Glitch na rzeczywistości
„Kiedy masz na imię Reality, nikt nie traktuje cię jak prawdziwej osoby” – mówi 32-letnia dziś Reality Winner w jednym z wywiadów. Rzeczywiście, kiedy w początkowych scenach filmu Tiny Satter ekran wypełnia transkrypcja nagrania FBI, przypomina on raczej pierwszą stronę sztuki teatralnej z wymienionymi na niej postaciami o tajemniczych przydomkach: Reality L. Winner, Nieznany mężczyzna, Agent specjalny nr 1, Agent specjalny nr 2. Nie znając historii, łatwo można pomyśleć, że to część hiperrealistycznej konwencji ze stworzonymi na jej potrzebę fikcyjnymi bohaterami-symbolami. I mimo że pokazywany w berlińskiej sekcji Panorama pełnometrażowy debiut Satter oparty jest w całości na nagraniu z przesłuchania w (i wokół) domu 27-letniej Reality Winner, weteranki amerykańskiej armii i tłumaczki pracującej dla NSA, to znacznie wykracza on poza realistyczną ambicję. Reżyserka flirtuje bowiem z różnymi elementami gatunkowymi: thrillerem, horrorem, czarną komedią. Ponadto, dzięki motywowi dwójki lekko niedorzecznych, a jednak niepozbawionych intuicji agentów czy najntisowym „glitchom” w kolorze gumy do żucia, puszcza oko do fanów „Twin Peaks”. „Reality” łączy zatem realizm wynikający z autentyczności wydarzeń i postaci oraz akcji toczącej się w czasie rzeczywistym z wrażeniem wypaczonej rzeczywistości, sprawiając, że, mimo wagi tematu, przesłuchanie przypomina momentami przepytywanie Alicji w Krainie Czarów przez Zająca i Szalonego Kapelusznika.
Do kogo należy dyskurs?
Kiedy pewnego czerwcowego poranka Reality Winner zajeżdża pod swój dom z zakupami w bagażniku, zastaje pod drzwiami dwójkę mężczyzn podających się za agentów FBI z nakazem przeszukania jej mieszkania. Powód? „Podejrzenie nieprawidłowego postępowania z informacjami niejawnymi”. Widz nieprędko dowiaduje się jednak, co konkretnie kryje się za tym zdaniem, skutecznie zwodzony small talkiem o adoptowanych psach, jodze i kontuzjach na crossficie. Obydwie strony dialogu zdają się prowadzić tu ze sobą grę: to jak podwórkowa wojna o dyskurs, o kształtowanie rzeczywistości i tego, co ostatecznie zostanie za nią uznane (jak można zresztą odczytać sam tytuł filmu).
Wszystko wskazuje też na to, że agenci Garrick i Taylor trafili na godnego przeciwnika. Blond warkocz zapleciony nad czołem, jaskrawe trampki i prześwitujący przez białą koszulę sportowy kostium – kiedy Reality spogląda przez szybę samochodu prosto w oczy stojącego przed nią agenta FBI, jest jednocześnie uosobieniem dziewczęcej niewinności i siły. Z każdą upływającą minutą niejednoznaczność bohaterki pogłębia się, sprawiając, że widz łamie sobie głowę, z kim właściwie ma do czynienia: dziewczyńskim wariantem Józefa K., nieszkodliwego Kafkowskiego szaraka przypadkowo złapanego w sidła absurdalnej biurokratycznej machiny, czy dwudziestoparoletnią Ethel Rosenberg w żarówiastożółtych trampkach? Sama niemożność stwierdzenia tego aż do finałowych scen filmu jest tym, co trzyma widza w napięciu przez półtorej godziny.
Male invasion
Centralnym tematem filmu Satter jest jednak władza – i od pierwszych scen reżyserka daje widzom do zrozumienia, że będzie ona miała twarz mężczyzny. I to niejednego – krąg funkcjonariuszy wokół Reality zagęszcza się, wysiadają z podjeżdżających pod dom kolejnych samochodów. Kamera prześlizguje się po ich twarzach i wlepionych w dziewczynę spojrzeniach: niektórych natarczywych, innych bezmyślnych. Jedni biorą się za odgradzanie terenu policyjną taśmą, inni wpadają prosto do mieszkania i dokumentują kolejne przedmioty: zdjęcie w mundurze na tle amerykańskiej flagi, maskotki, różowy karabin maszynowy, wypełnione notatkami angielskie tłumaczenie Koranu. Niczym w popularnym typie horroru home invasion, obcy, nieprzewidywalny element bierze w posiadanie prywatną przestrzeń domu, sprawiając, że oaza bezpieczeństwa staje się swoim przeciwieństwem. Tutaj jest to wręcz male invasion: element ten ma bowiem postać grupy nieznajomych mężczyzn wyposażonych w moc rozporządzania mieniem i ciałem („mamy nakaz przeszukania domu, potem auta, a potem ciebie”). Pod tym względem „Reality” przywodzi momentami na myśl „Men” Alexa Garlanda [2022], w którym angielska posiadłość Jessie Buckley przeżywała oblężenie przez fantomy figur męskości, wszystkie z jedną twarzą Rory’ego Kinneara. Tę aurę inwazji we własnym domu świetnie oddaje scena, w której Reality, z wypełnioną zakupami papierową torbą w ramionach, z przyzwoleniem ze strony agentów wchodzi do ciasnej kuchni pełnej mężczyzn i pod obstrzałem spojrzeń próbuje utorować sobie drogę do lodówki.
Nawet zwierzęta są tu wrogie wobec płci męskiej – zanim zacznie się przesłuchanie, kot musi zostać przywiązany na smyczy, a pies zamknięty na podwórku. Satter niejako sugeruje sprzymierzenie bohaterki z siłami natury, w opozycji do reprezentujących system i ludzką władzę mężczyzn. Odprowadzany czułym spojrzeniem Reality sunący po szybie ślimak, łaszący się do niej pies, zapatrzenie w szumiące korony drzew, jakby przekazywały jej tajny komunikat – Satter zbliża tym swoją bohaterkę do innej popularnej figury feminizmu, czarownicy.
Ojcowski ton, dżentelmeńska kurtuazyjność i momentami boomerska niedorzeczność agentów przeplatają się z nieznoszącym sprzeciwu tonem i autorytarnym gestem, i właśnie to połączenie kreuje atmosferę zagrożenia, podkreślając cienką granicę między męskością opiekuńczą a opresyjną (którą, swoją drogą, David Lynch, podążając dalej tropem amerykańskich przedmieść, ucieleśnił w postaci Lelanda Palmera z „Twin Peaks”). W skrócie: to, że agenci federalni wypowiadają tautologiczne zdania („W domu jest kot. W łóżku, albo na łóżku. – Na łóżku? – Albo był na łóżku. Prędzej czy później prawdopodobnie wejdzie pod łóżko” i przez pół godziny nie potrafią odblokować iPhone’a, w żaden sposób nie odbiera im władzy nad ciałem i domem Reality. Męskość, nawet ośmieszona, nie traci legitymacji władzy.
Film podąża tropem znanym z horrorów zwłaszcza wówczas, kiedy agenci nalegają na kontynuowanie przesłuchania w środku, a Reality niechętnie proponuje dla tych celów nieużywany „dziwny pokój” [creepy room] na tyłach domu, do którego nie lubi wchodzić. A kiedy w tym właśnie pokoju w pewnym momencie padają seksistowskie żarty, których punktem wyjścia jest tusza kotki, zwolnione tempo i zniekształcony śmiech funkcjonariuszy zainscenizowane są niczym w sennym koszmarze.
Reżyserka prowokuje w widzu nieustanną czujność, każąc mu podejrzewać, że kluczowa informacja może kryć się tam, gdzie najmniej się jej spodziewa – między gadką o kontuzjach na crossficie i adoptowanych zwierzętach domowych. | Ada Minge
Słowo i dźwięk
Mistrzowskie „opracowanie tekstu źródłowego”, jakim jest oparty na autentycznej (choć ocenzurowanej) transkrypcji dialog ma decydującą rolę w budowaniu napięcia. Jest on potoczny i nieformalny, ale jednocześnie zdyscyplinowany – i to przez tę dyscyplinę, przejawiającą się dawkowaniem momentów zawieszenia, ciszy i namysłu, manipulatywnego small-talku, ostrożnych dwuznaczności, Satter daje nam odczuć, że wbrew pozorom codzienności, każde wypowiedziane zdanie ma tu wagę być albo nie być. Reżyserka prowokuje w widzu nieustanną czujność, każąc mu podejrzewać, że kluczowa informacja może kryć się tam, gdzie najmniej się jej spodziewa – gdzieś między gadką o kontuzjowanej dłoni i nerwowych tikach psów. Tonem, gestem i spojrzeniami bohaterów podsuwa fałszywe tropy. Muzyka Nathana Micaya wzmacnia ten niepokojący efekt, kontrapunktując złowrogą nutą dobrotliwe uśmiechy i gnuśną aurę przedmieścia i sprawiając, że nawet wymiana zdań o nowej siłowni brzmi złowieszczo. Podobny efekt wywołują pojawiające się w późniejszej części przesłuchania glitche (wyskakujące na ekranie wizualne artefakty przypominające różnobarwne zakłócenia), w miejscach, w których transkrypcja została ocenzurowana: dawkują one widzowi dostęp do wiedzy i przedłużają niepewność dotyczącą szczegółów działań Reality.
Przez większość filmu widzowi trudno jest zdecydować, kto jest tu prawdziwym predatorem – enigmatyczna Reality czy momentami absurdalni, ale jednak niepozbawieni skuteczności przedstawiciele władzy. Obydwie strony zbudowane są na sprzecznościach. | Ada Minge
Ta potoczystość akcji oparta na zręcznym operowaniu warstwą werbalną i dźwiękową sprawia, że film Satter przywołuje skojarzenia z duńskim thrillerem „Winni” [2018] Gustava Möllera, opartym na nagraniu rozmowy dyspozytora linii 112 z uprowadzoną kobietą i składającym się wyłącznie z dialogu tych dwojga w czasie rzeczywistym. W „Reality” dochodzi do tego również znakomite aktorstwo – pierwsze skrzypce zdecydowanie gra tu Sydney Sweeney, ale obydwaj agenci i postaci drugoplanowe dotrzymują jej kroku. Przez większość filmu widzowi trudno jest zdecydować, kto jest tu prawdziwym predatorem – enigmatyczna Reality czy momentami absurdalni, ale jednak niepozbawieni skuteczności przedstawiciele władzy. Obydwie strony zbudowane są na sprzecznościach. Szczególnie Sweeney gra nimi z prawdziwą wirtuozerią, to przybierając pozę stereotypowej dziewczęcej naiwności, to znów subtelną ironią nakreślając swoją intelektualną przewagę.
Pierwowzorem scenariusza filmu była sztuka teatralna napisana i wystawiona przez Satter – i ten klaustrofobiczny, „sceniczny” klimat odczuwalny jest zwłaszcza w drugiej części przesłuchania, pełnej ciasnych kadrów i zbliżeń. Twarz Reality i odbijające się na niej całe spectrum emocji, od dziecięcego przerażenia przez wyzywająca pewność, jest w zasadzie głównym środkiem wyrazu w skromnym skądinąd wizualnie filmie.
Banalność obywatelskiego nieposłuszeństwa
Parafrazując słynne zdanie Hanny Arendt o banalności zła, w „Reality” Satter eksponuje banalność obywatelskiego nieposłuszeństwa, pokazując, że arsenałem aktu patriotycznej odwagi i walki z systemem mogą być atrybuty rodem z „Przekleństw niewinności” Sofii Coppoli [1999]: pastelowy papier, na którym zapisane mogą być tajemnice państwowe, rajstopy, opaski do włosów i narzuta w pokemony, po której przechadza się puszysta biała kotka. „Chcę tylko zrozumieć dlaczego, bo nie wyglądasz mi na szpiega” – mówi z autentycznym zaciekawieniem agent Garrick, próbując dociec, co sprowokowało stojącą przed nim dziewczynę do postawienia na szali całego swojego dotychczasowego życia. „Pomyślałam, po co mam tą pracę, jeśli mam być bezsilna?” – odpowiada Reality. Ta odmowa bezsilności i impuls wzięcia sprawy w swoje ręce łączy ją z inną Amerykanką na barykadach, główną bohaterką „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri” Martina McDonagha [2017].
Pełen polityczny wymiar filmu Satter wybrzmiewa dopiero w ostatnim akcie. Niestety, Alicja nie obudzi się z tego snu po drugiej stronie króliczej nory. Rzeczywistość jest tu tylko jedna.