Jeśli chodzi o książki wydane w ostatnich miesiącach przez nienarzucających się medialnie wydawców, warto poświęcić uwagę między innymi pracy Cheta van Duzera „Potwory morskie ze średniowiecznych i renesansowych map”, której polski przekład ukazał się staraniem wydawnictwa Nautica, specjalizującego się, jak nazwa wyraźnie wskazuje, w literaturze marynistycznej i żeglarskiej. Książka o potworach morskich jest nie tylko zajmująco i fachowo napisana (znać, że jej autor poświęcił wiele pracy i czasu na zgłębienie tematu), ale też dobrze przetłumaczona. Pisownia licznych imion i nazw z dawnych epok, a także bogaty zasób zapisów bibliograficzno-katalogowych nie wzbudzają zastrzeżeń, a nieliczne wpadki typu „akwen wodny” nie psują dobrego wrażenia z lektury całości. Należy podkreślić, że nie jest to pozycja z działu „tania sensacja” i nie ma w niej doniesień o Potworze z Loch Ness, chociaż jest on młodszym kuzynem jej bohaterów. Tematem tej bardzo szczodrze ilustrowanej pracy jest bowiem istnienie potworów morskich nie w rzeczywistości, lecz w wyobraźni twórców dawnych map.

Mapa geograficzna nie od razu była tym, czym stała się dla nowoczesnych podróżników – możliwie najwierniejszym, a przez to praktycznie lub przynajmniej intelektualnie użytecznym obrazem stosunków przestrzennych na powierzchni Ziemi i cech rzeźby terenu. Aż do końca średniowiecza większość map sporządzanych w Europie odzwierciedlała nie tyle realia geograficzne, ile symboliczne wyobrażenia, jakie żywili na ich temat ówcześni ludzie. Monotonna próżnia błękitno-granatowych plam, jakimi są na nowoczesnych mapach morza i oceany, byłaby nie do przyjęcia dla naszych poprzedników sprzed siedmiuset czy sześciuset lat. Czuli oni potrzebę zaludniania tych obszarów wieloma stworzeniami, które w ich mniemaniu zamieszkiwały niezmierzone otchłanie wód. Mając do dyspozycji szeroki repertuar bestiariuszy wywodzących się jeszcze z antyku i pomnażanych w wiekach średnich, a także liczne bajeczne opowieści podróżników oraz własną wyobraźnię plastyczną, dawni kartografowie pozostawili nam w spadku wspaniały świat fantastycznych stworów wyłaniających się z mórz i oceanów na mapach, które dziś są skarbami wielkich bibliotek publicznych i naukowych, reprodukowanymi w edycjach bibliofilskich, niekiedy zaś wypływającymi na licytacjach w prestiżowych domach aukcyjnych, gdzie zamożni kolekcjonerzy nabywają je za potoki dolarów.

Ludziom żyjącym z comiesięcznej pensji pozostaje śledzenie tych obrazów w takich właśnie książkach, jak praca van Duzera. Poza tym, że dostarcza przyjemności czysto wizualnej, książka ta prowokuje do namysłu na dwóch co najmniej obszarach oceanu ludzkiej myśli.

Po pierwsze, pojawia się przy tej okazji kwestia „obrazu świata w książce”. Kiedy Umberto Eco w „Imieniu róży” pisał sugestywnie o niemal narkotycznych wizjach wywoływanych w umysłach średniowiecznych mnichów przez zawiłe ornamenty i ilustracje-iluminacje w manuskryptach, nie były to bajania oszalałego bibliofila. Czytelnicy (czy raczej – użytkownicy, bo właśnie o coś więcej niż linearna lektura tutaj chodziło) średniowiecznych rękopisów mieli często do czynienia z mnogością drobnych szczegółów wizualnych wewnątrz tekstu. Przypatrując się niektórym z tych drobiazgów rozsianych na marginesach kart, między wersami, czasem nawet między literami poszczególnych słów tekstu, można odnieść wrażenie, że wiele z tych rysunków i iluminacji powstawało głównie dlatego, że ich twórcy sprawiali sobie samym przyjemność, powołując je do istnienia. Są to niekiedy obrazy mające mało wspólnego z treścią tekstu, któremu towarzyszą – fantastyczne figurki, karykaturalnie zniekształcone postacie ludzkie i zwierzęce, niesamowicie skomplikowane arabeski i ornamenty. Krótko mówiąc – coś, w czym można się zatracić, studiując ten teksto-obraz. Pewną namiastkę takich wrażeń może dać dzisiaj uważne oglądanie grafik Daniela Mroza albo wymyślnych kombinacji graficznych, z jakich znany był niegdyś tygodnik „Przekrój”. Fakt, że książki ilustrowane przez Mroza (który był też stałym współpracownikiem „Przekroju”) są dziś poszukiwanymi rarytasami antykwarycznymi, nie jest chyba przypadkowy. Splatanie się tekstu i obrazu pociąga wielu, zwłaszcza tych, którzy czują znużenie niekończącymi się liniami i szpaltami liter w „zwykłych” książkach. W skrajnych wypadkach zawartość książki staje się namiastką całego realnego świata, czyniąc zbędnym wysiłek jego poznawania.

Szczególnym rodzajem teksto-obrazu jest mapa. Uwagi z poprzedniego akapitu przekonają może kogoś, że budząca politowanie prawdziwych globtroterów „podróż palcem po mapie” nie jest zupełnie bezwartościową namiastką autentycznego doświadczenia podróży. Zwłaszcza zaś interesująca jest pod tym względem mapa średniowieczna, której celem rzadko było instruowanie użytkownika w sprawie rzeczywistych relacji przestrzennych na powierzchni Ziemi, częściej zaś, jak już wspomniano, ukazywanie mu symbolicznych treści wpisanych przez ludzką wiarę i intelekt w tę przestrzeń. Mapy z dawnych epok zawierają setki i tysiące szczegółów niemających nic wspólnego z wiedzą geograficzną w jej nowoczesnym rozumieniu, tworzących natomiast szczególny typ narracji o świecie – narracji nielinearnej i nietekstowej. Fantastyczne morskie potwory były istotnymi składnikami tej narracji.

Ich obecność wiąże się też z drugim z wywołanych tu „obszarów namysłu”. Jest nim morze. Woda stanowi dominującą ilościowo substancję na powierzchni Ziemi (ale ogromna większość jej zasobu nie nadaje się do spożycia przez ludzi, stwierdzenie to nie jest więc przejawem denializmu odnośnie do kwestii kryzysu klimatycznego). Oceany są znacznie rozleglejsze niż kontynenty. Wszystkie starożytne cywilizacje ludzkie powstały w dorzeczach wielkich rzek (z wyjątkiem naszej, która powstała na wybrzeżach dużego morza śródlądowego). Komunikacja wodna była o wiele bardziej sprawna niż lądowa. To wystarczy, aby zrozumieć rolę, jaką morze odgrywało dla ludzi niemal od początku ich historii. Żywioł wody fascynował nas również od zawsze. Otchłań morza, ruch wody, wizualny bezkres i niezbadane wnętrze głębin – każdy, kto przyglądał się falowaniu wielkich wód, każdy, kto miał styczność z ich siłą, rozumie siłę i trwałość emocji, jakie morze wzbudza w ludziach.

Tym większa jest ta siła, że łączy się, również od zawsze, z wiedzą o bogactwie form życia morskiego. Ludzie morza, znający je lepiej niż ktokolwiek inny, lubili od wieków opowiadać szczurom lądowym o strasznych potworach żyjących w głębi wód i od czasu do czasu wypływających na powierzchnię, aby pochłaniać statki i ich załogi. Jeszcze w XX wieku krakeny i podobne im stworzenia budziły na równi fascynację i przerażenie. Widoczne są w tych opowieściach składniki sensacji, legendy i wyolbrzymionych relacji marynarzy ze spotkań z ogromnymi zwierzętami zamieszkującymi oceany. Nowoczesna nauka zdołała przebadać wiele z nich, przy czym okazało się, że dziesięcioramienna kałamarnica olbrzymia może osiągać ponad piętnaście metrów długości – dla załóg przednowoczesnych okrętów spotkanie z nią mogło więc naprawdę być śmiertelnie niebezpieczne, chociaż, o ile wiadomo, zwierzę to rzadko wypływa na powierzchnię wód. Wciąż jednak, nawet w XXI wieku, powiada się, że więcej wiemy o szczegółach terenowych Marsa niż o głębi oceanicznej na Ziemi. Niewielu z nas (poza Jamesem Cameronem) podzieliło wrażenia Jacques’a Piccarda, który po opuszczeniu się w batyskafie na dno Rowu Mariańskiego miał nad sobą słup wody wysokości jedenastu kilometrów.

Obfitość osobliwych form życia morskiego, zdumiewających swoimi kształtami mieszkańców lądu, jest pewnego rodzaju uprawomocnieniem średniowiecznej fantastyki kartograficznej. Podobnie jak wiele innych fenomenów kulturowych z dawnych epok, pogardliwie wyrzuconych przez koryfeuszy dziewiętnastowiecznego pozytywizmu na margines dziejów myśli ludzkiej, bajkowe stwory ze starych map mogą być dla nas nie tyle świadectwem naiwności naszych przodków, ile raczej całkiem poważnym memento. Oni bali się krakenów i zwodniczych syren, my boimy się wirusów i sztucznej inteligencji. Potworność towarzyszy nam bez względu na czas i etap rozwoju wiedzy. Może jest tak dlatego, że jej ostateczne źródło tkwi w nas.

 

Książka:

Chet van Duzer, „Potwory morskie ze średniowiecznych i renesansowych map”, przeł. Fabian Tryl, Wydawnictwo Nautica, Warszawa 2022.