Zaniepokojenie zastępcy ambasadora jakimiś dręczeniem, i to rzekomym, na granicy jemeńsko-saudyjskiej, bez wskazania sprawców, czy choćby charakteru dręczenia, o ile istotnie do nich doszło, jest równie interesujące jak, powiedzmy, rosyjskie potępianie tłumienia przez amerykański reżim wolności słowa. Istotnie – jedynym znaczącym słowem w wypowiedzi Millsa jest „pozostajemy” – które oznacza, że USA wiedzą o „rzekomym dręczeniu” od jakiegoś czasu, a przynajmniej od grudnia 2022 roku, kiedy to ONZ po raz pierwszy mówiła o nich publicznie, acz bez podawania konkretów.

Tortury dla zabawy

Konkrety zaś podała w ubiegłym tygodniu szanowana organizacja praw człowieka Human Rights Watch. W raporcie o sytuacji na granicy jemeńsko-saudyjskiej, opartym o wywiady z 38 świadkami i 4 krewnymi świadków, HRW stwierdza, że od stycznia 2022 roku do połowy 2023 saudyjska straż graniczna zabiła setki, a być może tysiące uchodźców z Etiopii, usiłujących, przeprawiwszy się przez cieśninę Bab-el-Mandeb do Jemenu, przedostać do Arabii.

Grupy uchodźców na granicy ostrzeliwano z broni maszynowej, zaś schwytanych torturowano dla zabawy, na przykład każąc im wybierać miedzy przestrzeleniem ręki lub nogi, czy też zmuszając mężczyzn, by gwałcili kobiety na oczach rozbawionych pograniczników. Oni sami też gwałcili, i potem przepędzali swe nagie ofiary z powrotem do Jemenu. Uciekających przed ostrzałem nadal ostrzeliwano, tyle że z moździerzy.

Wiadomo na pewno o co najmniej 430 zabitych podczas pierwszego półrocza 2022 roku, ale zbrodniczy proceder trwa nadal. W przygranicznym jemeńskim szpitalu al-Dżumhori codziennie przyjmują kilku ciężko rannych. Lżej ranni tam nie trafiają, bo się wyliżą, zabici też nie – bo po co?

Arabia Saudyjska szantażuje ONZ

ONZ wiedziała o tym przynajmniej od jesieni roku ubiegłego, choć jej personel humanitarny obecny na miejscu musiał wiedzieć wcześniej: masowe zbrodnie pod gołym niebem trudno utrzymać w tajemnicy. Organizacja odpowiedzialna za utrzymanie międzynarodowego pokoju ma jednak powód, by Saudów nie wskazywać palcem: Rijad jest ważnym płatnikiem środków do budżetu ONZ; tylko w 2018 roku, na przykład, Saudyjczycy wraz z ZEA wpłacili miliard dolarów na pomoc dla Jemenu, czyli jedną trzecią całego budżetu tej operacji. Złośliwi mogą wprawdzie twierdzić, że gdyby nie wojna, jaką Saudowie rozpętali w 2014 roku w Jemenie przeciwko sprzymierzonym w Iranie bojownikom Huti, a w której zginęło do tej pory około 400 tysięcy ludzi (w tym 85 tysięcy zagłodzonych dzieci), operacja ratunkowa nie byłaby potrzebna, ale nie bądźmy drobiazgowi.

Los jemeńskich dzieci sprawił jednak, że ONZ w 2016 roku wciągnęło Arabię Saudyjską na listę państw krzywdzących dzieci, a następnie ją z tej listy, po saudyjskich protestach, zdjęło. Ówczesny sekretarz generalny Ban Ki-Moon potępił „niedopuszczalną presję finansową”, jaką Rijad wywarł w tej sprawie na ONZ. Arabia trafiła jednak ponownie na listę w 2019 roku, i została z niej ponownie zdjęta w rok później; następca Ban Ki-Moona António Guterres, który nadal jest sekretarzem generalnym, zaprzeczył wówczas kategorycznie, jakoby i tym razem Rijad wywarł presję. Należy się więc spodziewać, że i w kwestii mordowania uchodźców o żadnej presji nie będzie mowy.

Ostrożne napomknienia ONZ oraz miażdżący raport HRW są jednoznaczne: Rijad popełnił, i zapewne popełnia nadal zbrodnie przeciw ludzkości. I jest to, co istotne, zbrodnia nawet według samych Saudyjczyków, którzy już w 2020 roku potępili Hutich za „zmuszanie uchodźców do nielegalnego przekraczania saudyjskiej granicy” oraz dręczenie ich w obozach. Obecne oskarżenia Rijad odrzucił jako „całkowicie bezpodstawne” i zapowiedział powołanie, wspólnie z Etiopią, komisji do ich wyjaśnienia. Ale co tu wyjaśniać, skoro bezpodstawne?

Po prostu Arabia broni się przed narzuconą jej przez jemeńskich buntowników, sojuszników irańskiego arcywroga, wojną hybrydową. Co najwyżej jakiś przywódca saudyjskiej opozycji – gdyby w Rijadzie zezwalano na istnienie takich ekscesów – mógłby napisać, że saudyjskie moździerze niecelne, bo jednak w kraju widać Etiopczyków, i należałoby w referendum spytać, czy nie potrzeba lepszych. Zaś udział w komisji wyjaśniającej Etiopii, gdzie rząd Ahmeda Abiya wygrał właśnie, dzięki pomocy Rijadu, wojnę domową, przed którą rozstrzeliwani na granicy uchodźcy uciekali, jest ostateczną gwarancją obiektywizmu.

Biden w saudyjskiej Canossie

W tej sytuacji oburzenie międzynarodowej opinii publicznej – o ile w ogóle się pojawi, bo zbrodni tych nie da się powiązać z Izraelem, więc co tu się oburzać – skupi się zapewne, i skądinąd słusznie, na amerykańskim milczeniu, które staje się przyzwoleniem. Ale prezydent Joe Biden – kto jeszcze pamięta jego obietnicę wyborczą, że uczyni z Rijadu „międzynarodowego pariasa” za zamordowanie w konsulacie w Stambule emigracyjnego krytyka reżimu, dziennikarza Dżamala Chasudżiego? – ma inne zmartwienia. Musi nakłonić Rijad do zwiększenia produkcji ropy, żeby zrównoważyć skutki bojkotu Rosji, zapobiec zbliżeniu Saudów z Chinami, i nakłonić do pokoju z Izraelem.

Wszystko to godne uznania cele i by je osiągnąć, Biden udał się już był z wizytą w saudyjskiej Canossie, ale na razie niewiele wytargował. To naprawdę nie moment, żeby drażnić Mohammeda bin Salmana, rządzącego w Rijadzie następcę saudyjskiego tronu. Życia zabitym to nie wróci, zaś może zaszkodzić globalnym interesom wolnego świata.

A to, że się ta sprawa na granicy wydała, może mieć i dobre skutki: uchodźcy będą woleli zostać w domu niż ryzykować. Zresztą nie mają przed czym uchodzić, skoro za cenę 600 tysięcy zabitych Abiy wygrał już wojnę w Tigraju – a następnej, w Amharze, jeszcze na dobre nie rozpoczął.

Dramat zachwyca publiczność

Ale jeśli nawet Europejczycy potępią i saudyjskie zbrodnie, i amerykańską hipokryzję, to Rijad będzie mógł odpowiedzieć: „Łatwo wam gadać, kiedy Morze Śródziemne to nie wąziutka Bab-el-Mandeb, i to ono za was załatwia część problemu: od 2014 roku zatonęło w nim przynajmniej 57 tysięcy uchodźców. A przecież nie zbudujemy, jak Polska na kawałku 400-kilometrowej granicy z Białorusią, muru na 1500 kilometrowej granicy z Jemenem. Zresztą w Polsce też zginęło tak z 50 osób, więc nie czepiajcie się nas”.

I będą mieli rację. Jedyna różnica, że u nas, o ile wiadomo, pogranicznicy i popierająca ich opinia publiczna nie mają z tego żadnej rozrywki. Problem w tym, że to może być jedynie kwestia czasu.

4 kwietnia 1984 Winston Smith zapisał w swoim dzienniku (tłum. Julia Fiedorczuk): „Wczorajszy wieczór w kinie. Same filmy wojenne. Jeden świetny, o bombardowanym gdzieś na Morzu Śródziemnym statku pełnym uchodźców. Publiczność bardzo ubawiona widokiem ogromnego mężczyzny próbującego uciec wpław przed helikopterem. najpierw widzimy go chlapiącego się w wodzie jakby był żółwiem, następnie przez celownik helikoptera, wreszcie podziurawionego, podczas gdy morze wokół niego robi się czerwone on tonie tak szybko, jakby przez dziury w ciele wlewała się woda. kiedy tonie publiczność ryczy ze śmiechu”.

Wesołej zabawy.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: