Oba kraje nie mają żadnych wspólnych wojskowych interesów – i choć Indie są największym importerem broni na świecie, to Armenia przecież broni nie eksportuje. Tyle że Indie nie tylko importują, ale i eksportują.

Wielkie zakupy od wielkich rywali

Tylko w ubiegłym roku Erywań kupił indyjskiej broni – przede wszystkim systemy rakietowe Pinaka kal. 214, nowoczesną wersję katiusz – za ćwierć miliarda dolarów. Trudno się dziwić, że Erywań mianował w New Delhi po raz pierwszy wojskowego attaché.

I że İlham Əliyev, prezydent Azerbejdżanu, który stoczył w 2020 roku kolejną i tym razem zwycięską wojnę z Armenią o Karabach, uznał tę transakcję za „nieprzyjazny akt” i wezwał New Delhi do zaprzestania dalszego „pogarszania sytuacji”.

Oburzenie Əliyeva byłoby jednak bardziej przekonujące, gdyby nie ścisła współpraca wojskowa łącząca jego kraj z Pakistanem, głównym militarnym rywalem Indii. Pakistan zaraz po Turcji uznał był niepodległość Azerbejdżanu i te trzy muzułmańskie państwa określają się teraz jako „trzej bracia”.

Wprawdzie doniesień, że pakistańscy żołnierze walczyli po stronie Azerbejdżanu w 2020 roku, podobnie jak jeszcze bardziej sensacyjnych informacji o werbowaniu w Indiach najemników do walki po stronie Armenii, nie udało się potwierdzić. Jednak na początku sierpnia poinformowano, że Pakistan dołączy do tureckiego programu budowy myśliwca najnowszej generacji KAAN, w którym Azerbejdżan już uczestniczy.

Aktywność militarna obu państw subkontynentu na Kaukazie zaczyna przypominać eskalujący wyścig zbrojeń. Ale, jak wytłumaczył pakistański ambasador w Baku, „nie ma analogii między stosunkami obronnymi między Pakistanem i Azerbejdżanem a tym, co Indie robią z Armenią – bo Pakistan i Azerbejdżan opowiadają się za pokojem”. Zaś pakistański ambasador w Erywaniu nie miał tu nic do dodania – bo go nie ma.

Kłębowisko mocarstwowych interesów

Pakistan nie tylko nie nawiązał stosunków dyplomatycznych z Armenią, ale też, jako jedyne państwo na świecie, nie uznaje jej nawet jako państwa. Jego poparcie dla Azerbejdżanu trwa od pierwszej wojny o Karabach, 30 lat temu: Islamabad uznał, że popierając secesję Karabachu, Armenia zrobiła Azerbejdżanowi to, co Indie Pakistanowi, okupując zbrojnie Kaszmir.

Tyle że muzułmańska ludność Kaszmiru, gdy pozwolono jej wyrazić swe preferencje, istotnie chciała przyłączenia do Pakistanu, podczas gdy Ormianie z Karabachu są przerażeni coraz bardziej realną groźbą przywrócenia ich ziem Azerbejdżanowi. Co nie przeszkadza społeczności międzynarodowej uznawać secesji Karabachu za nielegalną, a indyjskiej kontroli nad Kaszmirem za legalną jak najbardziej. By to zrozumieć, wystarczy porównać rozmiar i znaczenie obu krajów.

Nie jest natomiast tak, by sojusz „trzech braci” cementowała przede wszystkim islamska solidarność. Po stronie Armenii opowiada się wszak również muzułmański, choć szyicki Iran: transporty indyjskiej broni docierają do Erywania przez jego terytorium, wbrew międzynarodowym sankcjom. Teheran bowiem obawia się azerskich dążeń do wolności: na jego terytorium mieszka więcej Azerów niż w Azerbejdżanie.

Ten zaś konflikt sprawia, że Izrael, któremu Iran nieustannie grozi, opowiedział się po stronie „braci” i dozbraja Azerbejdżan jeszcze mocniej niż Indie Armenię. Nowa indyjska aktywność na Kaukazie wynika także z aktywizacji chińskiej dyplomacji na Bliskim Wschodzie. New Delhi stara się równoważyć wpływy swego arcyrywala, który niedawno, doprowadzając do wznowienia stosunków irańsko-saudyjskich, osiągnął spory sukces.

Oportunizm ponad wszystko

Wielokierunkowa aktywność na Kaukazie i Bliskim Wschodzie mocarstw spoza regionu jest w znacznym stopniu oportunistyczna, a przez to nie zawsze konsekwentna. I tak Indie i Izrael wspierają na Kaukazie przeciwne strony, lecz zarazem zacieśniają współpracę polityczną i wojskową, zaś obserwatorzy arabscy snują analogie między polityką indyjską w Kaszmirze a izraelską na Zachodnim Brzegu.

Analogie uprawnione, choć Izrael nigdy Zachodniego Brzegu nie anektował, a konflikt kaszmirski jest znacznie bardziej krwawy (tylko od 1989 roku zginęło tam ponad 50 tysięcy ludzi). Tyle że takie podobieństwa niekoniecznie są dobrą podstawą do kształtowania polityki zagranicznej. Ze względu na analogie między Kaszmirem a Zachodnim Brzegiem Pakistan nie uznaje także Izraela, co nie przeszkadza mu we wspólnym z Jerozolimą wspieraniu Azerbejdżanu. Ankara zaś potępia okupację Karabachu, choć sama okupuje północny Cypr i północną Syrię. Gdyby Pakistan chciał być konsekwentny, powinien także odmówić uznania Turcji.

Ale wszak poprzednia grupa mocarstw, która usiłowała kontrolować relacje na tych obszarach, także nie była konsekwentna. Brytyjczycy w 1948 roku wspierali Egipt w jego próbie stłumienia niepodległości Izraela, by w osiem lat później sprzymierzyć się z Izraelem w wojnie z Egiptem o Kanał Sueski. Rosja, która od XVIII wieku toczyła z Turcją i Persją wojny na Kaukazie, dziś wspiera oba państwa jako zaporę przed wpływami USA.

Napięcie w trójkącie

Tyle że w kwestii Ukrainy, Armenii oraz Syrii Moskwa i Ankara pozostają po przeciwnych stronach, stosunek do Armenii i do Azerbejdżanu różnią głęboko Ankarę i Teheran, zaś Teheran nie daruje Moskwie dobrych relacji z Jerozolimą.

Trójsojusznicy tyleż się wspierają, co zwalczają nawzajem. Zaś Amerykanie, sojusznicy Turcji z NATO, wspierają Kurdów, uznanych przez Ankarę za wrogów, a chroniąc Armenię, zwalczają zarazem jej jedynego skutecznego sojusznika – Iran.

Co więcej, to wycofanie ogromnej większości ich wojsk z Bliskiego Wschodu otworzyło drzwi nowym graczom, od Islamabadu po Pekin. Nic więc dziwnego, że armeński attaché wojskowy w New Delhi stał się równie potrzebny, co wietnamski konsul w Reykjavíku.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: pxfuel.