Kowal w bardzo długim posłowiu tłumaczy, że na sztuce w zasadzie się nie zna, więc twórczością rzeźbiarki zajmować się nie mógł. „Patrzę na życie artystki z punktu widzenia historyka czasów współczesnych oraz politologa” – przekonuje. Nie ma wątpliwości, że historia i polityka to także ważne obszary w biografii tej znanej postaci, ale Abakanowicz to przede wszystkim artystka i to właśnie sztuka powinna być pierwszoplanową bohaterką książki. W tym przypadku o sztuce nie dowiemy się w zasadzie niczego nowego poza tym, co już dawno mogliśmy wyczytać i usłyszeć z ust krytyczek, krytyków oraz historyczek i historyków sztuki. Kowal koncentruje się zresztą przede wszystkim na interpretacjach, które podsuwa mu Anda Rottenberg. Ale po kolei.
Zawierucha wojenna
Zapowiadało się naprawdę dobrze. Opis dzieciństwa, a w zasadzie domu rodzinnego artystki na tle przemian polityczno-społecznych wymagał z pewnością sporej kwerendy i warsztatowej biegłości, ale właśnie w tych historycznych fragmentach autor czuje się najlepiej (co oczywiste). Dostajemy więc opowieść o losach dwóch braci, które potoczyły się tak różnie, jak to tylko możliwe. Konstanty Abakanowicz – ojciec Magdaleny – pod koniec pierwszej wojny światowej trafił do bułgarskiej niewoli, potem dołączył do oddziałów generała Żeligowskiego. Jego brat – Piotr (dawny oficer carski i oficer polskiej armii na Wschodzie) – udawał w tym czasie bolszewika. Te decyzje zaważyły na dalszych losach nie tylko dwóch braci, ale całego rodu Abakanowiczów.
Dwór w Nowych Krępach – dom Konstantego, Heleny oraz ich dwóch córek Teresy i Magdaleny był drugim miejscem, po Falentach, gdzie zamieszkali, licząc na spokojne życie. Jednak rodzina już w 1944 roku musiała uciekać przed Armią Czerwoną, która chciała urządzić w dworze szpital. To według Kowala największa trauma przyszłej artystki, która zdominuje jej życie. To tam widziała, jak prawdopodobnie partyzanci lub zwykli przestępcy, ranili jej matkę w ramię, na skutek czego straciła rękę.
I tu mamy ciekawy wątek, na którego rozwinięcie bardzo liczyłam – na ile abakany odnoszą się do tego wydarzenia, ale również: co jeszcze widziała mała Magdalena. A to akurat łatwo znaleźć w autobiografii, którą Abakanowicz wydała najpierw w języku angielskim „Fate and Art” [Los i sztuka], potem po polsku, ale z wieloma skrótami. Dlaczego? Czy polska czytelniczka i polski czytelnik mogliby na jakieś wątki w tej autobiografii zareagować źle? Ocenić jej postawę, zwłaszcza w czasie PRL-u, negatywnie? Tego się nie dowiemy, bo ten wątek także nie został niestety rozwinięty.
Legenda a rzeczywistość
Ciekawą kwestią, o której Kowal wspomina, jest właśnie kreowanie przez artystkę własnej biografii i autointerpretacja twórczości. Pokazuje to już jej autobiografia, ale autor często powołuje się też na recenzje krytyczek i krytyków, którzy są zgodni z tym, co artystka narzucała opinii publicznej. Niestety, jako biograf wpada w tę samą pułapkę i pisze o Abakanowicz dokładnie to, co ona sama chciała o sobie powiedzieć. Cytuje jej wypowiedzi dla różnych mediów, fragmenty z zagranicznych biografii oraz autobiografii, ale zdaje się wierzyć we wszystko, co tam pada. Nie próbuje ani przez moment zakwestionować tego, co Abakanowicz mówi o sobie i swojej twórczości. A przecież dzieło nie jest tożsame z jego twórczynią. W którymś momencie zaczyna swoje własne, niezależne życie.
Brakuje mi tu także próby wyjaśnienia, w jaki sposób w swojej pracy Abakanowicz przeszła od tkaniny artystycznej do rzeźby, dlaczego nazywała tkaninę rzemiosłem, a nie sztuką, co stało się z grupą ludzi, która pomagała jej na początku drogi (choćby tkaczkami, które realizowały jej pomysły; może jeszcze żyją i można byłoby z nimi porozmawiać?). Na tego typu pytania nie dostaniemy odpowiedzi, co w zasadzie Kowal wyjaśnia nam w posłowiu, niejako tłumacząc się z zarzutów, które mogą paść. Ja jednak nie przyjmuję tego tłumaczenia. Jako biograf zdecydował się pisać o kimś, kto podporządkował całe swoje życie sztuce. A w tej książce miejsca dla sztuki jest niewiele.
Można byłoby też zapytać, skąd abakany, dlaczego były w tym czasie nowatorskie, czemu akurat ta forma wyrazu okazała się być doskonale zrozumiana i przyjęta przez zagranicznego odbiorcę i odbiorczynię? I to nie tylko w Europie, ale także w Azji. Kowal próbuje powiązać doświadczenia wojenne Japonii z odbiorem dzieł polskiej artystki, ale szybko porzuca ten wątek. Dlatego, jak już wiemy, na tego typu pytania nie poznamy pogłębionych odpowiedzi. Dostaniemy za to sporo dywagacji na temat życia miłosnego Abakanowicz.
Ménage à trois
A oto ilustrujący ten wątek cytat:
„W wieku 26 lat Magdalena Abakanowicz wyszła za mąż za Jana Kosmowskiego. Ich małżeństwo wyglądało na zgodne i harmonijne, lecz nie doczekali się dzieci. Dojrzewanie do miłości i wskazywanie w abakanach na jej pierwotne źródła nie znalazło finału w rodzicielstwie, będącym naturalną konsekwencją relacji seksualnych kobiety i mężczyzny” [s. 200].
I dalej:
„Zmiana nie przyszła jak ostre cięcie, z dnia na dzień. Dawne wątki twórczości powracały jeszcze w latach 80. XX wieku, chociażby w rysowanych tuszem szkicach, w których można odnaleźć refleksję o kobiecości i macierzyństwie. Jakby artystkę nawiedzały myśli o tym, jak wiele poświęciła dla sztuki i jak wiele ją w życiu ominęło. Jakby spoglądała za siebie i uświadamiała sobie, że nie doświadczy już macierzyństwa, że nie zbuduje rodziny, domu takiego, jaki pamiętała z Krępy” [s. 285].
Zastanawia mnie, skąd u Kowala taka obsesja macierzyństwa, które rzekomo było marzeniem Abakanowicz? Gdzie znajduje na to dowody? Tego niestety znów się nie dowiemy. Autor nie podaje nam żadnego uzasadnienia poza cytowaniem Andy Rottenberg, która cykl prac Abakanowicz „Embriologia” odczytuje jako „zmarnowane owulacje, które się nie zamieniły w ciąże” [s. 293]. Widocznie nie do pomyślenia jest to, że w drugiej połowie XX wieku kobieta mogła jednak nie marzyć o zostaniu matką. Nie znam oczywiście sytuacji Abakanowicz, ale sądzę, że nikt nie miał i nie ma wglądu w tak intymne sprawy, jak macierzyństwo – chęć czy też możność (lub nie) zostania matką. Gdybanie przez mężczyznę [sic!] na temat potencjalnego macierzyństwa artystki, zamiast zajmowania się jej sztuką, jest chlebem powszednim we współczesnej Polsce, ale niesmak pozostaje.
Najwięcej dowiemy się zaś o relacjach emocjonalno-seksualnych Magdaleny Abakanowicz z jej mężem Janem Kosmowskim oraz byłym sekretarzem KC PZPR Arturem Starewiczem. Oczywiście, nie można pominąć tego wątku w biografii artystki, bo sytuacja jej – w zasadzie oficjalnego – związku ze Starewiczem musiała jakoś wpłynąć na możliwość wyjazdów i podróży po całym świecie, kiedy większość artystek i artystów o paszportach mogła tylko pomarzyć. Choć mam wrażenie, że i tu zabrakło zadania sobie kilku innych, ważnych pytań: czy tylko ta relacja pozwoliła rzeźbiarce na podróże, czy jednak ówczesnej polskiej władzy nie opłacało się pokazywać swojej „dobrej strony”? Kowal zahacza o te wątki, ale znowu: nie pogłębia ich, bo woli zajmować się tym, który z mężczyzn częściej bywał w łóżku i pracowni Abakanowicz.
Po śladach
Z pewnością wątki historyczne, społeczne i polityczne są tu ważne i dobrze rozpisane, ale czy naprawdę tylko tego oczekujemy od biografii artystki, która wzbudzała tak wiele skrajnych emocji, nie tylko w Polsce, ale i na świecie? Czy dziś, kiedy prace rzeźbiarki pokazywane są w ważnych ośrodkach sztuki w najróżniejszych miastach na świecie, my będziemy rozmawiać o jej życiu prywatnym?
Oczywiście, o ile wpływało to na jej sztukę, jest to wątek istotny, którego nie powinno się pomijać, ale w tej książce tego związku nie dostaniemy. Nie dowiemy się także niczego nowego o jej sztuce, co – znów podkreślam – jest kluczowe, kiedy piszemy o kobiecie, która całe swoje życie tej sztuce podporządkowała. Dlatego ja wciąż czekam na biografię Magdaleny Abakanowicz, która odpowie na te wszystkie pytanie, których Paweł Kowal, jak sam przyznał, nawet nie zamierzał zadawać.
Książka:
Paweł Kowal, „Abakanowicz. Trauma i sława”, wyd. Agora, Warszawa 2023.