jestem? Psychiatra, żebym go wyleczył? Nie. Rodzic, który może go posłać do zakładu zamkniętego? Nie. A więc wracam do mojego pytania: co pan chce, żebym zrobił? Jeśli znalazł pan jakieś logiczne rozwiązanie, wyduś je pan z siebie, z góry się na nie zgodzę. Ja uparty nie jestem.
Sięgnął po nowego papierosa i odpalił go od pierwszego.
– Koniec końców, nie oczekuje pan chyba, że odwołam tego nieszczęśnika i wyrzucę go na ulicę jak skorupkę ostrygi?
– Nie, ależ skąd! – odparł La Hourmerie, który, zanęcony jednakowoż taką wizją, podstępnie zasugerował: – A może wcześniejsze wysłanie na emeryturę, z kwotą proporcjonalną do wysłużonych lat?…
Dyrektor machnął jednak ręką, jakby odganiał muchę. Oschle i precyzyjnie niczym nauczyciel objaśniający twierdzenie Pitagorasa oznajmił:
– Mój drogi przyjacielu, opowiada pan bzdury. Niech pan posłucha uważnie. Nie ma co gadać o wcześniejszym wysłaniu na emeryturę z świadczeniem proporcjonalnym do wysłużonych lat, jeśli nie ma mowy o kalectwie nabytym podczas służby i w interesie owej służby. Orzecznictwo w ramach prawa administracyjnego jest tu bezwzględne. Jeśli przedłożę wniosek o wcześniejsze wysłanie na emeryturę pana Latondu, Rada Państwa wyśle mnie z kolei na zieloną trawkę. Nie pozostawia to cienia wątpliwości” [przekł. mój].
Zamieńmy francuskie nazwiska na polskie, zmieńmy realia Trzeciej Republiki na rzeczywistość Trzeciej Rzeczpospolitej, a otrzymamy całkiem aktualną scenkę.
Molier XIX wieku
No właśnie, scenkę. Siłą zarówno prozy, jak i teatru Courteline’a jest ich anegdotyczność. Dziś byłby on zapewne wziętym satyrykiem, produkującym skecze na kabaretowe sceny. Ewentualnie, jeśli przyszłoby mu robić w filmie, tworzyłby dzieła podobne do „Dnia świra” Marka Koterskiego. Z jedną różnicą. W przeciwieństwie do większości dzisiejszych kabareciarzy celujących w wywołanie nie tyle śmiechu, co rechotu, Courteline był naprawdę wytrawnym stylistą. Jego francuszczyzna jest wysmakowana. Prosta, ale precyzyjna. To pisarz pop, ale z wyższej półki.
Rację miał inny Georges, francuski bard i prześmiewca Georges Brassens, który zapytany o ulubionych humorystów, wymienił Alphonse’a Allais (notabene, przyjaciela Courteline’a) i Marka Twaina. „A nasz stary Courteline?”, dopytywał wywiadujący. „Ach, Courteline to inna sprawa – odparł Brassens. – Trudno go nazwać humorystą. Jego sztuki i proza to przede wszystkim arcydzieła języka francuskiego”. W końcu nie bez przyczyny nazywano Courteline’a „Molierem XIX wieku”.
Dzieło na zamknięcie
Czy Courteline’a można przeczytać w polskim przekładzie? Tak, choć niewiele i raczej w Bibliotece Narodowej. Jego utwory były tłumaczone głównie na początku XX wieku. Najczęściej jednoaktówka „Wyrozumiały komisarz”, czy też w innej wersji „Pobłażliwy komisarz” [Le commissaire est bon enfant] – tragiczna krotochwila, jak podano w podtytule, napisana wspólnie z Jules’em Lévym. Potem Courteline dla polszczyzny zniknął.
Objawił się zupełnie niedawno. Nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukazały się właśnie w przekładzie Jana Marii Kłoczowskiego zebrane przez Courteline’a w czasie pierwszej wojny światowej maksymy i przemyślenia z jego sztuk i próz. W oryginale tytuł tego popularnego dziełka, pisanego już po tym, jak Courteline odłożył pióro do szuflady, brzmi bez fałszywej skromności „La Philosophie de Georges Courteline”. Polski tłumacz słusznie zrezygnował z nazwiska pisarza, praktycznie dziś u nas nieznanego, i zatytułował przekład „Moja filozofia życiowa”.
Filozofia Georges’a Courteline’a
Jakim filozofem jest zatem Courteline? Po pierwsze, gnomicznym. W książce króluje fragment: scenka z życia, aforyzm, krótki dialog, rozważanie zakończone paradoksalnym morałem, ba, jakaś niedokończona notatka, na szybko naszkicowany koncept. To Rochefoucauld połączony z Lukianem i felietonistą „Le Rire”. Po drugie, zawadiacko ironicznym. Pisarzowi bliżej do Sokratesa i uśmiechniętego Demokryta niż do ciemnego, ponurego Heraklita. Po trzecie, filozofem koniec końców bardzo serio, bo ironia, paradoks i śmiech nie wykluczają poważnych tematów. Do tych ostatnich należą choćby wojna, literatura, polityka i ludzka głupota.
Uczciwie należy jednak przyznać, że mądrość Courteline’a niekiedy nie wytrzymuje próby czasu. Oszołomiony okrucieństwem pierwszej wojny światowej, autor kusi się na przykład na takie stwierdzenie: „W każdym razie dobrze się stało, że ci, którzy byli świadkami wojny, mogli przyjrzeć się jej z bliska, nieprędko bowiem – ośmielam się prorokować – zobaczą kolejną”. Otóż zobaczyli prędzej, niż się spodziewali. Z kolei aforyzmy dotyczące kobiet trącą dziewiętnastowiecznym maskulinizmem. Nie trzeba być zapiekłym feministą, żeby odczuć niestosowność następującego zdania: „Przeciętna kobieta może się słusznie szczycić tym, że góruje nad przeciętnym mężczyzną pod względem bystrości, delikatności i przenikliwości; nie zdarzyło się jednak – choćby tylko raz! – by o kobiecie powiedziano, że jest GENIUSZEM”. Bywa też, że tylko znawcy francuskiego życia literackiego będą w stanie rozszyfrować pewne aluzje lub rozpoznać niektóre nazwiska.
Na szczęście znacznie więcej jest u Courteline’a fragmentów, które wciąż bawią i jednocześnie dają do myślenia. Jak choćby ten aforyzm: „Lepiej zmarnować swoją młodość, niż nic z nią nie zrobić”. Święta prawda! Nie ma nic głupszego niż oszczędzać młodość. Przyjdzie starość i ostaniemy się z tą młodością nie pierwszej młodości jak Himilsbach z angielskim.
Skurcz mięśni jarzmowych
Czytajmy więc Courteline’a i śmiejmy się wraz z nim. Póki jeszcze można się śmiać, bo ostatnio staje się to czynnością coraz bardziej podejrzaną. Śmiech, ironia, satyra są przecież praktykami, w których ktoś koniec końców jest ich przedmiotem, a to przecież skandal w świecie, gdzie dystans do siebie staje się rzadkim dobrem.
Ten „skurcz mięśni jarzmowych właściwy gatunkowi ludzkiemu”, jak żartobliwie pisał o śmiechu Marcel Schwob w przedmowie do drugiego wydania „Messieurs les ronds-de-cuir”, jest jednak nie tyle narzędziem opresji, ile jedyną słuszną reakcją na absurd ludzkiej egzystencji. Bez niego trudno by było wytrzymać na tej naszej mateczce Ziemi.
***
Na koniec jeszcze krótka uwaga techniczna. Pomysł oddzielania każdego akapitu interlinią, co można zobaczyć w polskim wydaniu „Mojej filozofii życiowej”, nie jest szczęśliwy i idzie jednak wbrew zasadom sztuki edytorskiej. W pierwszym momencie myślałem, że każdy akapit to niezależny fragment. Zwłaszcza że zapiski Courteline’a często mają formę uwag złożonych z serii sentencjonalnych rozważań. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że to całości złożone z kilku akapitów, ale musiałem się upewnić i sprawdzić, jak jest w oryginale (ten dostępny jest nieodpłatnie w rozszerzeniu pdf lub epub na stronie internetowej Bibliothèque nationale de France: gallica.bnf.fr). Zasada oddzielania akapitów interliniami to praktyka żywcem wzięta z internetu, co widać w tekście, który Państwo teraz czytają. W wersji drukowanej kompletnie się jednak nie sprawdza.
Książka:
Georges Courteline, „Moja filozofia życiowa”, przeł. Jan Maria Kłoczowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023.