Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Do czego służy las? Aktywiści, którzy działają na rzecz ochrony lasów, zarzucają Lasom Państwowym, że las służy im do hodowli desek.
Augustyn Mikos: Pytanie do czego służy las, to pytanie o funkcję lasu. Lasy mają różne funkcje – gospodarcze, czyli pozyskanie drewna, ale też społeczne, bo ludzie chodzą tam, aby się zregenerować. Także związane z ochroną bioróżnorodności oraz ochroną klimatu. Las pełni szereg ważnych usług ekosystemowych, coraz ważniejszych dla ludzi, chociażby regulując stosunki wodne.
Do tego więc służy las. Natomiast inną sprawą jest, która z tych funkcji dominuje. Lasy Państwowe wycinają za dużo drzew, dlatego powstają napięcia między funkcją gospodarczą a społeczną, ochrony klimatu, ochrony bioróżnorodności. Trudno je połączyć, bo przecież nie chodzimy do lasu po to, aby patrzeć na zrąb czy stosy wyciętych drzew, tylko po to, żeby obcować z nienaruszoną, dziką przyrodą.
Aktywiści apelują, żeby zmienić przeznaczenie części lasów. Zwiększyć powierzchnie parków narodowych i rezerwatów przyrody, bo zajmują tylko 3 procent powierzchni lasów. Wyjąć z puli gospodarczej lasy szczególnie cenne przyrodniczo czy te miejskie i podmiejskie, służące do rekreacji.
Obecnie panuje nierównowaga w tym, jaka część lasów pełni dane funkcje. Gospodarka leśna, czyli wycinki, pozyskiwanie drewna, mogą być prowadzone na 97 procentach powierzchni lasów. Trzy procent lasów jest przed tym skutecznie chronione, bo są to parki narodowe i rezerwaty przyrody.
Dlatego właśnie my, czyli ruch ekologiczny, bo w tej sprawie panuje między organizacjami zgoda, apelujemy o to, żeby tworzyć nowe obszary chronione i pełniące funkcje społeczne. Uważamy, że około 20 procent lasów w Polsce powinno być wyjętych z funkcji gospodarczych.
Przy czym chodzi tu o ograniczone pozyskiwanie drewna, bo trzeba powiedzieć, że w parkach narodowych też to się robi, tylko nie do tego stopnia, co w lasach gospodarczych.
Oprócz parków narodowych i rezerwatów jest też kwestia innych cennych lasów, na przykład Puszczy Karpackiej.
Wiele lasów, bardzo cennych przyrodniczo, nie jest objętych skuteczną ochroną. W Puszczy Białowieskiej w 2017 roku miały być zręby na dużą skalę w starolasach, czyli tych najważniejszych, które rozwinęły się naturalnie, miały cechy puszczańskie, lasów pierwotnych. Nie były to lasy pierwotne, bo nie ma takich w Polsce, ale były najbardziej do nich zbliżone.
W innych częściach Polski też zachowały się takie lasy o takim charakterze. Między innymi w Karpatach, szczególnie w okolicy otuliny Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Na Pogórzu Przemyskim też zachowało się sporo takich miejsc. Jest też kilka innych cennych miejsc w Polsce, jak chociażby Puszcza Borecka czy Lasy Suchedniowskie w województwie świętokrzyskim, gdzie zachowały się fragmenty lasów, które powinniśmy skutecznie chronić. Lasy, które nie zostały zupełnie przekształcone na skutek działalności człowieka, mają pewną zdolność do regeneracji. Dlatego też nawet te, na które już mieliśmy duży wpływ i wycinaliśmy stamtąd drzewa, ale zachowały zdolność do odbudowy, objęte ochroną za kilkadziesiąt lat nabiorą cech lasów naturalnych. Zwiększy się ilość martwego drewna, powrócą gatunki, które preferują takie siedliska, więc jest szansa na regenerację.
Za kilkadziesiąt lat…
Tym bardziej powinniśmy natychmiast, dosłownie z dnia na dzień, wstrzymać wszelkie wycinki w lasach, które do teraz zachowały naturalny charakter.
Jak to można zrobić?
Docelowo najlepiej by było objąć je ochroną w ramach Parków Narodowych czy rezerwatów przyrody. Jednak istnieją pewne mechanizmy, nawet w ramach samych Lasów Państwowych, które pozwalają na wyłączenie pewnych obszarów z gospodarki leśnej, w zasadzie z dnia na dzień.
Dyrektor generalny Lasów Państwowych może wyznaczyć lasy referencyjne. Mamy taki przykład w Puszczy Białowieskiej, gdzie duża część nadleśnictwa Białowieża objęta jest lasami referencyjnymi i tam nic się nie dzieje od wielu lat, decyzją Lasów Państwowych.
W jakim celu tworzy się lasy referencyjne?
Robi się to po to, by porównywać, co się dzieje w lasach gospodarczych, gdzie prowadzi się aktywną gospodarkę leśną, i w tych, w których się od niej wstrzymano. Na przykład mamy gradację kornika. Przychodzi kornik, atakuje świerk, co jest w rzeczywistości naturalnym procesem. Leśnicy mają zasadę, że wycinają wtedy drzewa i wywożą je jak najszybciej z lasu, żeby zatrzymać gradację. Ale warto się zorientować, co by się zdarzyło, gdyby tego nie robić – i właśnie po to, mamy lasy referencyjne.
Możemy po prostu porównać miejsce, w którym była interwencja, z miejscami, w których jej nie było.
Czy obywatele mogą zwrócić się do Lasów Państwowych o to, żeby utworzyć las referencyjny w miejscu, w którym planowane są jakieś wycinki? Czy to tak nie działa?
Mogłoby działać. To jest możliwość wyłączenia jakiegoś obszaru z pozyskania drewna, jeśli jest taka wola. Natomiast leśnicy nam mówią zwykle to samo – że mają plany urządzenia lasu, czyli dziesięcioletnie plany, które określają, co w nadleśnictwie można zrobić w danym czasie i że są nimi związani. Że mają wyznaczone konkretne miejsca, w których mają wykonać konkretne zabiegi, czyli wycinki.
Z doświadczenia wiem, że w przypadkach, kiedy była dobra wola ze strony Lasów Państwowych, mimo że były zapisy, udawało się wstrzymać wycinki nawet do samego końca okresu obowiązywania planu urządzenia lasu, a w następnym nie zaplanować tam wycinek. To da się zrobić. Nie jest tak, że prawo to uniemożliwia.
Czyli wszystko zależy od dobrej woli nadleśniczego?
Tak. W Polsce jest 429 nadleśnictw. Jest nimi objęta cała Polska oprócz Parków Narodowych. Według ustawy o lasach za prowadzenie gospodarki leśnej w danym nadleśnictwie odpowiada jednoosobowo nadleśniczy.
Plan urządzenia lasu to nie jest coś, czego nie można próbować zmieniać. Jest w nim zapisana maksymalna ilość drewna, którą można pozyskać z lasu. Ale można pozyskać mniej, jeśli są ku temu przesłanki. W trakcie wycinki może się na przykład okazać, że w jakimś miejscu jest stanowisko gatunku chronionego prawnie.
Jednak, planując wycinki, leśnicy często nie biorą tego pod uwagę. Ani zastrzeżeń obywateli. Złożyliście w tej sprawie skargę do Komisji Europejskiej, a TSUE potwierdził te zastrzeżenia.
To była wspólna skarga Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, WWF Polska i Fundacji im. Franka Bolda. Komisja Europejska skierowała ją do TSUE, a 2 marca tego roku TSUE stwierdził, że polskie prawo nie jest dostosowane do wymogów Unii Europejskiej w dwóch aspektach.
Jeden dotyczy wyłączenia gospodarki leśnej z obowiązku spełniania wymogów ścisłej ochrony gatunkowej w czasie prowadzenia wycinek. Takie szerokie wyłączenia stosowane przez Lasy Państwowe są niezgodne z prawem unijnym. W teorii ta sprawa została załatwiona, ponieważ znowelizowano ustawę o lasach i tę derogację usunięto. W teorii nie ma więc już wyłączenia gospodarki leśnej z wymogów spełniania ścisłej ochrony gatunkowej. Jednak w praktyce widzimy w wielu miejscach Polski, że wciąż trwają wycinki na takich terenach. Sam byłem świadkiem takiej sytuacji i pomogłem w związku z nią znajomym z Inicjatywy Dzikie Karpaty, która działa na rzecz ochrony karpackich lasów. Kolega, zaraz koło wycinki, znalazł kłodę wyciętego drzewa, na której było stanowisko chronionego bardzo rzadkiego porostu charakterystycznego dla lasów puszczańskich. Możemy powiedzieć, że ci, którzy robili wycinkę, zostali złapani za rękę. Kolega zrobił filmik, zdjęcia i wysłał do nadleśnictwa informację, że coś takiego się zdarzyło. Nadleśnictwo odpisało, że zbada sprawę, po czym odpowiedziało, że zrobiło inwentaryzację i nic takiego nie miało miejsca, nie ma takiej kłody. Poszedłem tam i rzeczywiście nie było kłody. Widać było jednak odciśnięte miejsca po dwóch leżących kłodach. Tę sprawę udało się zidentyfikować i udokumentować. Została zgłoszona do regionalnej dyrekcji ochrony środowiska i na policję. Ale takie rzeczy dzieją się na masową skalę, systematycznie i w całej Polsce – i po cichu. Sytuacja więc za bardzo się nie zmieniła.
A drugi aspekt wyroku TSUE?
W skardze do Komisji Europejskiej wskazaliśmy, że w praktyce nie ma możliwości zaskarżenia w sądzie decyzji zatwierdzających plany urządzenia lasów. Bo tak jak już powiedziałem – to, co się dzieje w przeważającej większości polskich lasów, jest zapisane w tych planach.
Pragnę podkreślić, że lasy w Polsce są publiczne. 80 procent lasów to jest nasze wspólne dobro, własność wszystkich obywatelek i obywateli. A nie mamy możliwości zaskarżenia decyzji Lasów Państwowych w sprawie ich działań. Jest tak, ponieważ decyzje ministra odpowiedniego do spraw środowiska, którymi zatwierdzane są plany urządzenia lasu, nie są decyzjami administracyjnymi. W związku z tym sądy administracyjne odmawiają rozpatrywania skarg w stosunku do tych decyzji. W efekcie jako społeczeństwo nie mamy możliwości weryfikacji zgodności z prawem zapisów planów urządzenia lasu na drodze sądowej. To jest niezgodne z prawem unijnym. TSUE stwierdził, że Polska musi zastosować prawo, czyli plany urządzenia lasu muszą być zaskarżalne. Jednak polskie Ministerstwo Klimatu i Środowiska i Lasy Państwowe w oficjalnym piśmie, które opublikowali w dniu wyroku, stwierdzili, że prawo jest stosowane i wszystko jest w porządku. Oskarżają nas, że chcemy sparaliżować polską gospodarkę leśną.
Chciałbym podkreślić – to nie jest cel żadnej organizacji przyrodniczej. Mamy świadomość potrzeby pozyskania drewna w jakimś stopniu. Mamy świadomość, że trzeba gospodarczo wykorzystywać lasy, że to są miejsca pracy, często tam, gdzie nie ma innych miejsc. Naszym celem nie jest paraliż. My chcemy prowadzenia gospodarki leśnej zgodnie z prawem, interesem publicznym i wymogami ochrony przyrody i klimatu. Można to robić, nie zabijając gospodarki leśnej.
Według Lasów Państwowych gospodarka leśna obejmuje 75 procent przyrostu lasów, a pozostałe to inwestycja. Może pan to wytłumaczyć?
Rzeczywiście, Lasy Państwowe powtarzają to od dawna, na dowód, że spełniają podstawową zasadę zrównoważonej gospodarki leśnej. A więc wycinają mniej, niż przyrasta.
Według ich retoryki wygląda to tak, że na 100 procent przyrostu 75 procent jest wycinane, więc 25 procent zostaje. Ale to jest teoria. W rzeczywistości jest inaczej.
Bardzo trafnie podsumował to ostatnio Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze. Przejrzeli w fundacji wyniki wielkoobszarowej inwentaryzacji stanu lasów. To jest badanie prowadzone na wielu tysiącach hektarów powierzchni, gdzie określa się, ile drewna jest w danych obszarach lasu, a następnie ekstrapoluje się to na całą Polskę. Okazuje się, że ilość drewna przestała rosnąć. A więc Lasy Państwowe twierdzą, że 25 procent przyrasta, ale okazuje się, że wycinają tyle, że nic nie przyrasta. Cały czas, z roku na rok, mamy tyle samo tego drewna. Mówię o lasach zarządzanych przez Lasy Państwowe, bo w lasach prywatnych czy Parkach Narodowych drewna wciąż przyrasta.
To jest bardzo ważne, bo można pomyśleć, że jest okej – i tak mamy w lasach dużo drewna, jest zapas na długo. Ale tu nie chodzi tylko o kwestie gospodarcze. Chodzi też o klimat i przyrodę. Potrzebujemy ograniczać emisje CO2. Można to osiągnąć nie tylko poprzez mniejsze spalanie paliw kopalnych, lecz także dzięki temu, że drzewa pochłaniają CO2.
I jeśli w lasach zarządzanych przez Lasy Państwowe przestała przyrastać liczba drzew, to też przestają one spełniać tę ważną funkcję stabilizacji klimatu.
Lasy Państwowe twierdzą, że ilość drewna zgromadzonego w lasach wzrosła i to niemal trzykrotnie. Według nich, powierzchnia lasów w Polsce jest teraz o 50 procent większa, niż na koniec drugiej wojny światowej.
To są rzeczy, które zdarzyły się osiemdziesiąt lat temu. To prawda, że po drugiej wojnie światowej w Polsce było zdecydowanie mniej lasów. Rzeczywiście, ich powierzchnia przez wiele lat przyrastała. To była zasługa leśników, którzy sadzili lasy, ale też naturalnej sukcesji. Populacja Polski w czasie drugiej wojny światowej dramatycznie spadła, niektóre obszary bardzo mocno się wyludniły i wyrosły tam lasy. Więc rzeczywiście w latach powojennych rosła lesistość, ale w ostatnich dziesięciu latach praktycznie to się nie dzieje.
A jeśli chodzi o zasobność lasów, czyli po prostu ilość drewna w rosnących drzewach, to rosła do okresu jeszcze mniej więcej 5–6 lat temu, ale przestała.
Czyli to się działo za rządów Zjednoczonej Prawicy?
To jest bardziej skomplikowane, bo na działania Lasów Państwowych nakładają się również kwestie związane ze zmianami klimatu i chociażby to, że drzewa zaczęły rosnąć wolniej, bo przez kilka lat były potężne susze. Więc przyrost zasobności się zatrzymał i nie da się go wytłumaczyć tylko i wyłącznie zwiększeniem pozyskiwania drewna.
Jednak państwo mogłoby dostosować gospodarkę leśną do nowych warunków klimatycznych.
Zdecydowanie. Model zarządzania lasami powinien być zrewidowany. Priorytetem jest zwiększenie powierzchni lasów objętych skuteczną ochroną, gdzie dominować będzie ochrona przyrody, spełnienie funkcji społecznej i zarazem ochrona klimatu, a nie gospodarka leśna. To się jednak ze sobą nie kłóci.
Jeśli wycinamy mniej drzew, jest to lepsze dla zachowania bioróżnorodności czy naturalnych procesów przyrodniczych. A jak już przedtem powiedziałem, w lasach, w których pozyskuje się najwięcej, czyli w Lasach Państwowych, przestała przyrastać ilość drewna.
Na co przeznaczane jest drewno z polskich lasów?
Około połowa drewna jest spalana. Większość w gospodarstwach domowych. Drewno wciąż jest tanim nośnikiem energii, tanim sposobem na to, żeby ogrzewać dom. Wiele osób preferuje ten sposób także dlatego, że jest to dla nich przyjemne. Nie każdy lubi rąbać drewno i nosić, ale dla niektórych osób jest to frajda.
Drewno jest lepsze niż węgiel, jeśli ktoś ma w domu piec.
Patrząc z punktu widzenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery, jeśli wycinamy drzewo specjalnie po to, aby je spalić w piecu, to w konsekwencji emisja jest wyższa w porównaniu do spalania węgla. To jest nieintuicyjne, może dla niektórych kontrowersyjne, ale jest to po prostu fakt naukowy.
Dużo drewna spalamy w domach. Ale też coraz więcej w zakładach energetycznych. W polskich lasach pozyskuje się około 40 milionów metrów sześciennych drewna, a 5 milionów jest spalane w elektrowniach i elektrociepłowniach.
Jest pan współautorem raportu o biomasie „Lasy do spalenia”, w którym można przeczytać że największe polskie elektrownie wykorzystujące biomasę drzewną, spalają równowartość kilkunastu hektarów lasów dziennie każda. To działa na wyobraźnię.
Szczególnie jest to „zielony blok” w elektrowni Połaniec, który w momencie budowy był największym blokiem energetycznym opalanym wyłącznie biomasą. Ma on bardzo duże zapotrzebowanie.
Piszę, że to jest równowartość kilkunastu hektarów, bo to nie jest tak, że ktoś idzie do lasu i wycina tyle dziennie. Część tego drewna to tak zwana wtórna biomasa drzewna, czyli produkty uboczne z tartaków.
Skoro więc rząd przewiduje wzrost pozyskania biomasy z zasobów krajowych o 56 procent do 2030 roku, oznacza to więcej wycinek?
No właśnie, to jest bardzo dobre pytanie, ponieważ to są informacje z Krajowego Planu Energii i Klimatu, jednak tam nie podano źródeł, z których ma pochodzić ta biomasa. Dotychczas było tak, że 80 procent biomasy spalanej w celach energetycznych w Polsce było z drewna. Można spalać słomę, inną biomasę rolniczą, ale jej nie jest aż tak dużo, największym jej źródłem są lasy. Istnieje więc duże zagrożenie, że jeżeli będziemy zwiększać w takim stopniu wykorzystanie biomasy, a wskazują na to plany naszego rządu, to doprowadzi to do zwiększenia zapotrzebowania i presji na to, żeby pozyskiwać więcej drewna. Albo nie dostanie go polski przemysł drzewny, co jest również dużym zagrożeniem.
Dlaczego?
Mamy w Polsce mocny przemysł drzewny, pracuje w nim 360 tysięcy osób. My, organizacje pozarządowe, musimy brać to pod uwagę jako czynnik. Nie możemy się obrazić na rzeczywistość, że mamy w Polsce dużo tartaków.
Polska ma bardzo rozwinięty przemysł płytowy. Można powiedzieć, że jesteśmy pewnego rodzaju potęgą w produkcji płyt drewnopochodnych, dużo z tego eksportujemy.
Kiedy zastanawiamy nad tym, jak chronić polskie lasy, mamy świadomość tego, że trzeba gdzieś zaoszczędzić drewno. Nie będzie dobrej ochrony lasów, jeśli nie zmniejszy się w którymś miejscu presja popytu na drewno. I, w naszej ocenie, najlepiej zaoszczędzić je na spalaniu. Dlatego że wartość dodana ze spalania drewna jest dla gospodarki o wiele niższa niż z przetwarzania go w przemyśle drzewnym. Szkody dla środowiska też są większe, ponieważ spalanie powoduje zanieczyszczenie powietrza, a mamy alternatywy dla wytwarzania energii elektrycznej czy cieplnej. Możemy więcej inwestować w termomodernizacje, w pompy ciepła, w odnawialne źródła energii. Krótko mówiąc, jesteśmy w stanie produkować energię inaczej.
Jeśli chodzi o produkcję przemysłu drzewnego, można też w bardziej wydajny sposób wykorzystywać te rzeczy. Wydłużać okres używania produktów, czyli zrezygnować z masowej produkcji słabej jakości mebli czy różnych przyborów. Jednak tu jest mniej alternatyw, bo z czego będziemy robić stoły, jeśli nie z drewna? Z plastiku?
Czy problem z wycinkami jest tylko polskim problemem, czy również europejskim? Z pewnością w Rumunii lasy zostały przetrzebione. Jak to wygląda w innych krajach?
To jest powszechny problem. W ostatnich latach w Unii Europejskiej wzrosło zapotrzebowanie na biomasę energetyczną, a drewno jest uznawane za odnawialne źródło energii. Mamy cele klimatyczne, państwa członkowskie są zobowiązane do tego, żeby pewien odsetek energii był produkowany za pomocą odnawialnych źródeł energii, więc spala się coraz więcej drewna. To nie jest tylko problem środkowo-europejski, ale również istnieje w Europie Północnej, w państwach bałtyckich, w Finlandii czy w Szwecji. W Finlandii lasy stały się emitentem dwutlenku węgla do atmosfery, bo więcej drzew się wycina i spala, niż one pochłaniają. Polska jest o krok od przekroczenia tej granicy, a przynajmniej jeśli chodzi o lasy zarządzane przez Lasy Państwowe.
W Rumunii sektor leśno-drzewny był skorumpowany. Dochodziło nawet do zabójstw leśników, którzy starali się przeciwdziałać nielegalnym wycinkom. Od kolegów i koleżanek z rumuńskich organizacji pozarządowych słyszę, że kilkadziesiąt procent drewna jest pozyskiwane poza jakimikolwiek rejestrami, czyli w ogóle nie jest to monitorowane. Problem dotyczy tam też lasów o charakterze naturalnym. W rumuńskich Karpatach, gdzie zachowało się ich naprawdę dużo, są wycinane i często również przerabiane na biomasę energetyczną.
Z raportu o „Lasy na sprzedaż. Jak Lasy Państwowe uwłaszczyły się na wspólnych lasach”, którego również jest pan współautorem, wynika, że jest to zamożna instytucja niemal wyjęta spod kontroli.
Jeśli interesuje panią, jak leśnicy załatwili sobie taką sytuację, polecam książkę „Antropologia lasu” doktor Agaty Konczal. Leśnicy w czasie transformacji wylobbowali ustawę o lasach, która zabezpieczyła ich interes. Lasy Państwowe są samofinansującą się instytucją. W latach dziewięćdziesiątych miało to sens, bo wtedy rząd nie chciał do niczego dopłacać, nie było pieniędzy. Pomysł, by nie dopłacać do Lasów Państwowych, był więc bardzo atrakcyjny, jeden problem z głowy. Jednak czasy się zmieniły, drewno jest o wiele droższe, o wiele więcej się go pozyskuje, więc jest to o wiele bardziej lukratywny biznes niż trzydzieści lat temu. W tym momencie samofinansowanie się, które polega na tym, że pieniądze ze sprzedaży drewna idą w bardzo małym stopniu do kasy publicznej, a w większości do kasy Lasów Państwowych, oznacza, że leśnicy i Lasy Państwowe mają dowolność w decydowaniu, co z tymi pieniędzmi się stanie. W określaniu chociażby swoich wynagrodzeń czy dawaniu premii i nagród. Praktycznie robią to zgodnie ze swoim widzi mi się, a te wynagrodzenia są bardzo wysokie.
Jak wysokie?
Według ostatnich oficjalnych danych za 2021 rok, było to średnio 9048 złotych brutto. To było jeszcze przed inflacją, na ten rok, planowane jest 10600 złotych brutto, co jest wprawdzie podwyżką mniejszą niż wynosi inflacja, ale wciąż jest to dużo. Wynagrodzenia pracowników Parków Narodowych są zdecydowanie niższe. A także wynagrodzenia osób, które pracują w lesie.
Bo pracownicy Lasów Państwowych to nie są drwale, raczej menadżerowie, zarządcy. Mówi się, że to tacy magazynierzy, którzy sprawdzają, czy się zgadza ilość drewna, która była w lesie, ile go wycięto, ile się sprzedało. Ale oni nie wycinają drzew. Robią to pracownicy zakładów usług leśnych, którzy zarabiają niewiele powyżej minimalnego wynagrodzenia krajowego. W 2021 roku to było 2818 złotych miesięcznie brutto, przy minimalnym wynagrodzeniu krajowym 2800 złotych. No i teraz proszę to porównać z 9048 złotymi w Lasach Państwowych. Ja rozumiem, że tam są osoby wykwalifikowane, że muszą mieć w dużym stopniu wykształcenie wyższe, ale to nie tłumaczy tak dużej dysproporcji i nie tłumaczy w żadnym stopniu dysproporcji z wynagrodzeniami pracowników Parków Narodowych, którzy też są wykształconymi ludźmi z wysokimi kwalifikacjami, a często nawet wyższymi.
Druga rzecz to możliwość wydawania tych pieniędzy na budowanie swojej pozycji i wizerunku. W ostatnich latach szczególnie się to zintensyfikowało. Chodzi mi o wydatki na Centrum Informacyjne Lasów Państwowych. Jego funkcją jest, w mojej ocenie, w dużej mierze budowanie wizerunku Lasów Państwowych, a niekoniecznie edukacja i informowanie o przyrodzie.
Mamy również obawy, że Centrum Informacyjne Lasów Państwowych będzie w roku wyborczym wykorzystywane do kampanii politycznej.
Piszecie w raporcie, że jest tam możliwy przepływ pieniędzy, które zostaną wpisane w jakiś fundusz czy budżet jakiegoś działu, a wykorzystane do finansowania kampanii wyborczej.
Tak. Lasy Państwowe mogą dzięki temu nie wprost, ale w pośredni sposób budować siatkę wpływów, a są właściwie zdominowane przez jedną partię – Solidarną, teraz Suwerenną Polskę. To, że popierają tę partię, jest ewidentne, nawet się z tym nie kryją.
Mógłby pan podać przykłady?
Chociażby pokazywanie się wspólnie na konferencjach prasowych przedstawicieli Lasów Państwowych i polityków tej partii. Wspólne projekty ustaw czy to, jak awansowały osoby z tej partii w Lasach Państwowych. Obawiam się więc, że planowane wydatki na Centrum Informacyjne Lasów Państwowych, a w tym roku jest to 100 milionów złotych, jest związane z tym, że mamy kampanię wyborczą. Wolałbym się mylić.
Te pieniądze powinny służyć właśnie ochronie przyrody, o czym zresztą piszemy w naszym raporcie. Dlaczego marnuje się je na przyrost wynagrodzeń, przerost zatrudnienia, jakieś dziwne konkursy, na bilbordy, na Centrum Informacji, które nie służy informacją – a na ochronę przyrody idą jakieś ochłapy? W latach, które analizowaliśmy w naszym raporcie, to było około pół procenta przychodów. Czyli z 10 miliardów złotych było to około 50 milionów złotych. Na ten rok planowana jest, mniej więcej, taka sama proporcja. A potrzebne są duże zmiany. System ochrony przyrody w Polsce jest niedofinansowany. Kiedy wnioskujemy o stworzenie rezerwatu, regionalna dyrekcja ochrony środowiska potrafi nam odpowiedzieć, że nie ma pieniędzy na sfinansowanie inwentaryzacji. To może by wydawali mniej na PR? Lasy Państwowe powinny się zajmować ochroną lasów, a nie stanowisk i polityków.