Wojna domowa w Hiszpanii (1936–1939) była przełomowa pod kilkoma względami. Po pierwsze, to właśnie wtedy po raz pierwszy wypróbowano militarne siły jednocześnie ZSRR, III Rzeszy oraz faszystowskich Włoch, co jest najczęściej podkreślanym faktem przez historyków. Innymi słowy, wojna przeszła do historii jako manifestacja siły z dwóch stron totalitarnych ustrojów wieku XX. Dopiero potem przypomina się inne ważne wydarzenia wyróżniające ten zbrojny konflikt: masowe kanonizacje „męczenników wojny domowej” czy fakt, że to wtedy pierwszy raz dokonano dużego przerzutu wojsk samolotami (zrobił to Franco, który przewiózł żołnierzy z Afryki junkersami użyczonymi przez Hitlera). 

Wojna zakończyła się zwycięstwem generała Franco, który obwołał się Wodzem całej Hiszpanii i jej obrońcą przed marksizmem. Od razu pojawiają się tutaj jednak pytania: po pierwsze, jakim kosztem? Po drugie, czy Franco naprawdę walczył z marksizmem? Może właściwym wrogiem był też, po prostu, liberalizm? I wreszcie – co tak naprawdę było stawką tej wojny?

Trzy spojrzenia na wojnę

W Polsce istnieją trzy drogi myślenia o hiszpańskiej guerra civil. Pierwszy, ten najbardziej rozpowszechniony za PRL-u, polega na przedstawianiu wojny domowej jako proletariackiej rewolucji i podkreślaniu znaczenia komunistów. Drugi, będący odreagowaniem tego pierwszego, to hagiografia generała Franco i próby wybielania faszystów. W Polsce, niestety, robiło i robi to Wydawnictwo Fronda, publikując między innymi takich autorów jak Pio Moa, który również w Hiszpanii jest co najmniej kontrowersyjny. Wreszcie, trzecie źródło to literatura piękna i reportaże. Ich autorzy to głównie osoby popierające jedną ze stron konfliktu, czyli Republikę – a więc George Orwell, Ernest Hemingway czy Simone Weil, a także związany z prawicą Georges Bernanos. Ich opowieści nie współgrają zwłaszcza z prawicową wizją wojny domowej – żaden z tych autorów nie był przecież żądnym mordu bolszewikiem.

W tym wszystkim często zapomina się w Polsce o jednym – że była to wojna domowa. Polscy badacze, skupiając się na militarnych faktach, często pomijają fakt, że chodziło przede wszystkim o ludzką tragedię, gdzie dawni przyjaciele czy członkowie rodziny musieli się brutalnie mordować. Wygrana Franco oznaczała również opanowanie kraju przez faszyzm, który paraliżował go przez dobre parędziesiąt lat. W eseju zatytułowanym wymownie „Wojna, którą przegraliśmy wszyscy” dobrze ujął to jeden z najbardziej znanych hiszpańskich pisarzy, Arturo Pérez-Reverte: „Były to – są – historie każdego z nas: naszych ojców i naszych matek i naszych dziadków”. Hiszpańskie problemy z historią dobrze pokazują również ostatnie filmy Almodóvara, a w Polsce świetna reporterska książka Aleksandry Lipczak, „Ludzie z placu słońca”. Brakuje u nas jednak solidnych monograficznych opracowań.

W tym sensie, bardzo dobrze, że w ostatnich latach w Polsce ukazała się książka Anthony’ego Beevora „Walka o Hiszpanię 1936–1939. Pierwsze starcie totalitaryzmów” (w tym roku doczekaliśmy się drugiego wydania). Po pierwsze, jest to publikacja popularnonaukowa, napisana przystępnym językiem, co w kontekście hiszpańskiej wojny domowej stanowi w Polsce novum. Po drugie, Beevor stara się przybrać pozycję „obiektywnego obserwatora”.

To ostatnie bywa jednak bardzo trudne i trzeba otwarcie przyznać, polecając studium brytyjskiego historyka, że ma ono swoje mankamenty – widoczne przede wszystkim we wstępie.

Polaryzacja kontra hormony

Ten ostatni tak bardzo odbiega od reszty książki, iż czytelnik może odnieść wrażenie, że albo został on napisany pod dyktando obiektywizującego wydawcy, albo napisał go ktoś inny. Jest bardzo efektowny, ale nie efektywny – dużo jest w nim porównań, prób podparcia się tezą, że wojna w Hiszpanii była od razu starciem dwóch totalitaryzmów: radzieckiego i nazistowskiego, choć samo dzieło Beevora zdaje się temu przeczyć.

„Hiszpania została wplątana w międzynarodową wojnę domową, która tak naprawdę zaczęła się od rewolucji bolszewickiej”, stwierdza autor. Pisze też o polaryzacji, o wojnie propagandowej Stalin kontra Goebbels, a więc, krótko mówiąc, o wszystkim, co można zawrzeć w pociągającym podtytule „Pierwsze starcie totalitaryzmów”. Beevor przytacza też fragment ze wspomnień Juliana Maríasa (ojca zmarłego niedawno Javiera Maríasa) opisuje sytuację widzianą przez niego na początku roku 1936. To wtedy właśnie obserwowany przez autora motorniczy, zamiast zachwycić się pięknem młodej bogatej dziewczyny, spogląda na nią krzywo. Marías senior gorzko komentuje ten obrazek, uświadomiwszy sobie, że na ludzi bardziej działa polaryzacja „niż hormony”. 

To jednak nie koniec. Beevor pyta, czy „gdyby koalicja prawicy wygrała te wybory [czyli wybory w 1936 roku, kiedy do władzy doszedł minimalną różnicą głosów liberalno-lewicowy Front Ludowy – przyp. KK], to lewica zaakceptowałaby prawowity rezultat?”. Spekuluje też na temat Francisco Largo Caballero, przewodniczącego Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej i premier Republiki w czasie wojny, nazywanego „hiszpańskim Leninem”. Czy Largo Caballero – pyta – zaprowadziłby podobny terror co bolszewicy? 

Bardziej konserwatywni niż naziści

Żeby odpowiedzieć sobie na te pytania i zweryfikować tezy wstępu, warto odwołać się do samego Beevora z dalszej części książki i wziąć pod uwagę uwarunkowania ideologiczne wydarzeń. Do prawicy należały osoby mniej lub bardziej sympatyzujące z nazizmem, czy raczej – z szeroko pojętym faszyzmem. Były one przy tym znacznie bardziej konserwatywne niż naziści. I to na każdym polu. Dobrym przykładem jest tutaj przytaczana przez wspomnianą już Aleksandrę Lipczak historia o szefowej żeńskiej Falangi, Pilar Primo de Rivera. Działaczka była oburzona tym, że kobiety z żeńskich oddziałów NSDAP kąpały się obok siebie… nago.

Jak zwraca uwagę sam Beevor, prawicę tworzyli nie tylko faszyści, ale i monarchiści – często radykalnie katoliccy, czego przykładem jest chociażby grupa baskijskich karlistów. Wspólnym celem ich wszystkich była walka z domniemanym marksizmem. Rozumiany był on jednak podobnie do tego, jak rozumie go współczesna populistyczna prawica, a więc czysto obyczajowo. Widać to chociażby wtedy, gdy za rządów koalicji postępowej hiszpańska prawica oburza się „otwartością” młodych dziewcząt, które zaczęły bardziej odsłaniać nogi, a także… rozmawiać z nieznajomymi. Tak jak i dziś, prawica alarmowała też o paleniu kościołów, znacznie wyolbrzymiając ich liczbę i za „palenie” uznając palenie prawicowych gazet na schodach świątyń. 

Wyolbrzymioną reakcję prawicy widać też było w jej podejściu do samego rządu. O tym również pisze Beevor: „Mimo umiarkowanego charakteru gabinetu prawica zareagowała tak, jakby rząd opanowali bolszewicy. Jej zwolennicy byli przerażeni tłumami ludzi na ulicach, świętujących swoje zwycięstwo oraz idących na więzienia, aby uwolnić skazanych jeszcze przed ogłoszeniem dekretu o amnestii. Kościół zaś ostrzegał: wrogowie katolicyzmu «pod wpływem oraz kierownictwem światowej konspiracji żydowsko-masońskiej wydali nam wojnę na śmierć i życie»”. 

Lewica czy liberałowie?

Rząd republikański był przecież początkowo liberalno-lewicowy, jeśli w ogóle nie konserwatywny (to za czasów Niceto Alcalá-Zamory, działacza Partii Liberalnej i pierwszego prezydenta Drugiej Republiki Hiszpańskiej w latach 1931–1936). Gdy szef liberałów, Manuel Azaña, przemawiał do ludzi, nie bez powodu „mówił o sprawiedliwości, wolności i znaczeniu konstytucji”. Oczywiście, w rządzie spotykali się ludzie o poglądach często radykalnie przeciwstawnych. Z jednej strony mógł to być typowo burżuazyjny polityk Indalecio Prieto, a z drugiej – wspomniany Largo Caballero. Nigdy jednak, co także widać w książce Beevora, nie pojawiał się wśród nich postulat zupełnej rewolucji klasowej. Są to raczej teoretyczne spekulacje, snute głównie przez część koalicji. Marksiści nigdy nie mieli w niej większości, to po pierwsze. Po drugie zaś, hiszpański marksizm to konstrukcja dosyć specyficzna, do pewnego momentu prawie że nieistniejąca – o czym pisał chociażby w swojej monografii na ten temat polski historyk idei i hispanista Eugeniusz Górski.

Rozumiana po marksowskiemu rewolucja następuje dopiero później. Pojawia się ona z dwóch powodów. Po pierwsze, z kompletnego braku reakcji liberalno-lewicowego rządu Republiki na rebelię Franco. Władzę przejmują wtedy związki zawodowe, zaś lewica, jak podaje brytyjski autor, dostrzega w tym szansę na klasową rewolucję. Po drugie, do „rewolucji”, wspieranej przez ZSRR, dochodzi dopiero w pewnym momencie wojny domowej (podobną wizję co Beevor przedstawia w swoich powieściach niedawno zmarła Almudena Grandes, autorka wydanych po polsku „Pacjentów Doktora Garcíi”). Początkowo rząd republiki zwraca się raczej ku współpracy z Wielką Brytanią i Francją, które wolą jednak – głównie dzięki inicjatywie brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena – zachować neutralność. To wtedy, mimo sceptycyzmu samego Stalina, do gry wchodzi ZSRR. Żeby zobaczyć ciąg dalszy, a więc jak Sowieci rozbili republikę od środka, rzeczywiście doprowadzając do wojny dwóch totalitaryzmów, można sięgnąć zarówno do książki Beevora, jak i klasycznego dzieł George’a Orwella „W hołdzie Katalonii”. 

Reasumując, Franco i hiszpańska prawica nie walczyli z marksizmem, ale z tym, co za marksizm uważali.

Dwa terrory

Kolejną kwestią, którą podnosi książka Beevora, a której warto uważniej się przyjrzeć, to porównanie „białego” i „czerwonego” terroru. Różnica jest diametralna. Republikanie zabili 38 tysięcy, prawica – blisko 200 tysięcy osób. I nie chodzi tu o cyferki, bo każde ludzkie życie jest tak samo ważne. Chodzi raczej o fakt, że w wypadku republikanów nie były to planowane mordy, lecz raczej spontaniczne czyny, wynikające z tego, że oddziały republikańskie nie były często odgórnie zorganizowaną armią. Prawda o zbrodniach prawicy jest znacznie bardziej przerażająca. Były one zaplanowane. Frankiści zakładali rzeź ludności cywilnej w swojej wojennej strategii. Zresztą, nie tylko rzeź – tacy faszystowscy generałowie jak Gonzalo Queipo de Llano wprost nawoływali do gwałtów na „czerwonych” kobietach.

Sama książka Beevora to obszerne, choć niekoniecznie podpierające tezy, pod którymi jest reklamowane, kompendium wiedzy o hiszpańskiej wojnie domowej. Jest to bardzo ważny głos w polskiej, raczkującej debacie o guerra civil. W nieoczywisty dla polskiej historiografii sposób Beevor pokazuje, że była to również wojna wartości liberalnych z wartościami skrajnie prawicowymi, faszystowskimi. Odsłania zło, które przyniosły Hiszpanom zarówno rebelia Franco, jak i wmieszanie się w tę wojnę ZSRR. 

To też opowieść o tym, jak postępowcy próbowali uratować tonącą Hiszpanię. I o tym, jak Front Ludowy bronił także hiszpańskiej kultury liberalnej. 

 

Książka:

Anthony Beevor, „Walka o Hiszpanię 1936–1939. Pierwsze starcie totalitaryzmów”, przeł. Hanna Szczerkowska, wyd. drugie, Znak Horyzont, Kraków 2023.