Z Jacentym znamy się od kilku lat, łączy nas też rodzinne miasto – Częstochowa. Nie będę ukrywać, że podziwiam i ogromnie cenię to, co robi. Jego fotografie są bardzo charakterystyczne – czułe, intymne, łączące niewidzialną nicią to, co przeszłe z chwilą tu i teraz, kiedy naciska na spust i zwalnia migawkę aparatu. Robi doskonałe portrety, a ich bohaterki i bohaterowie ufają mu. To po prostu widać. Dlaczego, mimo że to zdjęcia z konkretnego miasta, jest to projekt uniwersalny? Jaki wpływ na kształtowanie się naszej tożsamości ma miejsce urodzenia i życia? Między innymi o tym jest ta rozmowa.
*
Sylwia Góra: Po świetnie przyjętym „Portrecie prowincji” przyszedł czas na kolejny projekt – „42-200/ tożsamość/ludzie/miejsca”. Dla nas obojga ten kod pocztowy jest znajomy, bo pochodzi z naszego rodzinnego miasta – Częstochowy. Przez lata jeździłeś po całej Polsce, aby wreszcie zatrzymać obiektyw na swoim mieście. Dlaczego dopiero teraz?
Jacenty Dędek: Projekt „42-200” nie jest moją pierwszą próbą zmierzenia się z naszym miastem. W połowie lat dziewięćdziesiątych, które były dość siermiężne, zapragnąłem pokazać Częstochowę w sposób nieco przewodnikowy, ale też bardzo estetyczny. Powstała wtedy książka „Częstochowa dla każdego”. Do napisania tekstu zaprosiłem swojego kolegę redakcyjnego, Janka Pawlikowskiego. Sporo osób mówiło mi wtedy, że pokazałem miasto ładniejsze, niż jest w rzeczywistości. Później powstawały krótkie eseje fotograficzne, na przykład „Życie pana Edka, Ryneczek, Pielgrzymi”. To były już materiały dokumentalne, ale jeszcze w konwencji reportażu, którym zajmowałem się w codziennej pracy gazetowej.
Projekt „42-200” jest pierwszym moim tak bardzo osobistym działaniem. Złożyło się na to kilka elementów. Sam chciałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czym dla mnie jest rodzinne miasto. Ten zapis jest opowieścią o ludziach i miejscach mi bliskich. Poza tym, dojrzewając nabieramy dystansu do otaczającej rzeczywistości, ale też zaczynamy sobie zdawać sprawę, że czas, który mamy, nie jest bezterminowy. Bo właśnie bezpośrednim impulsem do zmierzenia się z Częstochową była samobójcza śmierć mojego kuzyna. Przed śmiercią zostawił u mnie karton papierów i albumy z rodzinnymi zdjęciami. Nie wzbudziło to mojej specjalnej czujności, bo mieszkania zmieniał często i zawsze zostawiał coś do przechowania. Miałem go sportretować, ale już nie zdążyłem. Dotarło do mnie to, co w końcu dociera do nas wszystkich, że nie warto odkładać pewnych spraw na później, bo to „później” może się nie wydarzyć. Wreszcie, po pracy nad „Portretem prowincji”, kiedy byłem ciągle w rozjazdach, zrobienie czegoś na miejscu było dla mnie bardzo pociągające. Przygotowanie szerszej, zwartej wypowiedzi zajmuje dużo czasu, potrzeba też środków na materiały i ich obróbkę. Szczęśliwie dostałem na ten projekt roczne stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mogłem więc zacząć pracę, choć był to rok trudny, pełen niepewności i toczącej się za wschodnią granicą wojny.
Zastanawiam się, czy łatwiej jest opowiadać o miejscach i ludziach, których się zna, czy wręcz przeciwnie – podskórnie wciąż czujesz strach, że możesz zniekształcić, przerysować, przejaskrawić? A może tym razem w ogóle nie zależało Ci na oddaniu „stanu rzeczy”, jak w „Portrecie prowincji”, ale „stan emocji” i to nie cudzych, ale twoich własnych?
Kiedy wyjeżdżasz w Polskę, to, żeby przywieźć dobry, szczery materiał, wystarczy być otwartym na rzeczywistość, na to, co przynosi życie. Jechać bez oczekiwań, wyobrażeń, być przede wszystkim ciekawym i mieć też szczęście, by trafić na bohatera, który zechce opowiedzieć o sobie, który stanie odważnie przed obiektywem. Mógłbym powiedzieć, że tego samego potrzebujesz, gdy poruszasz się po najbliższych ci terenach, gdy odwiedzasz sąsiadów, kolegów, znajomych. Ale nie jest to tak proste. Prawie wszystko, czego dotykasz, niesie jakieś osobiste emocje, także lęk. Zbierając materiały, wracałem do miejsc, w których się uczyłem, pracowałem, spędzałem wolny czas. I, to naturalne, zderzyłem się z całkiem innym stanem rzeczy.
Celem mojego projektu stypendialnego było stworzenie osobistej opowieści o mieście, ludziach, teraźniejszości i przeszłości. Poprzez sylwetki ludzkie, przez osobiste historie wplecione w historię miasta, chciałem stworzyć wielowątkową opowieść o tym, jak miejsce kształtuje naszą tożsamość, poczucie przynależności i wspólnoty losów. Najkrócej mówiąc, opowiadałem o sobie i „swoim” mieście, ale i, w dużej części, o ludziach takich jak ja. To historia o poszukiwaniu tożsamości, o związkach między człowiekiem i jego miejscem.
W ramach projektu „42-200” oprócz fotografii i tekstów pojawia się też dźwięk. Słyszymy uliczny gwar, głosy pojedynczych osób i coś bardzo dla Częstochowy charakterystycznego – przynajmniej w oczach innych – dźwięk kościelnych dzwonów czy śpiew pielgrzymów. Przywodzisz mi na myśl bohatera filmu „C’mon, C’mon”, który „wsłuchiwał się” w miasto. Czy dla Ciebie ta podróż po własnym mieście jest czymś więcej niż spojrzeniem melancholika na świat, których odchodzi, przemija?
To nie jest spojrzenie melancholika, tylko dokumentalisty. To jest obraz rzeczywistego miasta, życie toczy się tu i teraz, a świat w każdej sekundzie się zmienia. Obszary, które pokazuję, w jakimś sensie mnie ukształtowały, były dla mnie ważne, były i są częścią mojego życia. Nie poszedłem w miasto wspominać, tylko zapisać stan bieżący, zapamiętać. Oczywiście, nasuwają się wspomnienia, ale nie one są istotne, tylko refleksje związane ze stanem tych miejsc. Co pokazuję? Domy, ulice, dzielnice, pozostałości po wielkich zakładach. To są często tereny, które dziś prawie nikogo nie interesują, chętnie ich nie zauważamy, bo wprowadzają dyskomfort. Tak, jak nie zauważamy ludzi mieszkających pod złymi adresami, ani ich świata. A tak się składa, że to też mój świat. Więc opowiadam o braku pomysłu na miasto, o życiu, które mimo przeciwności jakoś się toczy. Remonty, przebudowy, zniszczenia podbijają tylko fakt ciągłej przemiany.
A dźwięk? Ten cały nieskoordynowany rozgardiasz towarzyszący obrazom – klaksony samochodów, gwar uliczny, reklamy dźwiękowe, dzwony, odgłosy uroczystości państwowych czy kościelnych, pieśni pielgrzymów plus głosy kilku moich bohaterów – nie jest komentarzem, a jakby równoległym bytem, podkreśla koloryt tego miasta.
Pamięć ocala. Ta zawarta w słowach, ale i ta na fotografiach. Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, póki pamiętamy, ludzie wciąż żyją. Co i dla kogo Ty chciałeś ocalić w tym projekcie?
We wstępie do „42-200” napisałem: „Chciałbym to życie, które właśnie tak zwyczajnie się toczy, zatrzymać, sfotografować i jakoś ocalić, bo, jak pisał Roland Barthes, nie będzie się już ono mogło egzystencjalnie powtórzyć”.
Od dłuższego czasu towarzyszy mi uczucie przemijania. Jeśli to w ogóle możliwe, chciałbym zapisać ten najbliższy mi świat, przyjaciół, znajomych, ludzi w moim życiu ważnych. Być może to pewnego rodzaju utopia, bo może nic po nas nie ocaleje, mimo kompulsywnych zapisów cyfrowych produkowanych każdego dnia w milionach.
Przez ostatnie lata odwiedziłeś naprawdę mnóstwo najróżniejszych miast. Myślisz, że miejsce, w którym się rodzimy i żyjemy, w dużej mierze kształtuje naszą tożsamość?
Pochodzenie z jakiegoś miejsca jest elementem tożsamościowym. Nie możemy stwierdzić w jak dużym stopniu, ale to na pewno nas kształtuje. Przez pryzmat miejsca jesteśmy też odbierani na zewnątrz, przez zestaw kodów, symboli, uproszczeń. To nie musi się pokrywać z rzeczywistością, ale tak jest. Miejsce pochodzenia, klasa społeczna, narodowość, określają naszą tożsamość, mogą dawać profity lub odbierać pewne możliwości.
Zbudowanie swojego życia w oparciu o pracę to wielka szansa na wyrwanie się z sieci niemożności, z braku szans. Częstochowa była miastem z kwitnącym przemysłem włókienniczym, to była jedna ze składowych tożsamości mieszkańców. To była gwarancja rozwoju społecznego, spokojnego patrzenia w przyszłość i zwykłego, codziennego napełnienia żołądka, zapłacenia świadczeń. Zamknięcie kilku wielkich zakładów skierowało życie tysięcy ludzi w niepewność i brak szans. Zadaję sobie pytanie o tożsamość związaną z tym „moim” miejscem i szukam odpowiedzi, wałęsając się po pozostałościach Wełnopolu czy Elanexu.
Piszesz o tym, że kiedyś miałeś ochotę wyjechać z tego miasta, może nawet uciec, ale zostałeś. Na początku, „bo tak wyszło”, potem już bardzo świadomie. Co jest w Częstochowie takiego, że zostałeś mimo wszystko?
O to, czy Częstochowa może być miastem wyboru, pytałem też młodych – często mówili o wyjeździe, o ucieczce stąd. Nie widzieli możliwości stabilnego utrzymania się, założenia rodziny. Wspomniałem wcześniej o nieistniejących już zakładach, to pokłosie tamtych zmian. Ale nasze miasto ma zalety – dobre położenie, nieprzytłaczającą wielkość, pod tym względem jest bardzo okej. Prawie wszędzie można dojść na nogach, o ile lubi się chodzić. A kierowcy nie stoją godzinami w korkach. Żeby żyć, niekoniecznie trzeba mieszkać w stolicy albo wielkim mieście.
A czemu ja tu zostałem? Ponad dwadzieścia lat temu odkupiłem mój rodzinny dom, stary i bardzo zniszczony. Przez wiele lat remontowałem go z żoną, głównie własnymi siłami. Nie nazwę tego kotwicą, ale był to jeden z powodów, który mocno mnie tu trzymał. Poza tym lubię moje miasto, mam tu znajomych, przyjaciół. Ta ciągłość, świadomość, że dziadkowie tu zamieszkali, a ja po nich, nie jest może najważniejsza, ale im się jest starszym, tym ważniejsze jest miejsce, do którego chce się wracać.
Powiedz, co finalnie składa się na projekt „42-200”, nad którym pracowałeś dwanaście miesięcy. I czy to było bardziej dodawanie, czy jednak odejmowanie, upraszczanie, wybór?
Głównym, podstawowym zapisem „42-200” są czarno-białe fotografie z aparatu wielkoformatowego 4×5’’. Podzieliłem je na dwie części: „Ludzie i Miejsca”, choć w prezentacji są połączone. Dodatkowym elementem projektu są kolorowe fotografie, które powstawały na marginesie tych głównych zdjęć, nazwałem je „Cząstki elementarne”. Śladem po ludziach, którzy mieszkali w moim rodzinnym domu, jest cykl dwunastu barwnych kompozycji „Rzeczy ostatnie”. Przez ten rok wykonałem ponad tysiąc dwieście zdjęć na negatywach, siłą rzeczy musiała to być eliminacja. Jest to ostatni, dla mnie najtrudniejszy etap pracy. Odejmowanie to ciągłe wątpliwości.
Jednym z elementów projektu, jak już powiedziałeś, jest dwanaście kompozycji zatytułowanych „Rzeczy ostatnie”. Jak piszesz: „Po tych wszystkich latach, po istnieniach, została sterta niepotrzebnych rzeczy, które nie wiadomo czemu nie trafiły na śmietnik. Rzeczy ostatnie, zbyt nieistotne, by nazwać je pamiątkami, okaleczone, dawno straciły swe funkcje”. Czego nośnikiem są dla ciebie te przedmioty – metaforycznie, ale i artystycznie?
Oczywiście, jest w tych wszystkich rzeczach zawarta metafora odchodzenia. Świat ludzi, którzy mieszkali w moim domu był światem ubogim, w jednoizbowych mieszkaniach koncentrowało się życie rodzin z kilkorgiem dzieci. Nie było ich stać na przedmioty zbędne. To, co zostało, to resztki resztek. Są jedynym, namacalnym dowodem, że tamci ludzie kiedyś tu mieszkali, że istnieli. Przez wiele lat nie potrafiłem się ich pozbyć, przestawiając je z miejsca na miejsce w starej szopce. Nie wiem, na co liczyłem. To jedno z tych irracjonalnych działań, których do końca nie rozumiemy, a jednak mają jakiś sens.
Okazuje się zatem, że jest to podróż bardzo osobista. A co ludzie, którzy nie znają miasta i nie mają z nim żadnych związków, mogą znaleźć w projekcie „42-200” dla siebie?
Ta opowieść na pewno nie jest przewodnikiem po mieście, więc ludzie spoza nie poznają ani turystycznych atrakcji, ani najbardziej eksponowanych widoków. Chciałbym, żeby moje fotografie pobudzały do refleksji nad rolą miejsca, przestrzeni, wreszcie ludzi, w kształtowaniu się naszego poczucia wspólnoty, identyfikacji, współodpowiedzialności za siebie nawzajem. Dla mnie bardziej jest to opowieść o swoim miejscu niż historia o Częstochowie. Wolałbym, żeby patrzeć na te obrazy w sposób uniwersalny, symboliczny.
Czy czujesz, że jest jakiś wspólny mianownik, słowo, obraz, który łączy wszystkie tematy, nad którymi dotąd pracowałeś?
Od wielu lat staram się zajmować tylko takimi tematami, które są dla mnie ważne. Najbardziej interesują mnie rzeczy zwykłe, dziejące się na marginesie głównych wydarzeń, ale zawsze blisko człowieka. Może to mogłoby być wspólnym mianownikiem?
Co dalej z fotografiami i dźwiękami z „42-200”? Czy zaczną wędrować po Polsce, jak „Portret prowincji”?
Póki co, mamy prezentację multimedialną i fotografie na mojej stronie internetowej. To najlepszy sposób na pokazanie efektów rocznej pracy i zaproszenie oglądających do wspólnej podróży. Przygotowanie wystawy wymaga czasu i środków. Na razie nie wiem, co będzie dalej. Zobaczymy, jak to się ułoży.
Link do strony: https://www.jacentydedek.pl/42-200
Bezpośredni link do prezentacji: https://www.youtube.com/watch?v=5KY1VcxdF6I