Czuję się, jakbym zgubiła wszystkie guziki koszuli i stała półnaga przed najznakomitszą publicznością. Wszyscy ludzie zebrani w pękającej w szwach auli na St Andrews, jednym z najbardziej renomowanych uniwersytetów Szkocji, przygotowali się na historie o płomieniach, strzelaninach i rosyjskich rakietach, lecz nie na słowo „uchodźca”. Nie w odniesieniu do mnie.
Wszyscy naoglądali się wystarczająco dużo relacji telewizyjnych; przybyli tu, aby posłuchać wierszy. Obok mnie na scenie siedziała ukraińska poetka, piękna jak obrazek. Opowiadałam o znaczeniu wymiany kulturowej, o naszej rocznej pracy nad odczytami i przekładami oraz planach przyjazdu tutaj. Powinno nas być tu więcej, powiedziałam.
W ich głowach – nad czym się wtedy jeszcze nie zastanawiałam – tkwił inny obraz uchodźców, z pewnym znakiem szczególnym, który do mnie nie pasował. Jestem białą kobietą z Europy Wschodniej. Mam obywatelstwo i paszport. Rozmawiam o Doris Lessing i Ishiguro, znam kilka cytatów z Biblii, uczyłam się w szkole o Szekspirze, czytałam powieści J.K. Rowling, nie tylko te o Harrym Potterze. Jestem właścicielką mieszkania (w kraju ogarniętym wojną), mam świetną pracę (w kraju ogarniętym wojną), pracuję przy międzynarodowych projektach, zajmuję się literaturą, i tak naprawdę z tego powodu tu przyjechałam, a koszty podróży zostały pokryte przez dofinansowanie unijne, które otrzymałam w zeszłym roku. Czy rzeczywiście jestem uciekinierką?
Trudno mi było samej uwierzyć, że raptem tydzień temu w Kijowie wyszłam ze schronu przeciwlotniczego, spakowałam do walizki dyplom, paszport, kilka starych fotografii, złoty łańcuszek oraz macbooka, jeszcze trochę ciuchów i poszłam na dworzec. Nie wyłączyłam lodówki – nie wiedziałam, czy nie będę musiała tego samego dnia wrócić. W związku z zakazem wychodzenia z domu, w mieście wszystko było zamknięte przez dwa dni, nawet sklepy spożywcze, nie działał transport publiczny. Na ulicach słychać było odgłosy strzałów.
Jestem uchodźczynią
Zamykałam drzwi z uczuciem, że robię to po raz ostatni. Blok był wówczas już niemal pusty, pozostały jedynie emerytki, które przy każdym alarmie przeciwlotniczym, posłusznie starały się zejść do piwnicy. Lecz piwnica była wilgotna i mało wygodna, więc najczęściej przesiadywały na podwórku, niczym zmęczone wielkie ptaki. Każda z nich miała przy sobie plastikową torbę z dokumentami i lekami. Wypatrywały na niebie wrogich samolotów, lecz one nie pojawiały się, zamiast tego nieustannie słychać było eksplozje.
Mój życiorys był wystarczająco dobry, aby ubiegać się o zgodę na krótki pobyt. „Będę pracować w bibliotece”, wpisałam w rubryce wniosku, siedząc w pociągu ewakuacyjnym. Naprawdę tego potrzebowałam, jak najszybciej. Gdy opuszczałam kraj, miałam już zapewniony niedługi pobyt artystyczny w Wiedniu. Oznaczało to zapewniony na jakiś czas dach nad głową. Oznaczało to, że miałam cel podróży. Ktoś na mnie czekał.
Wstydziłam się powiedzieć o tym zmęczonym kobietom stojącym w korytarzu pociągu do Żytomierza, dla których zabrakło miejsc w przedziale. Nie umiałam zdradzić tego zmęczonym ludziom bezskutecznie starającym się dostać do zamkniętych wagonów pociągu do Użhorodu: nie było wystarczająco dużo miejsc i nikt nie mógł się dostać do środka; o świcie padał śnieg, niebezpieczeństwo zniknęło w dali, pociągi odjeżdżały już zgodnie z rozkładem, tragizm ulotnił się. Mimo to, byłam uchodźczynią.
Tak naprawdę znajdowałam się w identycznym stanie niepewności jak płacząca kobieta w czapce z pomponem, która jechała z Zaporoża do krewnych w Sofii i nie wiedziała, co tam robić dłużej niż dwa tygodnie; jak zamożne kobiety z Charkowa, które zostawiły w domach wszystko, co posiadały, włącznie z mężami, wybierając się do Niemiec z krótką przerwą na wypoczynek w węgierskich kąpieliskach; młoda kobieta z miasta Chmielnicki – miała największe walizki, pakowała się bez pośpiechu, przekonana, że uciekać należy odpowiednio wcześnie.
Trzeba przemówić!
Od dawna planowałam podróż służbową do Edynburga. Choć w moim kraju odwołano loty, uznałam rezygnację z wyjazdu za coś niestosownego i tchórzliwego. Należy mówić o tym, co się obecnie dzieje w moim kraju. Nadal pracowałam w państwowej instytucji kultury i jakimś cudownym sposobem państwo wpłacało pensję na moje konto. Pisałam służbowe maile przy akompaniamencie eksplozji, siedząc w kolejkach podmiejskich, na lotniskach. Moi zagraniczni rozmówcy, włączając tych, co przyszli mi na ratunek, nie mogli pojąć, co się działo, lecz chcieli mi autentycznie pomóc.
Ukraińsko-szkocki projekt literacki zatytułowaliśmy „Beyond Any Curtain” (Poza wszelkimi kurtynami), zarówno w odniesieniu do pojęć z zimnej wojny XX wieku, jak i do brexitu, który skomplikował swobodę poruszania się między Ukrainą, strefą Schengen a Wielką Brytanią. Wojna nie doprowadziła do zamknięcia granic, ale podróż do Szkocji trwała dłużej, dwa dni, o ile miało się już wizę w paszporcie. Poeci płci męskiej w wieku od 18. do 60. lat nie mogli wyjeżdżać za granicę, w związku z czym nasza delegacja straciła dwóch członków. Inna poetka pracowała w rozgłośni radiowej i zrezygnowała z podróży: codziennie przekazywała wiadomości na żywo i opuszczała schron jedynie po to, by się przespać… w piwnicy, zamiast we własnym łóżku. Z kolei Luba, zawsze sprzeciwiająca się wyjazdowi z Kijowa, zgodziła się tym razem: Trzeba przemówić!
Dotarła przepełnionymi kolejkami podmiejskimi do warszawskiego lotniska Chopina, skąd razem poleciałyśmy do Edynburga. Uznałyśmy to za niezwykle ważną misję. W St Andrews, nad brzegiem zimnego morza, odbywał się akurat festiwal poezji, zrzeszający intelektualistów i artystów, dla których ukraińskie odczyty literackie stały się znienacka niezmiernie interesujące.
Jesteście pewne, że chcecie wrócić? – pytali nas ludzie w różnych mundurach, także policyjnych, na lotnisku w Edynburgu. Nie chcemy zostać w Szkocji, mamy bilety do Paryża, proszę, oto one, bilety do Paryża. Chcemy jechać do Paryża. Najpierw do Paryża, a następnie – proszę, tu bilet do Warszawy. Luba wraca do Kijowa, a ja… jadę do Wiednia, na początek. Nie jesteśmy przeciwni temu, abyście zostały, powiedzieli mundurowi. Nie chcemy was odsyłać pod ostrzał rosyjskich rakiet. Tylko bądźcie szczere, powiedzcie po prostu prawdę… W końcu nas wpuścili.
Zbyt odmienni od uchodźców z innych krajów
Jeff przywitał nas w malutkim hotelu, w którym stali bywalcy przechowują w specjalnym schowku wyposażenie do gry w golfa, a wszystkie dania w menu śniadaniowym są równie obrzydliwe; gdzie niezmiennie od stu lat wszystko trwa i trwać będzie. Hi, Jeff. Wiem, że z czystej uprzejmości pytasz, jak minęła nam podróż. Lecz tym razem nie mam siły mówić, że wszystko poszło znakomicie. Jest do dupy, Jeff. Pociągi, bomby, rakiety, zapory przeciwpancerne na zaśnieżonych ulicach. I w końcu zostałam uchodźczynią. Bez kitu, uchodźczynią, roześmiał się Jeff, spójrz na siebie. Tam to się nie skończyło już wszystko? Nie śledzę za bardzo wiadomości, sorry. Zobacz, Jeff, za tobą w recepcji stoi telewizor. Odwróć się. Właśnie pokazują tłumy ludzi próbujących dostać się do pociągu. To jest mój kraj, to jestem ja sprzed tygodnia.
Wydarzenie literackie okazało się sukcesem. Pojawili się nawet dziennikarze. Szkoccy uczestnicy i uczestniczki skrócili swoje wypowiedzi do minimum, aby zostawić nam więcej czasu. Luba odczytała swoje wiersze, a następnie opowiedziała o swoich przygotowaniach do wojny, o gromadzeniu zapasów, o tym, jak się nauczyła przyrządzać koktajle Mołotowa, o szkoleniach z udzielania pierwszej pomocy. Mówiła, że zamierza wrócić i pozostać aż do końca w swojej ojczyźnie, choć bitwa o Kijów wciąż się toczy.
W moim krótkim przemówieniu zabrałam głos w imieniu ludzi, którzy dopiero teraz przybywali do gościnnej Szkocji i prosili o azyl. Ludzi, którzy również nazywali siebie uchodźcami, lecz później zyskiwali inne miano. Nowi przybysze z Ukrainy. Azylanci. Uchodźcy wojenni. Zbyt odmienni od uchodźców wcześniej przyjeżdżających do Szkocji. Co więc miałam powiedzieć szanownej publiczności w auli uniwersytetu w St Andrews?
Jestem uchodźczynią. Od tamtego czasu, czyli od marca 2022 roku, powtarzałam te słowa wielokrotnie, w różnych językach. Miałam przy sobie paszport z wbitym stemplem. Dzięki temu dokładnie pamiętam, którego dnia przekroczyłam granicę. Później wielokrotnie wpisywałam tę datę w formularzach i kwestionariuszach. Na początku reagowano ze zdziwieniem, potem z obojętnością. W serwisach informacyjnych sprawa wyglądała podobnie. Nie, mój kraj nie mógł tak zwyczajnie zniknąć z ekranów, gazet i fal radiowych. Zbyt wiele się z tym wiązało: ceny w supermarketach, taryfy energetyczne. Okazało się, że nie był to jedynie ostatni wielki obszar przed zachodnią granicą, którego nie można zwyczajnie napaść i pozabijać naraz wszystkich mieszkańców. Akurat tym mało kto się przejmował. Ale ropa i gaz, płynące przez ten kraj, statki wypełnione zbożem uprawianym dla całego świata, groźba globalnego głodu, a przede wszystkim ceny, ceny, ceny i widmo długiej zimy nie dawały spokoju zwykłym obywatelom z dobrymi paszportami.
Słyszałam to milion razy. Płacimy za to z własnej kieszeni, żebyście walczyli dalej. Wspomagamy własnymi podatkami. Giniecie, bo nie prosicie o pojednanie. Dlaczego? Jesteście bohaterami, ale może powinniśmy was wspierać poprzez eksponowanie kolorów waszej flagi na naszych ulicach, a nie rosnącymi rachunkami za ogrzewanie. Lecz w pierwszych tygodniach wojny zgłaszano się do wolontariatu, oferowano własne domy, abyśmy mogli się schronić przed bombardowaniami, zbierano pieniądze na leki, kamizelki kuloodporne i broń. Nigdy nie przestanę być za to wdzięczna.
Pociągi przestały być wygodnym miejscem do czytania – stały się nimi schrony
Dopiero teraz, wiele miesięcy po marcu 2022 roku, zaczynam rozumieć, jak szalona musiała się wydawać nasza przygoda miłośnikom poezji w mieście uniwersyteckim St Andrews. Czy chcieli jak najszybciej zapomnieć o nas i powrócić do spokojnych kolei własnych losów oraz przyjemnej lektury? Specjalnie dla nich wymyśliłam dowcip: pociągi przestały być wygodnym miejscem do czytania – stały się nimi schrony, w których przesiaduje się godzinami bez dostępu do internetu. Dowcip się spodobał.
W sumie mogłam też wyjechać wcześniej. Samolotem. Z dużym bagażem. Wiele osób pisało: możesz u mnie mieszkać. Wolałabym umowę o pracę, myślałam wówczas. Denerwowałam się też, że moi znajomi częściej otrzymywali takie propozycje. Czy jestem po prostu mniej lubiana? „Dlatego, że ty naprawdę możesz się spakować i po prostu wyjechać”, powiedziała moja koleżanka Solomija i pstryknęła zapalniczką. W styczniowy poranek 2022 roku stałyśmy przed biurem naszej galerii w Kijowie, a ja narzekałam. Solomija od dwudziestu lat zajmowała się zawodowo sztuką współczesną i znała się na życiu. „Dlatego cię nie zapraszają” – wyjaśniała.
Myślę, że wszyscy wtedy uznali, że to kwestia dwóch tygodni. Dziwiło ich moje pytanie: co mam u was robić? „Chodzić po muzeach”, prawie im się wymsknęło. Teraz ich rozumiem. Też nie wyobrażałam sobie, że to wszystko jest na poważnie, że kiedykolwiek coś takiego mi się przytrafi.
Tłum. Katarzyna Przybylska
This article originally appeared in JÁDU. This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.