Piotr Kieżun: Właśnie ukazał się przekład najnowszej książki Michela Houellebecqa „Kilka miesięcy mojego życia”, w której pisarz tłumaczy się ze swojego udziału w filmie porno. Na pierwszych stronach pojawia się również pana nazwisko. Houellebecq wraca do czasów, kiedy po raz pierwszy był oskarżany o islamofobię przy okazji „Platformy”. Należał pan wówczas do jego krytyków. Dziś Houellebecq zarzuca panu, że żywi pan do niego nienawiść i że się zwyczajnie pan na niego uwziął. Czy to prawda?
Pierre Assouline: Ależ skąd! Houellbecq ma po prostu obsesję. Wydaje mu się, że wszystko krąży dookoła niego. Kiedy lata temu ukazała się jego książka, po prostu napisałem jej recenzję, ponieważ tym się zajmuję. Pochyliłem się nad nią, bo jest znanym pisarzem i byłem ciekawy, co napisał. To prawda, że potraktowałem rzecz surowo i z czasem byłem coraz bardziej krytyczny, ale to się zdarza. Nie uwziąłem się na niego. Houellebecq się myli.
Houellebecq powinien być panu raczej wdzięczny. Chwalił pan przecież jego humor i literacki spryt, kiedy w 2010 roku otrzymał Nagrodę Goncourtów. Pisał pan w dzienniku „Le Monde”, że umie on „podobać się Akademii [Goncourtów – przyp. P.K.]”. Od 2012 roku pan również zasiada w tym gremium. Czy pana ówczesne słowa oznaczają, że jury ma jakiś szczególny, wspólny gust?
W łonie Akademii Goncourtów nie istnieje jakaś tendencja do nagradzania takiej a nie innej prozy. Jej członkowie mają zupełnie inne gusta. To przecież pisarze, którzy różnią się od siebie również stylem. Często się ze sobą spierają, co jest zupełnie normalne. Nie ma czegoś takiego jak „linia Goncourtów”. Czytamy po kolei książki, które ukazują się w danym roku. Nie wyszukujemy jakiejś specyficznej prozy.
Nagroda Goncourtów jest wręczana pisarzom przez pisarzy, to ludzie pióra zasiadają bowiem w jury. Czy to dobrze, czy źle? Wśród osób przyznających literacką Nagrodę Nobla są na przykład również ludzie innych profesji – krytycy literaccy, historycy, filozofowie.
Tak, ale członkowie kapituły są przede wszystkim pisarzami. Akademia Szwedzka składa się głównie z pisarzy. Uważam, że to dobrze. Na pewno jest to dużo lepsze rozwiązanie niż w przypadku brytyjskiej Nagrody Bookera. W jej jury zasiadają również profesorowie i inne osoby nie mający żadnego związku z literaturą. Na przykład arcybiskup Canterbury czy były szef brytyjskiej służby wywiadowczej MI5.
Czy na ocenę pisarzy przez pisarzy nie wpływa jednak negatywnie zawodowy instynkt konkurencji?
Nie, ponieważ w momencie, w którym decydujesz się na zasiadanie w Akademii Goncourtów, zgadzasz się jednocześnie na to, że nigdy nie otrzymasz przyznawanej przez nią nagrody. Ja osobiście czuję, że jestem tu po to, by pomagać innym pisarzom, a nie żeby im przeszkadzać lub im zazdrościć.
Co sprawia, że Nagroda Goncourtów jest najważniejszą literacką nagrodą we Francji? Co ją wyróżnia?
To najważniejsza nagroda literacka nie tylko we Francji, ale i na świecie. Jest jednym z najstarszych wyróżnień tego typu, przyznawanym od ponad wieku. To instytucja, która w olbrzymim stopniu napędza sprzedaż nagrodzonej książki, ponieważ w odróżnieniu od Nobla, którego otrzymuje się za cały dorobek, Nagroda Goncourtów jest przyznawana za konkretne dzieło. Nie ma na świecie żadnej równie znaczącej i szanowanej nagrody, ponieważ Nagroda Goncourtów jest niezależna. Istnieje podobny laur w Hiszpanii – Nagroda Planeta. Jednak jest ona przyznawana przez dom wydawniczy. Z kolei organizatorzy Nagrody Bookera wymagają wysłania przez każdego wydawcę rekomendowanej książki, a więc to wydawcy dokonują pierwszej selekcji.
Czy nie żałuje pan czasami, że Nagroda Goncourtów jest zarezerwowana tylko dla powieściopisarzy? Nie ma tu poezji, nie ma reportażu, eseju. Czasami z tego powodu odrzucane są wartościowe książki. Myślę tu na przykład o „Jodze” Emmanuela Carrère’a, która nie została uznana za fikcję.
To nieprawda. „Joga” była obecna na długiej liście finalistów, a więc przeszła pozytywnie pierwszą selekcję. Potem została wyeliminowana w toku dalszych narad, ponieważ wielu z członków akademii się nie podobała. Ja jej na przykład broniłem. Ale odpowiadając na pana pytanie – istnieje nagroda akademii Poetycki Goncourt [Goncourt de la Poésie]. Nie przyznaje się jednak samej głównej Nagrody Goncourtów za poezję, ponieważ jako jurorzy jesteśmy związani testamentem jej założyciela, Edmonda de Goncourta, oraz statutem i regulaminem.
W przypadku wielkich nagród literackich zawsze mamy do czynienia z dylematem: czy należy nagradzać literaturę niszową, awangardową, czy raczej coś co jest powszechnie czytane? Innymi słowy, czy nagrody mają podsumowywać czy inicjować?
Po pierwsze, awangarda to coś, co szybko staje się ariergardą. Po drugie, awangarda dotyczy niewielkiego grona odbiorców. Otóż my jako jury mamy do wypełnienia pewną rolę. Jesteśmy tymi, którzy wskazują kierunek, stojąc naprzeciwko szerokiej publiczności i naprzeciwko świata księgarskiego. Nie możemy sobie pozwolić na skupianie się na literaturze eksperymentalnej. Są do tego inne nagrody. My mamy inne zadanie.
Często zaglądam do branżowego francuskiego portalu literackiego „Acctualitté”. Za każdym razem, gdy go otwieram, jest mowa o jakiejś innej nagrodzie literackiej. Macie ich we Francji chyba z dwieście!
Dwa tysiące.
Dwa tysiące?! Tym bardziej sensowne staje się pytanie: czy to dobrze, czy źle, że jest ich aż tyle? Nie kanibalizują się nawzajem? Nie dochodzi do inflacji tych nagród?
Z punktu widzenia życia literackiego to bardzo dobre zjawisko. Specyficznie francuskie. Ożywiają one literaturę, ożywiają księgarnie, ożywiają setki salonów i targów książki, a więc to, co nazywam właśnie życiem literackim. Pisarze uwielbiają otrzymywać nagrody. Ich egzystencja nie jest łatwa, a otrzymanie nagrody literackiej jest często równoznaczne z otrzymaniem czeku. Po drugie, nagroda sprawia, że zaprasza się pisarza na spotkania z jego czytelnikami, miłośnikami tego, co napisał. Przez większość roku pisarz siedzi w zamknięciu i tworzy. Nagroda wyrywa go z tego odosobnienia. To bardzo dobrze, że mamy ich we Francji aż tyle.
Problem polega na tym, że we Francji są one skoncentrowane w jednym czasie. Wszystkie najważniejsze nagrody przyznaje się jesienią.
To znowu bardzo francuskie zjawisko, związane z tzw. rentrée littéraire, literackim powrotem. Chodzi o wrzesień i październik, a więc okres powakacyjny, kiedy następuje wysyp premier wydawniczych. Ale mamy wtedy do czynienia również z innymi powrotami do bardziej intensywnej aktywności – powrotem uczniów do szkoły lub powrotem polityków do sejmu. W innych krajach europejskich, takich jak Włochy czy Niemcy, wszystko rozkłada się mniej więcej po równo w ciągu roku. We Francji nie.
Jednak liczba wydanych w tym krótkim okresie tytułów jest porażająca.
To prawda. Ale uważam, że to dobrze. Wszyscy w kraju skupiają wtedy uwagę na książce.
W 2022 roku Akademia Goncourtów ogłosiła czwórkę finalistów nie w Paryżu, lecz w Libanie, w Bejrucie. W tym roku krótka lista książek, będących kandydatkami do tej nagrody, została ogłoszona w Krakowie. Skąd takie gesty?
Są one po to, by wspierać francuskie język i literaturę. A także te instytucje, które o nie dbają w innych krajach. W Polsce taką instytucją jest Festiwal Conrada. W Libanie wspieraliśmy tamtejsze targi książki. W Tunezji, gdzie w 2015 roku również ogłaszaliśmy finalistów Nagrody Goncourtów, zrobiliśmy to tuż przed atakiem na Muzeum Bardo. Robimy to po to, żeby pomagać.
Dziękuję panu bardzo za rozmowę.