Na akademickich ćwiczeniach z etyki popularny jest eksperyment myślowy zwany „dylematem wagonika”. Punktem wyjściowym jest hipotetyczna sytuacja, w której pociąg pędzi po szynach prosto na pięć osób, które do tych szyn przywiązano.
W przypadku braku jakiegokolwiek działania pociąg doprowadzi do śmierci tej piątki ludzi. Przerzucając zwrotnicę, można jednak skierować go na boczny tor, na którym stoi jedna osoba, decydując tym samym o jej śmierci.
Co ma zrobić osoba kontrolująca zwrotnicę? Na pozór odpowiedź jest prosta: lepsza jedna ofiara niż pięć. Okazuje się jednak, że ludzie, wcielający się na potrzebę eksperymentu w zwrotnicowego, często się wahają – bo jeśli nie zrobią nic, to winny śmierci tej piątki będzie ślepy los, awaria pociągu. Natomiast jeśli przerzucą zwrotnicę, to osobiście poniosą odpowiedzialność za śmierć człowieka na torach.
To przykład absolutnie wydumany. W ćwiczeniu chodzi o wskazanie problemu porównywalności wartości ludzkiego życia oraz o etyczną analizę biernego i czynnego sprawstwa.
Dlatego dyskusje o eksperymencie, które toczą się na zajęciach, potrafią być gorące. Ich uczestnicy często z ulgą przyznają , że na szczęście tak wyostrzonych wyborów nie trzeba podejmować w realnym życiu.
Izraelski dylemat wagonika w praktyce
Nie wszyscy jednak mają taki luksus. W odpowiedzi na największą rzeź Żydów od czasu Zagłady, w której zginęło ponad 1400 cywili, w tym kobiet, dzieci i osób starszych, oraz porwanie co najmniej 199 osób, rząd izraelski podjął decyzję o przeprowadzeniu zmasowanego ataku na strefę Gazy – w której stłoczone są dwa miliony osób – z lądu, morza i powietrza.
Celem ofensywy, według rządowych deklaracji, ma być obalenie rządu Hamasu, pozbawienie Hamasu możliwości przeprowadzenia dalszych mordów, podjęcie próby uwolnienia uprowadzonych przez Hamas zakładników oraz zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom Izraela.
Trudno, wydawałoby się, mieć cokolwiek przeciwko tym celom. A jednak ich analiza pokazuje, że budzą one nie mniej wątpliwości niż problem rozpędzonego wagonika.
Po pierwsze, nie ma nadziei na to, że zakładników uda się uratować. Będą oni albo mordowani przez Hamas w daremnej próbie zmuszenia Izraelczyków do rezygnacji z kontrofensywy albo w tej kontrofensywie zginą. Z tego punktu widzenia zrozumiałe stają się słowa ojca ośmioletniej dziewczynki, który ucieszył się, że znaleziono jej ciało – oznacza to, że nie będzie ona umierała przerażona w gazańskich kazamatach.
Po drugie, kwestionuje się prawo Izraela do reagowania na zbrodnię Hamasu, bowiem okupowani mają jakoby „prawo do walki z okupacją na wszelkie możliwe sposoby”. To jednak nieprawda i to podwójna: ani Gaza, ani zaatakowany przez Hamas obszar Izraela nie są w żadnym sensie okupowane.
Co więcej, doktryna „wszelkich możliwych środków” oznaczałaby, że prawa człowieka obowiązują jedynie warunkowo: to, czy mord i gwałt to zbrodnie, zależałoby wówczas od tego, kto morduje i gwałci kogo, i dlaczego.
Jak się wydaje, niektórzy zagraniczni zwolennicy Hamasu, licznie zebrani na radosnych manifestach, tak właśnie uważają, i zbrodnie na Żydach odróżniają od zbrodni na ludziach. Podobne stanowisko zajmuje również Rada Praw Człowieka ONZ.
W reakcji na hamasowską rzeź Rada uczciła minutą milczenia „niewinne ofiary na nielegalnie okupowanych terytoriach palestyńskich”, po czym jak zwykle potępiła Izrael. ONZ informuje również, że w ciągu 10 dni po obu stronach zginęło około 4200 osób, milion zostało zmuszonych do opuszczenia domów, a duża część pogrążonej w kryzysie humanitarnym strefy Gazy została zbombardowana. W działaniach wojennych śmierć ponieśli również dziennikarze i pracownicy ONZ.
Jednocześnie Hamasu dostojna Rada nie potępiła nigdy.
Cenę za atak Hamasu zapłacą cywile w Gazie
Nie ulega wątpliwości, że ofiary izraelskiej ofensywy będą liczone w tysiącach i że znaczną część z nich stanowić będą istotnie niewinni cywile. W obliczu tego faktu żądanie zaniechania tej akcji wydaje się uzasadnione. Sytuacja dramatycznie się zaostrzyła, gdy setki osób, według danych Hamasu, zginęły w spowodowanym przez rakietę wybuchu w szpitalu al-Ahli Arab. Hamas i kraje arabskie oskarżyły o ten atak Izrael, co zrozumiałe – w końcu to Izrael bombarduje Gazę. Atak na szpital, nawet nieintencjonalny, stanowiłby zbrodnię wojenną, a w przeszłości takie przypadkowe ataki się zdarzały – jak choćby ostrzał uchodźców w bazie sił ONZ w Kanie w Libanie w 1996 roku, w którym zginęło 106 osób.
Ale Izrael opublikował nagranie wideo z którego wynika, że sprawcą wybuchu była zdefektowana palestyńska rakieta, która spadła w Gazie. Do takich awarii w przeszłości dochodziło często, co potwierdziła też palestyńska organizacja Międzynarodowa Obrona Dzieci – Palestyna, i co niechcący udokumentowała libańska telewizja. Izraelczycy szacują, że awarie odpowiadają za od jednej czwartej do jednej trzeciej ofiar w Gazie. Rzecz jasna obie strony mają interes w tym, żeby obciążyć drugą stronę. Sprawę powinno wyjaśnić międzynarodowe dochodzenie; o ile izraelskie nagranie jest autentyczne, nie powinno to być trudne. Wyjaśnienia wymaga też ogromna liczba ofiar: ani Izrael, ani Palestyńczycy nie używają rakiet o tak potężnych głowicach. Najwyraźniej eksplozja spowodowała dodatkowe wybuchy substancji bądź urządzeń magazynowanych w szpitalu lub blisko niego.
Niepodjęcie ofensywy na Gazę oznaczałoby zgodę na wykorzystywanie przez Hamas mieszkańców strefy jako żywych tarcz i przeprowadzanie przez nich kolejnych rzezi. Można argumentować, że nieuchronna śmierć tysięcy powinna mieć większą wagę niż wysoce nawet prawdopodobna śmierć kolejnych setek.
Można – jeśli to nie twoje dzieci leżą, używając przytoczonego przykładu, związane na torze. Izrael nie jest tu neutralnym arbitrem: armia izraelska ma chronić swych obywateli. Trudno żądać, by obywateli wroga miała chronić lepiej niż własnych.
Izrael zresztą podejmuje pewne środki w celu ich ochrony, wzywa ich, by się przemieścili na południe strefy, jako że to na północy odbędzie się główny bój. Rzecz jasna wielu – na przykład pacjenci szpitali – nie będzie w stanie tego zrobić. Ale Hamas i tak blokuje ewakuację, zaś pod szpitalami umieścił swe bunkry dowodzenia.
Prezydent Egiptu zaś zapowiedział, że nie zgodzi się na otwarcie humanitarnego korytarza ewakuacyjnego z Gazy do Egiptu, bo „Palestyńczycy winni pozostać i nieustępliwie walczyć o swoją ziemię”. Trudno żądać, by armia Izraela bardziej niż wróg i jego sojusznicy, chroniła obywateli drugiej strony.
A przecież tego właśnie oczekuje od Jerozolimy sekretarz generalny ONZ, który zażądał, by Izrael, ze względu na cenę, jaką zapłacą cywile, wstrzymał planowaną ofensywę. Takie stanowisko ma sens jedynie wtedy, gdy założymy, że życiu Żydów immanentnie przysługuje mniejsza wartość, a zatem mniejsza ochrona.
Oczekiwania wobec izraelskiej armii
Jest rzeczą oczywistą, że to, że wróg nie stosuje się do zasad prawa, nie zwalnia Izraela z obowiązku jego przestrzegania. Dlatego działania armii należy bacznie obserwować pod kątem dochowania zasad proporcjonalności i celności ataków.
Ale wbrew pozorom nie wymagają one, by ofiar po obu stronach było tyle samo, ani też, by nie było wśród nich cywili – a jedynie tego, by śmierci były wojskowo uzasadnione, zaś ewentualnych ofiar cywilnych starano się rzetelnie uniknąć.
Warto jednak zauważyć, że nikt nie stawia takich żądań walczącej z Kurdami armii tureckiej i nie stawiał walczącej z Ormianami armii azerbejdżańskiej. Od armii izraelskiej żąda się więcej. Nie dlatego, że od kraju demokratycznego żąda się więcej: w końcu wojska USA w bitwie o Faludżę zrównały z ziemią ponad połowę miasta. Ale dlatego, że to logiczne: jeśli życie żydowskie jest mniej warte, to jego ochrona musi spełniać bardziej wymagające kryteria.
Tego nie uczą na ćwiczeniach z rozpędzonych pociągów.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Al Jazeera English / Flickr.com