Jak w każdej kampanii, media i politycy prześcigają się w pomysłach na to, jak zachęcić młodych dorosłych do głosowania. Te rozważania dobrze zacząć od spojrzenia w lustro.

W październiku 2019 roku ogólna frekwencja w wyborach parlamentarnych sięgnęła 61,7 procent. To więcej niż w jakichkolwiek dotychczasowych wyborach parlamentarnych przeprowadzonych w III RP, z wyjątkiem częściowo wolnych wyborów w 1989 roku (62,7 procent). Jednak przy uwzględnieniu podziału na grupy wiekowe, widać było wyraźną rozbieżność. Najniższą frekwencję odnotowano wśród wyborców z grupy wiekowej 18–29 lat (46,4 procent), natomiast najwyższą pośród osób w wieku od 40– 49 lat (75,7 procent).

Do ciekawego zwrotu doszło już rok później, podczas wyborów prezydenckich w 2020 roku. Wzięło w nich udział aż 67,2 procent najmłodszych wyborców. Młodzi pojawiali się więc w lokalach wyborczych chętniej niż ogół uprawnionych do głosowania (64,5 procent), a frekwencja wśród tej grupy wyborców wzrosła o ponad 20 punktów procentowych względem 2019 roku. Jednocześnie frekwencja wśród grupy 40–49 lat zanotowała nieznaczny spadek do poziomu 74,9 procent.

To mit, że młodzi nie chcą głosować

Przyczyn wzrostu można upatrywać w większej gotowości do głosowania na poszczególnych kandydatów niż bloki partyjne. Nie tłumaczy to jednak spadku frekwencji wśród „rodziców” najmłodszych wyborców. Co ważne, wysoka frekwencja wśród młodych dowodzi, że są oni skłonni do głosowania. Muszą jednak czuć, że mają w tym interes.

Wybory prezydenckie w 2020 roku odbywały się na fali silnej polaryzacji wokół tematów istotnych dla młodego pokolenia. Żywe w pamięci były masowe protesty po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, a częścią kampanii obozu rządowego była nagonka na osoby LGBT+. W związku z tym, to atmosfera medialna i społeczna mogą być postrzegane jako czynniki motywujące lub zniechęcające młodych ludzi do głosowania.

Na inne potencjalne przyczyny różnic we frekwencji wyborczej pomiędzy poszczególnymi grupami wiekowymi wskazują dr Marta Żerkowska-Balas i Mateusz Zaremba w opracowaniu „Partycypacja nowych wyborców”: „Teoria cyklu życiowego tłumaczy tę zależność wyzwaniami, jakie stoją przed ludźmi na poszczególnych etapach ich życia. Niską frekwencję wśród młodych wyborców wyjaśnia fakt, iż są oni zajęci innego rodzaju sprawami: kończą szkołę, muszą znaleźć pracę, szukają mieszkania, zakładają rodzinę, a w efekcie mniej interesują się polityką i nie głosują”.

Nikt nie nauczył ich głosować

Jednakże, myśląc o przyczynach niskiego zaangażowania politycznego wśród młodych, należy przyjrzeć się przede wszystkim systemowi, który przygotowuje ich do wejścia w dorosłość. Polska szkoła od lat rządzi się zasadą podporządkowania wobec niekwestionowalnego autorytetu i charakteryzuje ją brak procedur demokratycznych. Wiedza o społeczeństwie nauczana jest w sposób mechaniczny, bez zajęć praktycznych, a od dwóch lat ograniczona została na rzecz HiT-u.

Wiele szkół nie realizuje ustawowego obowiązku organizowania wyborów do samorządów uczniowskich, a inwestycje w szkolne budynki przeprowadzane są bez konsultacji z nimi. Od najmłodszych lat dzieci są w systemie edukacji uprzedmiatawiane, a zakazy i nakazy dotyczące ekspresji, praw i wolności osobistych ograniczają ich zaufanie do państwa i prawa. Statuty szkół są często niezgodne z aktami wyższego rzędu, jawnie dyskryminując uczennice, osoby niewierzące, nieheteronormatywne i transpłciowe. Nie powinno zatem dziwić, że po skończeniu takiej szkoły młody człowiek może nie chcieć stawić się w lokalu wyborczym, który często znajduje się w tym samym budynku.

Partie nie mówią językiem młodych

Dodatkowo, polskie partie polityczne od lat nie potrafią zbudować spójnego przekazu skierowanego do młodych ludzi. Pomysły ugrupowań głównego nurtu ograniczają się do propozycji antagonizujących interesy młodych i starszych wyborców, tak jak było to w przypadku zerowego PIT-u dla młodych. Co więcej, duże partie koncentrują się na reformowaniu systemów, do których młodzi ludzie zdążyli już stracić zaufanie, takich jak edukacja czy szkolnictwo wyższe.

Od początku demokratycznej Polski korzystają na tym partie antysystemowe. Unia Polityki Realnej i kolejne partie Janusza Korwina-Mikkego, Ruch Palikota, Wiosna, a obecnie Konfederacja przechodziły przez podobne etapy, od głośnego wejścia na scenę polityczną i do parlamentu za sprawą skutecznej komunikacji, po niepowodzenie w kolejnych wyborach.

Rosnąca obecnie w siłę Konfederacja, prostym językiem odpowiada na przywoływane w opracowaniu Zaremby i Żerkowskiej-Balas problemy młodego pokolenia. Mieszkalnictwo? Ograniczymy biurokrację unijną, a grunty oddamy deweloperom. Edukacja? Sprywatyzujemy i odchudzimy. Praca? Dla każdego, kiedy tylko zniknie państwo.

Strategię tę podsumowuje najpopularniejszy slogan trwającej kampanii: „Podatki niskie i proste”. Takie hasła działają, bo odnoszą się do problemów, z którymi borykają się młodzi ludzie, a których polskie państwo do tej pory nie potrafiło rozwiązać. Perspektywa domu i dwóch samochodów brzmi atrakcyjnie dla młodego wyborcy, którego do przemocowej szkoły dowoził nieregularnie jeżdżący autobus.

Nowe emocje i wartości

W debacie o udziale młodych w wyborach często pobrzmiewa ton wyższości i niezrozumienia. Pokolenie transformacji nieprzychylnie wypowiada się o młodym elektoracie, wskazując na nowe technologie czy kosmopolityzm jako przyczyny ich braku zaangażowania obywatelskiego. Oceny te wydają się niesprawiedliwe, gdy media społecznościowe – przestrzeń w dużej mierze tworzona przez młodych ludzi – są pełne relacji z protestów w sprawie aborcji, klimatu i równości.

Niedawno opublikowany raport „Debiutanci ‘23” podsumowuje postawy młodych ludzi wobec polskiej demokracji. Wśród najczęściej wskazywanych przez młodych wyborcówemocji znalazły się frustracja sytuacją polityczną, lęk i niepokój przed wejściem w dorosłe życie, troska o klimat i środowisko, a także obawa o kondycję psychiczną ludzi. A najczęściej wymienianymi wartościami były miłość, zdrowie, rodzina i przyjaźń.

Emocje te i wartości znajdują odzwierciedlenie w tym, jak młodzi definiują postulaty dla wymarzonej partii. Oczekują od niej przede wszystkim obniżenia podatków, lepszego wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego dla młodzieży oraz złagodzenia prawa aborcyjnego.

Czy partie potrzebują młodych?

Politolog Jarosław Flis powiedział kiedyś, że młodzi ludzie są grupą nieliczną, ale bardzo widoczną. Odwoływał się do spadającego od końca ery komunizmu współczynnika dzietności, co od kilku lat skutkuje coraz mniejszą liczbą nowych wyborców i wyborczyń. Widząc, że większość ich wyborców jest w średnim wieku lub starsza, partie polityczne nie starają się na poważnie zająć młodymi ludźmi.

W roku 2007, gdy Donald Tusk został premierem, pełnoletność osiągnęło w Polsce około 380 tysięcy osób. W 2015 roku, kiedy PO straciła władzę, osiemnastolatków było nieco ponad 360 tysięcy. Natomiast w 2022 roku w dorosłość weszło już tylko około 300 tysięcy Polek i Polaków. Spadek o niemal jedną czwartą w ciągu dwóch kadencji Sejmu to poważny ubytek. Liczba ta jest tym bardziej znacząca w kontekście wyborczym, gdy porówna się ją z liczbą osób urodzonych w 1973 roku – ponad 723 tysięcy.

Ponadto, w raporcie „Debiutanci ‘23” 57 procent z tej i tak już niewielkiej grupy wyborców wskazało, że być może w ogóle nie wybierze się do urny. Wśród nich najwięcej (30 procent) jest osób, które poszłyby na wybory, gdyby „któraś z partii startujących w wyborach podjęłaby tematy, które są dla mnie istotne”. Tylko 11 procent nie chce głosować i deklaruje, że nic nie jest w stanie zmienić ich zdania.

Do wyborów stanie w tym roku tak zwane pokolenie PiS-u, czyli osoby, które nie pamiętają czasów sprzed rządu Beaty Szydło. Polska demokracja ma już ponad trzydzieści lat, a w październiku pierwszy zagłosują osoby urodzone po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Poza rytualnym narzekaniem na młodych, warto też zrozumieć ich motywacje.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr, Kancelaria Premiera.