Konflikt w Gazie rozpalił opinię publiczną na świecie i w Polsce, jak rzadko które wydarzenie międzynarodowe. Ogrom krzywd, opisywanych i transmitowanych na żywo, zmusza do zajmowania stanowiska i to całościowego, do kategorycznego opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie linii frontu, nie tylko w odniesieniu do obecnej odsłony konfliktu, ale „w ogóle”. Podobnie było z Ukrainą, co sprawiało, że jedni z solidarności z ofiarami rosyjskiej agresji zdejmowali z repertuaru „Borysa Godunowa” czy ogłaszali bojkot Dostojewskiego, zaś inni odmawiali Ukrainie solidarności ze względu na panujący tam kult Bandery.

Ale, mimo równie efektownych, co mylących konstrukcji erystycznych, ani Dostojewski nie jest winien Buczy, ani zbrodnie banderowców nie podważają prawa Ukrainy do niepodległości i jej obrony. Konflikty rzadko bywają czarno-białe: nawet fakt, że III Rzesza stanowiła zło absolutne, nie umniejsza zbrodni ZSRR – choć bez jego udziału zwycięstwo nad Hitlerem mogłoby nie być możliwe. 

Zdumiewająca ranga konfliktu

Warto rozpatrywać poszczególne elementy konfliktów oddzielnie i dopiero następnie sprawdzać, czy z ich analizy wynika, że chcemy się po którejś ze stron opowiedzieć. Ale jeśli nie możemy, to czy chcemy wyrazić nasze poparcie lub potępienie dla rozmaitych ich działań. Mając to stale na uwadze, spróbujmy przyjrzeć się konfliktowi w Gazie, który obecnie, w percepcji świata, przesłonił wszystkie inne.

Ranga, jaką ten konflikt zyskał, musi zdumiewać. Nie jest on szczególnie krwawy, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zginęło około 6 tysięcy osób (dane o stratach Palestyńczyków są trudne do potwierdzenia). Wprawdzie obecna faza jest jedynie etapem w konflikcie, który trwa od około stu lat i od powstania brytyjskiej Palestyny mandatowej zginęło w nim około stu tysięcy ofiar. 

Jednak niemal dwukrotnie więcej zginęło podczas trwającej od półtora roku wojny w Ukrainie, którą konflikt izraelsko-palestyński przyćmił. W trwającej dwa lata wojnie w Tigraju, która w ogóle nie zaistniała w publicznej świadomości, zginęło ponad 600 tysięcy ludzi, w dwunastoletniej syryjskiej wojnie domowej liczba ofiar może sięgać 750 tysięcy, w jemeńskiej, też publicznie niemal nieobecnej – zapewne około pół miliona. 

Najwyraźniej więc to nie intensywność konfliktu w Gazie wywołuje intensywność związanych z nim emocji – co winno skłaniać do dodatkowej ostrożności przy zajmowaniu stanowisk.

Złożoność sytuacji sprzyja błędnym ocenom 

Druga wojna światowa, a następnie dekolonizacja, przeorały mapę świata, kończąc konflikty o długiej nieraz historii (jak polsko-ukraiński) i rozpętując nowe. Konflikt izraelsko-palestyński jest jednym z nielicznych nadal nierozwiązanych. Oznacza to, że dla jego pełnej analizy potrzeba głębszej wiedzy niż w innych przypadkach, a rezultat tej analizy może w znacznym stopniu zależeć od tego, co uznamy za początek konfliktu. 

Nawet określenie „izraelsko-palestyński” jest mylące, jako że konflikt już trwał, gdy nie było jeszcze ani izraelskiego państwa, ani palestyńskiego narodu. Ta złożoność zniechęca i sprzyja wybraniu jakiegoś pojedynczego elementu, a następnie uznaniu, że to on stanowi o naturze konfliktu. Zaś zajęcie stanowiska wobec tego elementu wystarcza dla oceny całości. 

Takie pars pro toto jest zawsze mylące i sprawia, że wynikające zeń potępienie – lub poparcie – obejmuje też zjawiska, których skądinąd potępiać lub popierać by się nie chciało. Z tymi wszystkimi zastrzeżeniami wydaje się jednak uprawnione, by wypowiadać się o obecnej fazie gazańskiego konfliktu nawet bez uwzględniania historii poprzednich stu lat. Jest bowiem akcja Hamasu i reakcja Izraela, oraz ich niepodważalne konsekwencje. 

Zbrodnia Hamasu – reakcja Izraela 

Terroryści z Hamasu wdarli się na terytorium Izraela i zamordowali tam około 1300 cywili, strzelając i dźgając na ślepo. Wśród ofiar przeważa młodzież – uczestnicy festiwalu muzyki rave, ale są też liczne dzieci (niektórym obcinano głowy) i ludzie starsi. Ofiary to niemal wyłącznie Żydzi, ale zginęło też przynajmniej 40 izraelskich Arabów oraz kilkudziesięciu robotników zagranicznych. Napastnicy uprowadzili też do Gazy 212 Izraelczyków, w tym małe dzieci, starców, inwalidów. Niektóre kobiety zostały zgwałcone. Wiemy o tym wszystkim z filmików, które nakręcali sami sprawcy; najwyraźniej chcieli, by ich czyny były znane światu.

Wydawać by się mogło, że taka zbrodnia zasługuje jedynie na kategoryczne potępienie, bez jakichkolwiek usprawiedliwień i wyjaśnień. Tymczasem, jak wiemy, stało się inaczej: choć Hamas został potępiony przez około 80 państw (w tym przez Emiraty i Bahrajn jako jedyne państwa arabskie), to inne, w tym wszyscy sąsiedzi Izraela, wstrzymały się z oceną, uznając za ważniejsze od tej rzezi wcześniejsze działania Izraela, które jakoby ją spowodowały, lub jego reakcję, jakoby dużo bardziej godną potępienia. Gdyby zastosować podobne rozumowanie wobec wojny w Ukrainie, to mordy w Buczy zasługiwałyby na potępienie jedynie wówczas, jeśli uznamy, na przykład, że Ukraina nigdy nie ostrzeliwała terytoriów separatystycznych „republik” Doniecka i Ługańska, na których znajdowali się cywile.

Tymczasem prawo międzynarodowe jest jednoznaczne: intencjonalne mordowanie cywili to zbrodnia, niezależnie od politycznych czy historycznych okoliczności. Zbrodnią była więc na przykład rzeź Woli w czasie Powstania Warszawskiego, ale także gwałty i mordy popełnione przez Aliantów (głównie, ale nie jedynie, przez Sowietów) w zdobytych Niemczech. Twierdzenie, że jakaś grupa ofiar nie podlega ochronie ze względu na jej przynależność etniczną czy państwową, jest na gruncie prawa niedopuszczalne: nie wolno ludzi mordować czy gwałcić dlatego, że są Izraelczykami. Odmowa uznania tego faktu oznacza zerwanie z prawem, a tym samym opowiedzenie się po stronie morderców. To właśnie czynią wszyscy ci, którzy – także w Polsce – usprawiedliwiają, relatywizują czy rozumieją ich czyny. W tej sprawie nie może być niejasności.

Gaza – okoliczności wyjaśniające 

Ale tak jak nie wolno usprawiedliwiać zbrodni, przywołując narodowość ofiar, nie wolno też jej wyjaśniać w oparciu o narodowość sprawców. Ci, którzy mówią, że hamasowcy to nie-ludzie, ale zwierzęta, i że należy ich wszystkich (czy też wszystkich mieszkańców Gazy, a wręcz wszystkich Palestyńczyków, skoro zbrodnię hamasowców świętowano też w Ramalli czy Dżeninie) zabić – popełniają czyn, który, choć niekrwawy, jest niemniej odrażający. 

Mordercze barbarzyństwo sprawców daje się bowiem wyjaśnić okolicznościami ich życia. Połowa mieszkańców Gazy ma 18 lat i mniej, czyli urodzili się po pełnym wycofaniu się Izraela z tej enklawy (2005 rok), przejęciu tam demokratycznie władzy przez Hamas (2006 rok), fizycznej likwidacji przez Hamas opozycji (2007 rok) i rozpoczęciu przezeń ostrzału Izraela oraz wspierania terroryzmu w Egipcie (także 2007 rok), na które oba kraje odpowiedziały blokadą Gazy, kontrolując i ograniczając wjeżdżające tam towary oraz pragnących opuścić strefę ludzi. 

Innymi słowy połowa mieszkańców Gazy zna jedynie morderczą dyktaturę Hamasu oraz wojnę – a opuścić Gazy nie mają jak. Trudno się dziwić, że ludzie wychowani w takiej codziennej przemocy sami bez oporów będą zabijać. To , rzecz jasna, nie znosi moralnej odrazy, jaką budzą ich czyny.

Hamas ma prawo do oporu, Izrael prawo do istnienia 

Ale czy rzeczywiście nie znosi? Wszak obrońcy Hamasu przywołują prawo narodów okupowanych do stawiania oporu okupacji „wszelkimi dostępnymi sposobami, w tym walką zbrojną”. Tyle tylko, że ani Gaza, z której pochodzili napastnicy, ani Izrael, gdzie dokonali swoich zbrodni, nie są terytoriami okupowanymi, zaś walka zbrojna też musi być ograniczona prawem, co regulują konwencje genewskie.

Zasada walki „wszelkimi dopuszczalnymi sposobami” została sformułowana w rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ 37/43 z 1982 roku. Jednak rezolucje ZO nie mają mocy prawa międzynarodowego, mają ją rezolucje Rady Bezpieczeństwa. W Gazie nie ma od 2005 roku żadnego izraelskiego żołnierza czy cywila ani też nie działają tam izraelskie władze czy prawa. Strefa jest istotnie objęta blokadą, ale by uznać Izrael i Egipt na tej podstawie za okupantów, trzeba by uznać, że Stany Zjednoczone od 1962 roku okupują Kubę. 

Taki zabieg semantyczny jest wprawdzie możliwy: stawiając Izraelowi zarzut apartheidu, Amnesty International i Human Rights Watch zastrzegły się, że nie mają na myśli takiego apartheidu jaki był praktykowany w rasistowskiej Republice Południowej Afryki – ale nie zmienia to w niczym istoty rzeczy.

Tak jak z punktu widzenia AI i HRW Izrael jest państwem apartheidu, tak z punktu widzenia Hamasu Izrael jest państwem okupacyjnym. Karta Hamasu stanowi bowiem, że „cała Palestyna” w granicach mandatowych z 1923 roku stanowi muzułmański waqf, czyli własność powierniczą, której przekazanie nie-muzułmanom, przez kogokolwiek jest niebyłe z mocy muzułmańskiego prawa, które jako jedyne ma tu zastosowanie. 

Innymi słowy Izrael prawnie nie istnieje, bowiem jest podmiotem niemuzułmańskim; jako taki jest bezprawny, więc jego działania stanowią okupację. Z tego punktu widzenia Gaza oczywiście okupowana nie jest, ale reszta Izraela jak najbardziej. To tłumaczy, dlaczego mordercy z Hamasu nie tylko byli w stanie popełnić swoje zbrodnie, ale też uważali je zapewne za uprawnione.

Armia Izraela to nie zbrodniarze z Hamasu

Ta interpretacja pomija jednak konwencje genewskie, zakazujące intencjonalnego mordowania cywili. Na ich mocy całą hamasowska rzeź jest zbrodnią. Ale jeśli konwencje stosują się do izraelskich ofiar, to czyż nie stosują się też do ofiar Izraelczyków? Oczywiście – tak: mordowanie Palestyńczyków za to, że są Palestyńczykami, jest zbrodnią równie odrażającą.

W tygodniu, który minął po rzezi Hamasu, izraelscy osadnicy zamordowali na Zachodnim Brzegu w kilku oddzielnych starciach siedmiu Palestyńczyków. Jeśli mordowali ich za to, kim są – a nie na przykład zabijali w samoobronie – to są zbrodniarzami takimi jak hamasowcy. 

Niepokoić musi, że międzynarodowa opinia nie zwróciła uwagi na te czyny, bowiem sprawiedliwości łatwiej staje się za dość, gdy patrzeć jej na ręce. Tymczasem w izraelskich nalotach i ostrzałach rakietowych w Gazie giną palestyńscy cywile; według danych Hamasu jest ich już więcej niż ofiar popełnionej przez terrorystów rzezi. Czy nie oznacza to, że Izrael jest zbrodniarzem na równi z Hamasem?

Źródło: Libertinus

Celem Izraela nie są cywile

Nie – bo śmierć cywili na wojnie jest uznawana przez konwencje za tragiczną, lecz nieuchronną konsekwencję toczenia działań zbrojnych. Istotne jest to, czy działania te są proporcjonalne do powodującej je przyczyny i zamierzonego celu oraz czy podjęto starania, by ofiar tych było jak najmniej. 

Relacje prasowe mówią o „izraelskich nalotach odwetowych”, co sugeruje, że celem Izraela jest po prostu zadanie bólu Palestyńczykom, by oni też odczuli doświadczane przez Izraelczyków cierpienia. Gdyby tak było, to Izrael byłby winien zbiorowego karania całej ludności Gazy za czyny jej politycznego i wojskowego kierownictwa, co stanowiłoby zbrodnię wojenną. 

Ale tak nie jest: celem Izraela są członkowie Hamasu, ich instalacje wojskowe, w tym centra dowodzenia, koszary oraz składy i fabryki broni. Można to sprawdzić, porównując systematycznie publikowane izraelskie raporty bojowe, wyliczające cele i stopień ich zniszczenia, z sytuacją na miejscu w Gazie. Jest to jednak działanie ryzykowne, Hamas bowiem nie toleruje jakiejkolwiek działalności dziennikarskiej, która podważałaby jego propagandę.

Podczas ostatniej dużej kampanii w Gazie, w 2014 roku, dziennikarze, którzy sfilmowali odpalanie przez Hamas rakiet sprzed szpitala, musieli następnie za to przeprosić. 

Problemy z wiarygodnością 

Zarazem niekoniecznie można izraelskim deklaracjom wierzyć na słowo. W 2021 roku lotnictwo zbombardowało wieżowiec, w którym mieściły się liczne redakcje zagraniczne, w tym AP i Reutersa, twierdząc, że mieściła się tam też „część infrastruktury terrorystycznej Hamasu”. Z tym że dowody musiały pozostać tajne, by nie zdemaskować wywiadowczego źródła, na którym były oparte. 

Izrael przekazał jednak te dane wywiadowcze Amerykanom, którzy stwierdzili, że ich one nie przekonały – po czym zapadła cisza. Ci zaś, którzy twierdzą, że Izraelczycy celowo atakują ludność cywilną, musieliby jeszcze przedstawić powody, dla których mieliby oni tak czynić. Argument, że czynią tak dlatego, że są Izraelczykami czy Żydami, jest równie przekonujący jak ten, że hamasowcy mordowali, bo są Palestyńczykami.

Przeciwnie, Izraelczycy wypracowali metody ostrzegania ludności cywilnej przed nadchodzącym atakiem, od SMS-ów i ulotek, po ostrzegawcze uderzenie rakietą ćwiczebną, pozbawioną głowicy bojowej. Jest prawdą, że w ogniu działań zbrojnych i na tak ograniczonym terenie ewakuacja jest często bardzo utrudniona, a dla inwalidów czy chorych z reguły niemożliwa – i to jest jeden z powodów, dla których w izraelskich nalotach giną cywile. 

Cywile są zmuszani do udziału w wojnie 

Drugim, ważniejszym powodem jest jednak to, że hamasowcy często umieszczają swą infrastrukturę wojskową w bezpośredniej bliskości obiektów cywilnych, tym samym biorąc cywili na żywe tarcze. Ludność oczywiście protestuje, ale w rządzonej przez Hamas Gazie protest często kończy się uwięzieniem albo śmiercią, zaś w sytuacji konfliktu – równie niebezpiecznym oskarżeniem o współpracę z wrogiem. 

Branie żywych tarcz – czy to ludności Gazy, czy uprowadzonych tam Izraelczyków – jest zbrodnią wojenną. W kilku przypadkach udowodniono, że armia izraelska także posługiwała się tą haniebną metodą, na przykład zmuszając palestyńskich cywili, by podchodzili do domów, w których znajdowali się uzbrojeni terroryści i namawiać ich do kapitulacji.

Co więcej, informacjom Hamasu znacznie mniej można ufać niż tym, które pochodzą od władz Izraela. Widać to było w niedawnym przypadku oskarżenia Izraela o zbombardowanie szpitala Al-Ahli w Gazie, na skutek czego miało zginąć 500 palestyńskich cywili. 

Tymczasem rychło się okazało, że na szpital spadła uszkodzona palestyńska rakieta (takie awarie powodują od jednej czwartej do jednej trzeciej strat w gęsto zaludnionej Gazie), a liczba ofiar była przynajmniej o połowę mniejsza. Traktując propagandę terrorystów jako uprawnione źródło informacji, media w istocie propagandę tę wspierają.

Izrael nie atakuje mocniej

Jednak Palestyńczyków w kolejnych konfrontacjach w Gazie zawsze ginie dużo więcej niż Izraelczyków. Czyż nie dowodzi to zakazanej konwencjami nieproporcjonalności izraelskich ataków? Nie: liczbę ofiar izraelskich redukuje to, że palestyńskie rakiety są zestrzeliwane przez system antyrakietowy, zaś ludność chroni się w schronach. 

Hamas mógłby się też uzbroić w któryś z systemów dostępnych na rynku i spróbować przemycić go do Gazy, w końcu przemyt broni ofensywnej wychodzi mu całkiem nieźle. Ale przywódcy Hamasu chronią się w schronach, więc systemu nie potrzebują. Co więcej, na budowę hamasowskich schronów, tuneli i umocnień idzie lwia część wysyłanego do Gazy i przeznaczonego dla jej odbudowy cementu, a schronów dla ludności brak. 

Zaś lokowanie obiektów wojskowych przy strukturach cywilnych gwarantuje, że ofiary cywilne będą liczne. Tak było w piątek, kiedy rakieta izraelska uderzyła w kościół świętego Porfiriusza: celem był pobliski skład Hamasu, ale uderzenie okazało się niedokładne.

Czy kontrofensywę należy wstrzymać?

No dobrze – ale czy wiedząc to wszystko, Izrael nie powinien po prostu zrezygnować z ataków na Gazę lub atakować jedynie te cele, które nie są położone w pobliżu obiektów cywilnych? W końcu, jak głosi jedno z haseł propalestyńskich protestów, „martwe dziecko palestyńskie martwego dziecka żydowskiego nie wskrzesi”.

Nie wskrzesi, ale tu chodzi o te dzieci żydowskie, które jeszcze żyją, a które staną się zgodnie z deklaracjami celem ataków Hamasu, jeśli organizacja ta nie zostanie pokonana. 

Gdyby Izrael zrezygnował z ataków na Hamas lub je ograniczył, oznaczałoby to, że postanowił chronić ludność cywilną wroga bardziej niż własną. Doprawdy trudno tego oczekiwać.

Emocje nie powinny zasłaniać faktów 

Czy jednak wojna jest jedyną możliwością, a negocjacje nie są możliwe? Pomijając już fakt, że przywódcy Autonomii Palestyńskiej dwukrotnie odrzucili izraelskie propozycje pokojowe, przewidujące między innymi powiększenie terytorium Gazy kosztem suwerennego terytorium Izraela, to przecież Hamas nie uznaje Autonomii. Nie uznaje też prawa Izraela do istnienia ani podpisanych dotąd traktatów, nie zamierza wyrzec się terroryzmu. Dość trudno byłoby z takim przeciwnikiem toczyć rozmowy. 

Z drugiej strony – polityka kolejnych rządów premiera Benjamina Netanjahu też nie zachęcała strony palestyńskiej, by uwierzyła, że z Izraelem można wynegocjować pokój. Jednak rzeź Hamasu wysadziła też w powietrze rysujące się trójstronne porozumienie izraelsko-saudyjsko-amerykańskie, które przewidywało znaczne ustępstwa Jerozolimy wobec Palestyńczyków. 

Ustępstwa, które dla Hamasu byłyby śmiertelnym zagrożeniem. Poprawa sytuacji Palestyńczyków na skutek zawarcia takiego porozumienia oznaczałaby, że strategia konfrontacji z Izraelem, przyjęta przez Hamas, jest nie tylko mordercza, ale i przeciwskuteczna.

Gdy tak krok po kroku analizować konflikt, widać, jak bardzo każdy z jego elementów jest uwikłany w okoliczności, które mu towarzyszą. Nie ułatwia to zajmowania stanowiska. Stąd popularność postawy, która każe ignorować fakty i kierować się emocjami. Nawet jeśli z tych emocji wynika, że lepiej opowiedzieć się za terrorystami niż przeciwko nim.