W Azji Południowej trwa od czerwca do września trwa okres opadów monsunowych. W krajach Azji Południowej zawsze był on związany z nadzieją, przynosił życiodajne opady deszczu, pozwalał rolnikom na wielu obszarach nawiedzanych przez monsun na uprawę pól. W tym czasie deszcze przynosiły nawet do 80 procent rocznych opadów. Pamiętam, jak podczas wielomiesięcznych pobytów w północnych, ale i południowych Indiach sam wypatrywałem monsunowych chmur. Ich nadejście zwiastowało bowiem deszcz i nieco mniejsze upały, które w maju i początkach czerwca stawały się trudne do wytrzymania.
Trwoga i nadzieja z chmur
W ostatnich latach nadzieja na nadejście nieco chłodniejszej aury, na zgromadzenie zapasów wody na resztę suchych miesięcy w roku, wreszcie na dobre zbiory, zaczęła się jednak mieszać z trwogą. Intensywność i nieregularność opadów sprawia bowiem, iż czas monsunu to okres coraz bardziej nieprzewidywalnych powodzi.
Nawiedzają one obszary, które przez dziesiątki lat uznawane były za bezpieczne. Powódź sprzed kilku lat w himalajskim Ladaku, tragiczne w skutkach powodzie w południowoindyjskim stanie Kerala, to sygnały, iż nie tylko Nizinie Hindustańskiej w Indiach czy ziemiom leżącym w delcie Brahmaputry w Bangladeszu i obszarom położonym nad Indusem w Pakistanie grożą katastrofalne powodzie.
Setki tysięcy ludzi zostały pozbawione przez monsun domów, pól uprawnych, zwierząt hodowlanych. Dziesiątki tysięcy mieszkańców terenów nawiedzanych przez powodzie traciło życie w wezbranych wodach Gangesu, Brahmaputry, Indusu oraz w dopływach tych południowoazjatyckich rzek. Według danych Banku Światowego w ostatnich latach co najmniej 750 milionów ludzi zamieszkujących Azję Południową dotkniętych zostało efektami co najmniej jednego kataklizmu powodziowego. Eksperci oceniają, iż powodzie, ale i brak wody zagrażają ponad miliardowi ludzi w tej części świata.
Kryzys klimatyczny na dachu świata
Co zatem sprawia, że fale powodziowe spowodowane nadmiarem wody pochodzącej z opadów monsunowych niszczą wsie i miasta Azji Południowej, a jednocześnie pojawia się w tym regionie realna groźba braku wody?
Środowisko naturalne tego regionu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ulega degradacji, której szczególnym przejawem jest wylesiane wzgórz i zboczy w Himalajach. Lasy porastające te tereny były niegdyś naturalnym rezerwuarem dla wody z opadów monsunowych. Gromadziły wodę i powoli oddawały jest nadmiar w doliny, zapobiegając gwałtownym powodziom.
Wraz z postępującym wyrębem, owa swoista gąbka stawała się coraz mniejsza, a woda z całym impetem spływała zboczami do koryt rzek, które rozlewały się na pola uprawne, wsie i miasteczka z niszczycielską siłą. Niszczycielska siła wody doprowadzała także do tworzenia się potężnych lawin ziemnych i osuwania się całych zboczy. W konsekwencji niszczone są pola uprawne, ale i domy mieszkających w dolinach ludzi.
Efektem przyśpieszonego wzbierania rzek wypływających z Himalajów są jednak nie tylko katastrofalne powodzie, lecz także susze będące konsekwencją szybkiego przepływu tych wód. W trakcie gwałtownych powodzi niszczone są bowiem systemy irygacyjne, woda nie jest zatrzymywana w zbiornikach retencyjnych, ale w krótkim czasie przepływa przez tereny, które były niegdyś nawadniane przez kilka kolejnych miesięcy w roku.
Globalne konsekwencje problemu
Badacze zajmujący się rolnictwem w Azji Południowej twierdzą, iż produkcja pszenicy w tym regionie może się zmniejszyć do roku 2050 o 16 procent. Dla miejscowej ludności oraz dla krajów afrykańskich, które także z Azji Południowej importują zboża, oznacza to niedożywienie, a nawet głód. Już teraz, według ONZ-owskiej organizacji do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), 21 procent mieszkańców Azji Południowej cierpi z powodu niedostatku żywości. Ich liczba wzrosła od roku 2020 o 2 procent. W tym samym roku liczba osób niedożywionych w Azji Południowej liczyła około 330 milionów.
Co więcej, zmiany klimatyczne sprawiają, iż w przyśpieszonym tempie znikają himalajskie lodowce. Przez stulecia ich powolne topnienie zapewniało wodę himalajskim dopływom Brahmaputry, Gangesu i Indusu. Dzięki temu rzeki te i połączone z nimi systemy nawadniające zasilane były wodą przez okres dłuższy, aniżeli czas letnich opadów monsunowych. Obecnie wody te spływają szybciej ku wybrzeżu Zatoki Bengalskiej w Indiach i Bangladeszu oraz Morza Arabskiego w Pakistanie, przyczyniając się do powodzi. Badacze himalajskich lodowców uważają, że ich masa skurczyła się w ciągu ostatnich kilku stuleci o 40 procent, a obecne tempo jest dziesięciokrotnie większe, aniżeli w przeszłości.
Przyśpieszone kurczenie lodowców nietrudno zauważyć podczas himalajskich wędrówek. Z drugiej połowy lat siedemdziesiątych pamiętam niezwykły, monumentalny rzekłbym, lodowiec Gangapurny, który oglądałem z himalajskiej doliny Manangu w Nepalu. Byłem tam ponownie po ponad trzydziestu latach, pod koniec pierwszej dekady lat dwutysięcznych. Lodowiec skurczył się do niewielkich rozmiarów, a u jego stóp utworzyło się jezioro. Od strony doliny powstała morena, która tworzyła naturalną tamę.
Tyle tylko, że wielokrotnie już zdarzało się w Himalajach nepalskich i indyjskich oraz w Karakorum lub Hindukuszu w Pakistanie, że woda przerywała ową tamę, a wody zgromadzone w lodowcowym jeziorze, a także lawina ziemna wywołana przez masy gwałtownie spływającej wody niszczyły osady i wsie położone w dolinach. W regionach himalajskich w pobliżu około dwóch tysięcy takich lodowcowych jezior mieszka ponad 9 milionów ludzi. To potencjalne ofiary zmian wywołanych przez kryzys klimatyczny.
Kurczą się obszary przyjazne ludzkiej egzystencji
Zanikanie obszarów uprawnych, zniszczenia wsi, a nieraz i całych miasteczek, a co za tym idzie zmniejszająca się produkcja żywności, migracje do megapolis i rozwój dzielnic biedy, ocieplenie klimatu w rejonach podhimalajskich i pojawienie się chorób wcześniej tam rzadkich albo niewystępujących – takich choćby jak malaria czy denga – wszystko to wymusi na mieszkańcach tamtych ziem zmiany w ich codziennym życiu.
Jedną z nich będzie z pewnością próba znalezienia sobie nowych miejsc zamieszkania w miejscu, w którym środowisko naturalne jest bardziej przyjazne człowiekowi. Obszary przyjazne ludzkiej egzystencji kurczą się bowiem w wyniku przemian klimatycznych.
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że czas wielkich migracji już się rozpoczął. Mieszkańcy ziem o klimacie umiarkowanym muszą wiedzieć, że ich świat zmieni się wraz z napływem przybyszów. Pytanie tylko, jak powinni się do tego przygotować – społecznie, gospodarczo, a przede wszystkim mentalnie. Jeżeli takiego przygotowania zabraknie, to czas migracji stanie się czasem wojen i konfliktów.
* Źródło ilustracji wykorzystanej jako ikona wpisu: India Water Portal / Flickr.