To, co dzieje się między jedną a drugą uroczystą deklaracją przebaczenia i skruchy w polityce, jest dla wielu osób najmniej pociągającym tematem. A jednak to właśnie w tej przestrzeni rozgrywa się prawdziwe pojednanie między dwoma narodami i dlatego jest to tak bardzo interesujące.

Poważna uwaga na temat tego, co musiałoby wydarzyć się w procesie pojednania polsko-ukraińskiego, aby nie sprowadzało się ono jedynie do kiczu kolejnej politycznie poprawnej deklaracji, spotyka się zwykle ze skonsternowanym milczeniem lub zniecierpliwionym ucięciem rozmowy. 

Milczeniem, bo do takiej dyskusji potrzeba dobrego przygotowania i gotowości słuchania, a nie jednej czy dwóch tyleż błyskotliwych co płytkich uwag w mediach społecznościowych. Zniecierpliwieniem, bo w dobie owych mediów staliśmy się tak niecierpliwi, że wydaje nam się, iż wszystkie istotne słowa muszą paść od razu. Jednak pojednanie nie jest i nigdy nie było biegiem krótkodystansowym.

Wszystko, co tu napiszę, jest projektowaniem przyszłości na czas po wojnie w Ukrainie – o którym ani nie wiemy, kiedy nastąpi, ani też, jak będzie wyglądał. Jednak nie ma co odkładać takiego tekstu do szuflady. 

Ukraińcy są dziś zajęci odpieraniem brutalnego ataku ze strony Rosji Putina. Pozostawią zatem pewnie większe przedsięwzięcia dotyczące pamięci rzezi wołyńskiej – i w ogóle polityczne i społeczne przepracowanie konfliktu polsko-ukraińskiego w trakcie drugiej wojny światowej – na później. Trudno się temu dziwić. 

Należy cieszyć się z tego, że mimo wojny odbywają się takie symboliczne spotkania, jak Wołodymyra Zełenskiego i Andrzeja Dudy w ostatnią niedzielę w Łucku. Nie znaczy to jednak, że nie należy już teraz przygotowywać się do tego, co czeka oba narody w przyszłości. Tutaj ograniczę się tylko do trzech uwag na temat polsko-ukraińskiego pojednania, dotyczących kwestii, które rzadko się porusza. 

Po pierwsze, obywatele kontra politycy

Polsko-ukraińskie pojednanie na poziomie elit politycznych ma dość długą historię, ale nie najlepszą kartę. Owszem, po 1989 roku politycy obu krajów wykonali szereg symbolicznych gestów. O pojednanie w kontekście Wołynia apelowali wspólnie Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma. Dzięki ich wysiłkom otwarto Cmentarz Orląt Lwowskich. W Pawłokomie, gdzie Polacy w trakcie drugiej wojny światowej dokonali na Ukraińcach krwawego odwetu za Wołyń, spotkali się Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko, ponownie apelując o pojednanie. Takich przykładów jest więcej.

Te działania nie były jednak raczej przedmiotem ożywionych dyskusji publicznych, a przez to pojednanie polsko-ukraińskie długo pozostawało na poziomie elitarnej abstrakcji. Może to dlatego, że były one tak poprawne politycznie, że nie wzbudzały ciekawości. Może, bo na słynne zdanie „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” z listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku powoływali się polscy i ukraińscy duchowni, ale nie politycy, nie chcąc wystawiać się na krytykę. 

A może przez to, że gdy polsko-ukraińskie deklaracje się rozpoczęły, po upadku komunizmu, epoka wielkich wydarzeń tego typu, wzorowanych na wspomnianym liście biskupów czy uklęknięciu Willy’ego Brandta w Warszawie, w istocie przechodziła już do przeszłości. Może wreszcie przez to, że zasadniczo poza deklaracjami niewiele się działo, gdy chodzi na przykład o wiedzę przekazywaną uczniom w szkołach po obu stronach polsko-ukraińskiej granicy. 

To, co uratowało pojednanie polsko-ukraińskie, to działania oddolne i obywatelskie, odbywające się w pewnej mierze w kontrze do elitarnych prób oddziaływania symbolami. Wraz z pierwszą wolnościową rewolucją ukraińską na przełomie 2003 i 2004 roku zaczął się proces pojednania na poziomie obywateli. 

Polacy jeździli do Kijowa, aby uczestniczyć i wspierać, tak podczas pomarańczowej rewolucji, jak i w trakcie Euromajdanu dekadę później – a wielu z tych, którzy nie pojechali, przynajmniej demonstrowało na ulicach polskich miast. Jednocześnie Ukraińcy przyjeżdżali do Polski do pracy i dali się poznać jako ciężko pracujący i dobrze integrujący się ludzie. To właśnie ten rodzaj pojednania, a nie deklaracje na poziomie elit, przygotował przyjęcie, z jakim spotkali się ukraińscy uchodźcy w 2022 roku. 

Pojednania polsko-ukraińskie są więc dwa i z tym wiąże się problem. Podczas gdy odgórne pojednanie miało odniesienie do historii, nie było w nim elementu obywatelskiego. Z kolei pojednaniu oddolnemu brakowało odniesienia do historii. W przeważającej mierze bezkrytyczny zachwyt w Polsce filmem Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń”, którego przekaz sprowadzał się do tego, że Ukraińcy w trakcie wojny byli okrutni i prymitywni, a wyzwolenie z konfliktu czeka nas co najwyżej w zaświatach, stanowi w jakiejś mierze ilustrację rozjechania się tych dwóch pojednań.

Po drugie, most

Na przyszłość Polakom i Ukraińcom potrzeba więc mostu, czegoś, co połączy nieprzystawalne procesy pojednań. Opowie, choć to trudne, jedną historię, łączącą wiedzę o polskim kolonializmie na wschodzie, ukraińskiej rzezi na Wołyniu i polskim odwecie za nią, a jednocześnie o solidarności dnia dzisiejszego. Co by to mogło być?

Mieszkając od dwóch lat między Warszawą a Berlinem, przyglądam się z bliska znakom pamięci, obecnym w drugim z tych miast. Nad Szprewą wszechobecne są tak zwane Stolpersteine, zwane po polsku kamieniami pamięci. Stolpersteine to zbiorowy, stale rosnący pomnik, składający się z niewielkich mosiężnych kostek, wbudowanych w chodnik. 

Na każdym kamieniu widnieje imię i nazwisko osoby deportowanej i zamordowanej przez nazistów, data urodzenia i śmierci oraz miejsce śmierci. Początkowo dedykowano je tylko Żydom. Z czasem swoje Stolpersteine zaczęli otrzymywać przedstawiciele innych grup etnicznych i narodowych, oraz wszelkich grup prześladowanych przez nazistów, między innymi homoseksualiści, osoby chore psychicznie, bezdomni i wiele innych. 

Niewiele osób wie, że Stolpersteine nie są odgórną inicjatywą państwa niemieckiego, ale ruchem społecznym. To obywatele i obywatelki zgłaszają nazwiska osób, które mają otrzymać własny kamień pamięci. Wszystkie kamienie wykonywane są ręcznie, co jest przeciwieństwem wobec zmechanizowanego procesu zabijania w III Rzeszy. Mieszkańcy Berlina czasem kładą przy kamieniach kwiaty. Nieraz zdarzyło mi się, że gdy oglądaliśmy kamienie, ktoś z mieszkańców się zatrzymywał i tłumaczył, skąd wzięły się pod jego domem, albo pilnował, aby dzieci nie wchodziły na nie nogami. 

Górnolotne słowa przeprosin podczas kolejnych uroczystości – takie wydarzenia mogą oczywiście się odbyć, ale nie będą miały głębszego oddziaływania. O tym, że powtarzanie tego rodzaju spotkań może skończyć się trywializacją poważnych tematów, pisałam w mojej pierwszej książce, „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”. Natomiast to, czego naprawdę bym oczekiwała od Przyjaciół Ukraińców, to że obywatele i obywatelki tego kraju pewnego dnia stworzą pomnik pamięci dla tych 100 tysięcy zamordowanych na Wołyniu obywateli II RP, który będzie oddolny, zbiorowy, niezaordynowany przez władze w Kijowie. 

Może on mieć kształt Stolpersteine, ale może też wyglądać zupełnie inaczej. Byłaby to piękna odpowiedź i na wsparcie podczas prodemokratycznych rewolucji, i na rok 2022. A jednocześnie coś, czego jeszcze nie było: przerzucenie mostu między teraźniejszością a przeszłością. I kto wie, może polscy obywatele i obywatelki także będą gotowi zrobić to samo.

Po trzecie, Rosja

Polaków i Ukraińców może korcić, aby rozmawiać o przebaczeniu tylko we własnym, bilateralnym gronie, jednak w przyszłości trudno będzie to utrzymać. O przemianie pojednania politycznego ze zjawiska bilateralnego w multilateralne pod wpływem procesu globalizacji, pisaliśmy z Jarosławem Kuiszem kilka miesięcy temu w kontekście stosunków polsko-niemieckich. W przypadku Polski, Ukrainy i ogólnie regionu Europy Środkowo-Wschodniej, istnieje jednak dodatkowe wyzwanie, przesuwające punkt ciężkości z relacji dwustronnych, a mianowicie Rosja.

To, co teraz napiszę, nie zyska wiele popularności, ani w Polsce, ani w Ukrainie, jednak ten tekst dotyczy przyszłości. Dopóki Rosja jest krajem zbrodniczym, nie ma oczywiście mowy o jakimkolwiek dialogu dotyczącym pojednania między nią a Ukrainą albo między nią a resztą krajów środkowo-europejskich. Dziś zatem Rosja jest przede wszystkim wspólnym wrogiem Polski i Ukrainy. Jednak już dziś istnieje wyzwanie, polegające na projektowaniu pojednania albo z Rosją – jeśli kiedykolwiek się zdemokratyzuje i zrezygnuje z imperialnych zakusów – albo przynajmniej z tymi Rosjanami, którzy otwarcie występują przeciwko autorytarnej władzy na Kremlu.

Zachód Europy, ze względu na swoje dawne przyzwyczajenia związane z Rosją, będzie namawiał do ponownego zbliżenia. Z kolei obywatelom naszego regionu może się to wydawać absurdalne i niepotrzebne. Bo czyż nie lepiej nareszcie rozmawiać bez Rosji, czerpać z wiedzy krajów Europy Środkowo-Wschodniej i na tym poprzestać? 

Być może przez pewien czas tak. Ale później kraje naszego regionu, w tym Polska i Ukraina, powinny brać aktywny udział w tym namyśle. Wycofanie się z niego, brak akceptacji dla rozmowy z Rosjanami tylko ze względu na czynnik narodowościowy, może skutkować zmarginalizowaniem głosu naszego regionu. Na przyszłość konieczna jest zatem oparta na wartościach polityka bądź wobec Rosji, bądź wobec wybranych Rosjan – i dobre sąsiedzkie stosunki Polski i Ukrainy mogą mieć tutaj wyłącznie dobry skutek. 

 

Czytaj również:

Karolina Wigura, „Problem rosyjskiej winy”