O Kunderze można by rozprawiać godzinami. O jego powieściach, jego esejach. O uporze, z jakim z jednej strony odmawiał wywiadów, z drugiej zaś kontrolował szczegółowo przekłady swoich dzieł na języki inne niż oryginalny, czyli czeski lub francuski. O jego uchu na muzykę i na wszystko, co zapisane jest w dźwiękach. O moim własnym rozczarowaniu, jakie wynikało z faktu, iż nie nagrodzono go Noblem. O jego sporze z Havlem i Brodskim w sprawie „porwanego Zachodu”, sporze, w którym po latach – na to wygląda – historia zdaje się przyznawać rację Kunderze. Nie mam jednak tyle czasu i miejsca, a przede wszystkim kompetencji, aby o tym wszystkim napisać. Ograniczę się zatem do cytatu z powieści „Nieznośna lekkość bytu”, jednej z najlepszych, jakie opowiadają o życiu w państwie totalitarnej kontroli nad człowiekiem. Powieści, w której Kunderze udało się połączyć opis Chwili z Momentem Wiecznym. Czy słowa, które przytoczę, nie brzmią tak, jakby Kundera wypowiedział je dopiero co, a nie na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku?
„Kicz jest estetycznym ideałem wszystkich polityków, wszystkich politycznych partii i ruchów. W społeczeństwie, w którym istnieją obok siebie różne kierunki polityczne i ich wpływy się wzajemnie znoszą albo ograniczają, możemy jeszcze jako tako uciec przed inkwizycją kiczu. Jednostka może uchronić swą osobowość, a artysta stworzyć nieoczekiwane dzieła. Ale tam, gdzie pełną władzę ma jeden jedyny ruch polityczny, znajdujemy się natychmiast w krainie kiczu totalnego. Jeżeli mówię totalnego, oznacza to, że wszystko, co narusza kicz, jest eliminowane z życia: każdy przejaw indywidualizmu (dlatego, że każda odrębność jest plunięciem w twarz uśmiechającemu się braterstwu), każda wątpliwość (dlatego, że kto zaczyna wątpić w drobiazgi, musi skończyć na zwątpieniu w życie jako takie), ironia (dlatego, że w krainie kiczu wszystko należy traktować ze śmiertelną powagą), ale i matka, która porzuciła rodzinę albo mężczyzna, który woli mężczyzn od kobiet i zagraża świętemu przykazaniu kochajcie się i rozmnażajcie się” (przeł. Agnieszka Holland).
I jeszcze jeden mój wybór w odpowiedzi na prośbę „Kultury Liberalnej”. Tom esejów zatytułowany „Sztuka powieści”, w którym Kundera wyznaje swoją wiarę w taką literaturę, która jest poetycką medytacją nad egzystencją. Podzielam tę jego wiarę. Uświadomiłem to sobie, kiedy ponad dekadę temu przekładałem esej Alaina Finkielkrauta, francuskiego filozofa i wielkie przyjaciela Kundery. Finkielkraut tak podsumowuje w nim swoje rozważania na temat znaczenia Śmiechu w twórczości autora „Żartu”:
„Wyzbyty iluzji rewolucyjnej, aczkolwiek okrutnie egalitarny, śmiech współczesny głośno i zdecydowanie opowiada się za ideałem degradacji ideałów. Tego, że człowiek może nieskończenie przerastać człowieka, że jego życie może mieć wymiar duchowy, którego nie da się sprowadzić do poziomu funkcji organicznych – tego śmiech ów nie przyjmuje do wiadomości. Zawzięcie występuje przeciwko wszelkiej transcendencji, nie toleruje niczego, co wysokie, ściga wszystko, co może świadczyć o wielkości, przeciętnością odpowiada na zniewagę, jaka spotyka go ze strony tego, co nieprzeciętne, duszę traktuje jak jakiś staroć, jak coś niestosownego, co należy zagłuszyć. Śmiech współczesny pracuje niestrudzenie nad tym, byśmy byli do siebie podobni jak dwie krople wody: żadnych różnic czy dysonansów, żadnych konfliktów wewnętrznych, a zwłaszcza wyrzutów sumienia!” (przekład mój).
Skoro więc wyznałem, że podzielam wiarę Kundery w powieść jako poetycką medytację nad egzystencją, to dodam na koniec tyle: uwielbiam się śmiać, ale raczej „po dawnemu”…