Jeśli optymista to ktoś, kto uważa, że gorzej być nie może, kolejne posunięcia Ministerstwa Edukacji i Nauki oraz wypowiedzi kierownika tego resortu napełniają wciąż nowymi falami optymizmu. Kiedyś narzekało się, że oto została przekroczona kolejna granica. Jednak trudno czemukolwiek się dziwić, gdy wypowiedzi ministra prof. KUL dra hab. Przemysława Czarnka przywodzą na myśl przypisywany Williamowi Jamesowi dowcip o tym, na czym opiera się Ziemia według wierzeń hinduskich. Podobno stoją pod nią słonie. A te słonie? Stoją na żółwiu. A ten żółw? Na innym żółwiu. A dalej? Dalej to już tylko żółwie.

Gdyby każdy tak badał co chce!

Takim żółwiem na drodze do nieosiągalnego z definicji dna otchłani absurdu jest reakcja ministra na ogłoszone niedawno wyniki konkursu dotyczącego finansowania badań przez Narodowe Centrum Nauki. Jeden z projektów zakwalifikowanych do finansowania nosi tytuł „Trans kobiecość i sadomasochizm/BDSM. Związki i napięcia w polu produkcji płci”. Do sprawy jako do skandalicznej odniosło się kilka portali prawicowych. Oczywiście nie ma w tym nic nagannego. Dziennikarzom wolno pisać, co chcą. Wolno im nie mieć pojęcia o nauce. Wolno im także mieć uprzedzenia do twardych praktyk erotycznych, zwłaszcza jeśli ich nigdy nie próbowali albo jeśli spróbowali i nie spodobały im się.

Problem polega jednak na tym, że na te doniesienia zareagował minister i natychmiast zapowiedział zmiany w systemie finansowania nauki. Na jakiej podstawie uznał, że badania, o których tu mowa, nie spełniają kryteriów naukowości? Ewidentnie chodzi o błędne przeświadczenie, że wybór tematu badań stanowi deklarację ideologiczną naukowca.

Cóż, prywatnie można uważać, że skłonności sadomasochistyczne transkobiet stanowią patologię (nie muszę chyba podkreślać, że prywatnie jestem od takiego myślenia daleki, ale staram się okazywać zrozumienie osobom, których poglądy mnie dziwią. To taki nawyk człowieka zawodowo zajmującego się badaniami nad odległymi geograficznie i czasowo kulturami). To jednak nie oznacza, że badania nad tymi zjawiskami nie zasługują na finansowanie. Gdyby tak było, należałoby od czci i wiary odsądzić tych, którzy zechcą zajmować się wpływem palenia tytoniu (które większość z nas uważa za zły nawyk) na ryzyko zachorowania na raka płuc (który jest patologią w dosłownym znaczeniu). Tymczasem wygląda na to, że jeszcze nie doszło do tego, żeby, myśląc per analogiam, podejrzewać badaczy zajmujących się historią stosunku służb specjalnych PRL do Kościoła o torturowanie księży, zakonników i zakonnic. Może zresztą nic straconego? To tylko kolejny żółw w kolumnie.

Badać nie znaczy promować

Z nieco większą powagą należy jednak zauważyć, że mamy tu do czynienia z oczywistym niezrozumieniem natury badań naukowych. Podobnego żółwia mieliśmy okazję obserwować już wcześniej. Kiedy Barbara Engelking przedstawiła swoje tezy dotyczące udziału Polaków w zagładzie ludności żydowskiej, reakcją ministra było określenie jej postawy jako nienaukowej. Zamiast tego profesor Czarnek zaproponował badania nad heroicznymi zachowaniami Polaków.

Bo nauka w ramach takiego ujęcia sprowadza się do promowania postaw będących przedmiotem badania. Inaczej mówiąc, wygląda na to, że formułując temat naszych dociekań, implicite wyrażamy swój pozytywny stosunek do nich. Widocznie zatem, zdaniem ministra, jeśli badamy schizofrenię, zawały serca i skażenie wód gruntowych, musimy być propagatorami tych chorób czy zdarzeń.

A może prawicy by się spodobało?

Szkoda. Ostatecznie, kto na tym straci, jeśli nie zostaną zrealizowane badania nad trans kobiecością i sadomasochizmem/BDSM? Ośmielam się twierdzić, że wszyscy, łącznie ze skrajnie prawicowymi aktywistami. O ile bowiem sformułowanie tematu badań nie oznacza woli propagowania zjawisk będących przedmiotem zainteresowania, pozwala ono domyślać się, że zdaniem autora fenomen istnieje.

Jeśli zatem powstanie rzetelna praca na temat związków pomiędzy trans kobiecością i sadomasochizmem, można oczekiwać, że wszyscy ci, których te zjawiska napełniają obrzydzeniem, znajdą w niej mnóstwo argumentów, żeby twierdzić, że LGBTQ+ i BDSM to właściwie to samo bagno. Oczywiście pod warunkiem, że znajdą w sobie dość motywacji, żeby czytać prace naukowe. A powinni spróbować. Może im się spodobają.