Nie pamiętam, jak trafiłem na Kunderę po raz pierwszy. Chyba czytałem go jeszcze w liceum. Na warszawskiej polonistyce przerabialiśmy „Nieśmiertelność” (w ramach seminarium z narratologii), poza tym o czeskim pisarzu raczej się nie mówiło. Kilka osób z mojego roku znało jego powieści, zwłaszcza „Nieznośną lekkość bytu”. Kundera miał swoich fanów, ale miał też przeciwników, którzy zarzucali mu nadmierny sentencjonalizm, a nawet coelhowskie frazesy (niektóre zdania wyjęte z kontekstu jego powieści mogą tworzyć takie wrażenie). Wydaje mi się, że autor „Śmiesznych miłości” dorobił się na polonistyce łatki pisarza, którego czyta się raczej w młodym wieku (tak jak Hessego czy Salingera). Nie jest to oczywista klasyfikacja w przypadku pisarza, który tworzył prozę jawnie awangardową, erudycyjną i zmuszającą do lektury powolnej, dawkowanej.
Dla mnie i dla moich rówieśników (dziś trzydziestoparolatków) Kundera był już autorem z kanonu literatury światowej. Istniał poza czasem i historią. Komunizm, Praska Wiosna, emigracja polityczna i idea Europy Środkowej były tylko tłem dla Naprawdę Ważnych konfliktów egzystencjalnych, w które popadali bohaterowie. A Kundera potrafił pisać o tych konfliktach inaczej niż wszyscy – bezpruderyjnie, precyzyjnie, dosadnie. O seksie, o wstydzie i dumie, o klęsce miłości, o ambicjach i ich śmieszności. Wobec jego charyzmy byłem bezradny, ulegałem jak efeb. Czekałem, aż egzystencja, historia i polityka przemielą mnie, jak to robiły z jego powieściowymi postaciami. A wtedy znajdę się po drugiej stronie Granicy, za którą nie ma już powrotu do dawnej naiwności, lecz w zamian pojawia się szansa na twórczość własną.
Później dostrzegłem w Kunderze wcielenie humanistycznego ideału poeta doctus; pisarza i zarazem uczonego, który posiada własną koncepcję literatury. W kolejnych tomach esejów autor „Żartu” stworzył sugestywną teorię powieści nowoczesnej i obsadził jej kanon od Cervantesa po Gombrowicza, ale przede wszystkim ujawnił sekrety własnego warsztatu literackiego. Szczególnie ciekawe jest to, jak konstruował postaci literackie, bo z tego zawsze słynął – wystarczało mu kilka akapitów, czasem tylko parę zdań, by powołać do istnienia wiarygodnego bohatera, z którym łatwo się utożsamić. Było to możliwe dzięki radykalnej redukcji opisów wyglądu postaci, portretów psychologicznych, całego milieu. W zamian Kundera wydobywał to, co stanowiło o istocie danej sytuacji egzystencjalnej, w której bohater się znalazł. Być może autor znanych pastiszów, Grzegorz Uzdański, zdecyduje się kiedyś napisać tekst pt.: „Jak Milan Kundera napisałby «Lalkę» Bolesława Prusa”. „Lalka” Kundery – mówię to jako miłośnik arcydzieła Prusa – na pewno byłaby dużo krótsza.
Skądinąd sam Kundera, gdy prowadził zajęcia z literatury w Pradze, kazał swoim studentom pisać „dalsze ciągi” fragmentów arcydzieł literatury światowej. Uważał, że to najlepszy sposób, by uchwycić wyjątkowość danego autora. Jakiś czas później sytuacja polityczna i życiowa zmusiły go do zarabiania poprzez pisanie horoskopów pod pseudonimem (jako dysydentowi nie pozwalano mu legalnie pracować). Racjonalista, jakim Kundera zawsze był, nie mógł podejść do tego zadania inaczej niż w formie wyrafinowanego żartu. Prawdziwym żartem okazało się jednak to, że horoskopy przyciągnęły zbyt dużą uwagę czytelników i ostatecznie wyszło na jaw, że ich autorem jest znany pisarz. Kundera stracił pracę. Nie czytałem tych horoskopów i nie wiem, czy zostały gdzieś przedrukowane. Ale teraz myślę, że gdybym miał prowadzić zajęcia o Kunderze, zacząłbym omawianie jego twórczości właśnie od nich. Literacki idiom, który zdradził kiedyś czeskiego pseudoastrologa, jest być może właśnie tym, co zapewnia mu teraz trwałe miejsce w historii literatury.