Wywracanie stolika

Antysystemowość to ważna część przekazu Konfederacji. Może to być protest wobec szczepionek i lockdownów – jest to wtedy sprzeciw wobec oficjalnej wiedzy, a także władzy państwa. Mogą to być wypowiedzi antyukraińskie i przeciwko „przywilejom uchodźców” – to ma oznaczać niezgodę na tak zwaną poprawność polityczną. Może to mieć również znaczenie polityczne – gdy formacja przedstawia się jako alternatywa wobec PiS-u i PO, która „wywróci im ten stolik”.

Taka propozycja może być atrakcyjna dla ludzi, którzy w głosowaniu chcą wyrazić swój protest. Może to być nie tyle sprzeciw wobec obecnego rządu, ile bardziej ogólny gniew na rzeczywistość, który miewa różne przyczyny – i prowadzi do poszukiwania partii najbardziej „anty”, spoza „systemu”. Tak było w przeszłości z Pawłem Kukizem, częściowo taką funkcję pełnił potem Szymon Hołownia, tak jest obecnie z Konfederacją.

Oczywiście, wyborcy Konfederacji to nie tylko elektorat antysystemowy. Zwykle mówi się, że ma on części radykalnie wolnorynkową oraz nacjonalistyczną – a w ostatnim czasie poszerza się na nowe grupy, które dołączają do Konfederacji niekoniecznie ze względu na radykalizm, ale być może pomimo radykalizmu; albo dlatego, że nie postrzegają partii jako radykalnej. Przypuszczalnie to właśnie dla nich skrajna prawica łagodzi retorykę na wybory.

Dwie drogi Konfederacji

Takie osoby czeka rozczarowanie. Niektórzy łapią się na bajkę, że Konfederacja będzie wprowadzać w życie swoje propozycje, ale nie będzie współpracować z PiS-em ani PO. Dyskusję na temat postulatów zostawiam teraz na boku, żeby skupić się na sprawach partyjnych. Zastanówmy się zatem konkretnie nad perspektywami Konfederacji w przyszłym parlamencie. W tym celu załóżmy, że w wyniku jesiennych wyborów PiS ani koalicja partii demokratycznych (KO, Trzecia Droga, Lewica) nie będą mogły liczyć na większość głosów w Sejmie. Wtedy do uzyskania większości potrzebne byłyby głosy Konfederacji.

W praktyce mamy dwie opcje. W scenariuszu pierwszym, Konfederacja nigdy nie rządzi, a zatem nie wprowadza w życie swoich postulatów. W scenariuszu drugim, Konfederacja będzie musiała poprzeć rząd z udziałem PiS-u albo PO. Po prostu nie ma innych możliwości – ewentualnie może się ona rozpaść po wyborach w zamian za konfitury.

Co się opłaca Konfederacji?

Usłyszałem jak dotąd dwa główne kontrargumenty wobec takiego obrazu. Po pierwsze, Konfederacja może poczekać, a PiS i PO z czasem mogą się rozpaść. Jest to jednak na razie czysta fantazja. A nawet gdyby się rozpadły, to Konfederacja wciąż będzie musiała wejść z kimś w koalicję, a przecież z pewnością byliby to w istotnej mierze politycy, którzy wcześniej działali w PiS albo PO. Gdy Konfederacja mówi, że nie chce iść z PiS-em ani PO, to chyba ma na myśli coś więcej niż szyldy i nazewnictwo – inaczej nie byłoby to poważne.

Po drugie: Konfederacji po prostu nie opłaca się koalicja. W tym kontekście podaje się trzy główne powody. W razie zawarcia koalicji ze starymi partiami Konfederacja miałaby stracić wiarygodność w oczach swoich wyborców. Do tego ewentualna koalicja z PiS-em byłaby niebezpieczna, ponieważ Jarosław Kaczyński ma praktykę niszczenia koalicjantów, a na skrajnej prawicy o tym pamiętają. Jeśli zaś Konfederacja nie wejdzie w koalicję, a nikomu nie uda się utworzyć stabilnego rządu, to w następnych wyborach jeszcze urośnie.

Takie rozumowanie jest jednak co najmniej dyskusyjne. Jak podkreślają politycy Konfederacji, chodzi o „realizację programu”, a w takim razie wystarczy po wyborach uzgodnić realizację pewnych punktów programowych z koalicjantami. Sławomir Mentzen już teraz nie wykluczał, że mógłby przyjąć stanowisko ministra finansów, gdyby była taka opcja. Z kolei dla działaczy Konfederacji pokusa władzy i pieniędzy może być tak wielka, że wyczekiwanie w nieskończoność na inne czasy przestanie być atrakcyjne – przyszłe zyski są niepewne. A to wciąż zakładając, że Kaczyński wcześniej nie kupiłby odpowiedniej liczby posłów z własnej inicjatywy.

Historia jak Kukiz

Ale załóżmy nawet, że Konfederacja nie wchodzi w koalicję z PiS-em ani PO, w klubie parlamentarnym zapanowała zaś żelazna dyscyplina i nikt się nie sprzedał. Jest to możliwe, nie można tego wykluczyć. Co wtedy? Otóż, to nie rozwiązuje wyjściowego problemu. Znów mamy wtedy dwie możliwości. Wedle scenariusza pierwszego, nominalnie mniejszościowy rząd może otrzymywać ciche wsparcie od Konfederacji w zamian za poparcie wybranych postulatów. W tym scenariuszu szukanie różnicy między koalicją a cichą koalicją byłoby aptekarstwem, bo w obu przypadkach wymagana będzie współpraca z PiS-em albo PO i będzie dealowanie – taka jest obecnie sytuacja Pawła Kukiza.

Z kolei według scenariusza drugiego Konfederacja całkowicie umywa ręce i nie udziela nikomu nawet cichego poparcia. Powiedzieć: „niech się dzieje, co chce, jest nam obojętne, że Polska nie będzie miała stabilnego rządu”, jest samo w sobie destrukcyjną postawą, ale zostawmy to na boku. Takie rozwiązanie ostatecznie prowadzi zapewne do przyspieszonych wyborów parlamentarnych. A takie wybory wyłaniają prawdopodobnie parlament podobny jak poprzednio – w ten sposób możemy wiecznie kręcić się w kółko, aż trzeba będzie wreszcie się na coś zdecydować. Jest bowiem możliwe, że następne wybory wyłonią parlament o trochę innym składzie, ale w każdym razie na pewno nie wyłonią parlamentu, w którym Konfederacja będzie miała samodzielną większość. A to oznacza, że wracamy do punktu wyjścia: albo Konfederacja nigdy nie będzie sprawować władzy, albo będzie musiała współpracować z PiS-em albo PO.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: instagramowy profil Sławomira Mentzena.