Marcowa wizyta Xi Jinpinga w Moskwie była rosyjskiemu dyktatorowi potrzebna jak powietrze. Ściskając obie ręce chińskiego lidera i wymieniając wzajemne serdeczności, satrapa podratował swoje notowania – nadszarpnięte nieudaną ofensywą w Ukrainie, Oscarem dla filmu o Nawalnym czy wydaniem nakazu aresztowania Putina przez Międzynarodowy Trybunał Karny. 

Chiny „dają twarz” Rosji

Przyjmując delegację Państwa Środka, Kreml unaocznia, że wciąż ma potężnych przyjaciół. I to takich, którzy są w stanie rzucić rękawicę amerykańskiej hegemonii. A przy okazji mogą, jak to określa prof. Michał Lubina w rozmowie w „Kulturze Liberalnej”, „dać twarz” Rosji, czyli dowartościować ją w czasach niedoli. 

Czerwony dywan, propagandowe stwierdzenia o historyczności wizyty i zapowiedzi zacieśniania współpracy to jednak tylko jeden z wymiarów tego spotkania. „Postęp, jaki osiągnięto w obustronnych relacjach, jest imponujący”, pisał sam Putin w artykule poprzedzającym wizytę.

Wagę tych relacji podkreślił także premier Rosji Michaił Miszustin. Podsumowując rządowe dokonania z ostatniego roku przed rosyjskim parlamentem, Rosjanin nadał wielkie znaczenie dalszej perspektywie partnerstwa z Chinami. W sukurs poszli mu też parlamentarzyści. Sinofilski przewodniczący komunistów Giennadij Ziuganow powiedział, że po raz pierwszy trzy wielkie cywilizacje (rosyjska, indyjska oraz chińska) są w stanie „zaoferować świat, w którym będzie porządek, a nie dyktat; gdzie nie będzie wyzysku, a sprawiedliwość, wysoka kultura i głęboka duchowość”.

Sinizacja Rosji 

Rosja jest w tej układance równorzędnym partnerem, ale tylko na poziomie propagandowym. Świat, który proponuje obecna formuła chińsko-rosyjskiego aliansu, nie będzie wolny od wyzysku. I to wyzysku między innymi Rosji. Narracja o „wiekopomnym” zwrocie do Azji stanowi zasłonę dymną dla Rosjan, którzy na poziomie społecznym nie są wcale tak przyjaźnie nastawieni wobec Chińczyków jak kremlowska wierchuszka. 

O asymetrii relacji przypominają opozycyjni Rosjanie. Obrazuje to zresztą dialog, usłyszany w więzieniu przez skazanego polityka, Ilię Jaszyna: 

„– A o czym tam nasi decydowali razem z Chińczykami, słyszałeś może? 

– A cholera wie. Ale mam nadzieję, że Xi zabierze Putina ze sobą do Chin. 

– Zabierze, tak jest. Razem z całą Rosją”.

Zależność Rosji od Chin jest coraz głębsza i dotyka kolejnych dziedzin. Od sprzedaży surowców, które do niedawna szły rurociągami bądź statkami do Europy, do konieczności wykorzystania Chin jako pośrednika w kontekście importu sprzętu czy technologii, których rosyjski przemysł nie jest w stanie sam wyprodukować. 

Do tego dochodzi, oczywiście, utrata „twarzy” przez Rosję wśród niedawnych partnerów na Zachodzie. Bez Chin jako quasi-sojusznika, Moskwa nie może nawet częściowo jawić się jako licząca na arenie międzynarodowej siła. Stąd zawarta w rozmowie więźniów perspektywa rychłej sinizacji Rosji. Oczywiście, dokonać ma się ona nie w postaci mitycznej kolonizacji Syberii przez Chińczyków, ale w o wiele bardziej subtelny sposób. 

Chińczycy nie dybią na rosyjską duszę 

Co najciekawsze, o tym zagrożeniu mówią nie tylko opozycjoniści. Wizytę Xi Jinpinga komentowały również kanały tak zwanych „Z-patriotów”, a więc wspierających wojnę z Ukrainą i rozbrat z Zachodem nacjonalistów. Część z nich nie zakrzywia rzeczywistości i nazywa wprost zachodzący proces wasalizacją. 

Jeden z nich, Dmitrij Olszański, pisze otwarcie, że lepiej być poddanym Azjatów niż Zachodu. Rosjanin jest przy tym pozbawiony złudzeń – Rosja przestała być potęgą, stąd konieczność przeistoczenia się w wasala. I w tej konfiguracji lepiej być na pasku Chińczyków aniżeli Amerykanów. A dlaczego? A dlatego, że Pekin myśli głównie o pozyskaniu rosyjskich surowców, a nie o tożsamości. „Im wszystko jedno, co myślimy o gender, traumach, feminizmie i LGBT, o rosyjskości i ukraińskości […. Chińczycy nie zajmują się misjonarstwem i zmianą cudzej tożsamości”, konstatuje.

Tymczasem inni komentatorzy niepokoją się, że partnerstwo z Chinami wcale nie będzie dla Rosji łatwe. Na kanwie wizyty, krewcy Z-patrioci wykazują obawę, że Pekin nie będzie w stanie zaproponować Rosji nic konkretnego w zamian za preferencyjną cenę węglowodorów. Pytanie jest sformułowane wprost: czy Chińczycy będą chcieli wyjść poza przysłowiową „kroplówkę” transferów pieniężnych i podzielić się bronią bądź technologiami ze słabnącym Kremlem? Co do broni sprawa jest szczególnie drażliwa – Państwo Środka nieszczególnie chciałoby widzieć dalsze zwarcie szyków państw Zachodu, a większe zaangażowanie się Chin we wsparcie Rosji mogłoby do tego doprowadzić.

W prognozowaniu nieciekawej przyszłości dla Rosji jeszcze dalej poszedł Igor Striełkow, niegdyś jeden z głównodowodzących donbaskich separatystów, a obecnie czołowy krytyk Kremla i zbrodniarz wojenny. W typowym dla siebie tonie stwierdził, że rosyjska elita będzie bezmyślnie wypełniać rozkazy, które przyjdą z nowego centrum dowodzenia, jakim są Chiny. Wcześniej rosyjscy nacjonaliści oskarżali Kreml o służalczość wobec Zachodu i międzynarodowej finansjery – teraz to samo może dotyczyć Państwa Środka.

Jak daleko pójdzie Xi

Rosjanom o imperialnej predylekcji trudno się pogodzić z faktem otrzymania nowego jarłyku, czyli dokumentu, który za czasów mongolskich potwierdzał oddanie władzy w ręce ruskiego kniazia za pozwoleniem chana. Tym razem jest on zapisany chińskim pismem. Swoistym potwierdzeniem tego stanu rzeczy był moment, w którym podczas wizyty Xi Jinping wyraził przekonanie, że Putin zostanie wybrany na kolejną kadencję – chociaż ten do tej pory oficjalnie nie zapowiedział, że zamierza się o reelekcję ubiegać. 

W tym kontekście pojawia się szereg pytań o przyszłość Rosji i jej relacji z Chinami, które są zależne od dwóch czynników: stabilności kremlowskiej władzy i chciwości Pekinu. Obecna elita utrzymuje kurs na zbliżenie z Chinami zarówno z sinofilstwa części decydentów, jak i z konieczności wynikającej z gospodarczej izolacji. Przebijająca się wśród Z-patriotów krytyka tego kursu – za którym idzie w ich mniemaniu wyzysk Rosjan przez Azjatów – sugeruje, że w wypadku zdobycia większej roli przez te środowiska relacje rosyjsko-chińskie mogą się pogorszyć. Przecież mając pekińskich mocodawców, Kreml będzie co najwyżej namiestnikiem chińskich interesów na danym obszarze, a nie imperium. 

Co więcej, ewentualne spięcia na rosyjsko-chińskiej linii wzmagać mogą też zapędy Chińczyków. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a z biegiem czasu Pekin będzie dysponować coraz to liczniejszymi narzędziami nacisku na Moskwę. Tym samym, Chiny mogą pokusić się o przejęcie kontroli nad aktywami państwowych spółek w Rosji, wypełniając pustkę po wycofaniu się zachodniego kapitału z projektów naftowo-gazowych.

Trudno udawać, że jest się imperium 

Kluczowa będzie jednak skala chińskiego przejęcia. Kreml słusznie postrzega sektor naftowo-gazowy jako tę gałąź gospodarki, która zapewnia reżimowi żywotność. Jedną z przyczyn, która doprowadziła do przejęcia Jukosu – wydobywczego giganta zarządzanego przez Michaiła Chodorkowskiego na początku tego wieku – i wchłonięciem go przez Rosnieft był fakt, że istniało zagrożenie wykupu części akcjonariatu przez Amerykanów. Negocjacje w tej sprawie toczone były bez konsultacji z władzą, a ich ewentualne powodzenie mogłoby zaburzyć ówczesne starania państwa o całkowite zmonopolizowanie sprzedaży i wydobycia węglowodorów.

Obecnie otwartą kwestią pozostaje to, czy Chińczycy faktycznie będą chcieli przejąć część rosyjskiego sektora energetycznego i czy dla Rosjan będzie to do przełknięcia. Jednak przeciągająca się pełnoskalowa inwazja na Ukrainę pozbawia Kreml kolejnych kart przetargowych w rozmowach z Chinami i pogłębia zależność Rosji w tej relacji. W takiej konfiguracji trudno nawet udawać, że jest się imperium.

 

Źródło ikony wpisu: commons.wikimedia.org