„Mogę powiedzieć, że w tej chwili nie ma i nie może mieć konkurentów w Federacji Rosyjskiej” – stwierdził 17 października rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, zapytany o politycznych rywali urzędującego prezydenta. Zastrzegł tym samym, że to jedynie jego prywatna opinia.

W rosyjskich mediach coraz częściej „dyskutuje się” na temat zaplanowanych na marzec wyborów prezydenckich. Wyborów tylko tytularnych, ponieważ w rzeczywistości będzie to plebiscyt. Odbierając kartę wyborczą, rosyjski obywatel będzie miał do wyboru jedną opcję – Władimira Putina. Pozostałe nazwiska będą jedynie stwarzać pozory wolnego wyboru.

Gerontokracja po rosyjsku

Każde rosyjskie wybory to starannie wyreżyserowany spektakl. I tym razem, pomimo warunków wojennych, nie będzie inaczej. Już teraz pieczołowicie ustala się kształt listy kontrkandydatów, wyselekcjonowanych przez politycznych macherów na Kremlu.

Według medialnych przecieków, w nadchodzących wyborach szczególnie istotne będzie kryterium wiekowe. Administracja prezydenta ma jakoby dopuszczać jedynie kontrkandydatury tych osób, które skończyły co najmniej 50 lat.

Kryterium wiekowe bierze się z tego, że sam dyktator nie jest już pierwszej młodości. Dość powiedzieć, że Rosjanie określają Putina słowem „dziad”. Kiedy żyjący jeszcze Prigożyn rzucał gromy na ministerstwo obrony i mówił o „szczęśliwym dziadku”, który okazał się „skończonym kretynem”, wszyscy wstrzymali oddech. Każdy pojął w lot, że watażka obrzucił błotem samego prezydenta.

Metryka więc boli Putina, a w tej materii Kreml może liczyć na stałych uczestników prezydenckiego wyścigu. Zresztą nie tylko sam ich wiek jest już nie pierwszej świeżości – chodzi tu również o ciągnący się za nimi odór przeszłości.

Z ramienia komunistów w szranki z Putinem stanie najprawdopodobniej niezastąpiony Giennadij Ziuganow, który stanowi żywe i prawie osiemdziesięcioletnie przypomnienie tego, dlaczego rozpadło się sowieckie imperium. Ze strony pseudoliberalnej chęć startu zgłosił ponad siedemdziesięcioletni Grigorij Jawlińskij, symbol przeszłości mniej odległej – biednych i chudych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to panowała nikomu niepotrzebna demokracja. Tym razem zabraknie jednak faszyzującego Żyrinowskiego. Umarł rok temu, a na wyciągniecie go z grobu nikt jeszcze się nie zdecydował.

Cisza nad urną

Słowa Pieskowa są symptomatyczne dla rosyjskich realiów politycznych. Wybory stanowią test sprawności administracji. Przy tej okazji testowana jest też zdolność opozycji do mobilizowania swoich stronników. Następnie przychodzi czas czyszczenia pola z oponentów. Jeśli brakuje rzeczywistych przedstawicieli opozycji, z czystej przezorności usuwa się tego, kto akurat jest w zasięgu ręki.

Karty zostały ostatecznie rozdane trzy lata temu, podczas referendum konstytucyjnego, którego sfałszowane wyniki zapewniły Putinowi rządy przez następne 15 lat. Od tamtej pory konkurencję skutecznie zmarginalizowano. Zatem kremlowski rzecznik nie myli się, mówiąc, że konkurentów dla Putina nie ma.

Inaczej zresztą być nie może, szczególnie w chwili, gdy kraj toczy wojnę i znajduje się pod bezprecedensowym naciskiem Zachodu. Stąd zresztą determinacja rosyjskich władz, by okres przedwyborczy i przebieg głosowania były jak najspokojniejsze, wręcz nudne.

Brankę na potrzeby wojenne przeprowadza się stopniowo, po cichu, próbując uniknąć społecznego sprzeciwu. Pieniądze dla gospodarki czerpie się, dociskając biznes i chroniąc przy tym szersze masy ludności. I tak aż do marca 2024 roku, kiedy to Putin ponownie ogłosi się zwycięzcą i przypomni, że ma zamiar rządzić aż do śmierci.

Przezorny zawsze ubezpieczony

W warunkach wojennych zagrożenie czai się wszędzie. Każda jego oznaka, nawet jeśli jest trudna do zauważenia, musi być więc bezwzględnie eliminowana. Pucz Prigożyna z pewnością dodał do paranoi do panującej atmosfery. I chociaż logika systemu jest niezmienna od lat, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów paranoja ta okazała się uzasadniona – w końcu cios rzeczywiście padł ze strony członka systemu.

Strach przed kolejnymi „puczami” zlikwidował ostatnie funkcjonujące w Rosji hamulce. Pozwala on też zrozumieć uderzenie Kremla w najjaśniejszy i relatywnie młody symbol rosyjskiej opozycji – Aleksieja Nawalnego.

13 października w Moskwie zatrzymano trzech adwokatów, reprezentujących uwięzionego opozycjonistę. Wadim Kobziew, Igor Sergunin i Aleksiej Lipcer zostali oskarżeni o „działalność w ekstremistycznej organizacji”. Postawione zarzuty dotyczą rzekomego wykorzystywania przez prawników kontaktu ze skazanym opozycjonistą do przekazywania informacji niezbędnych dla działania ekstremistów. Za ekstremistów rosyjscy śledczy mają oczywiście rozproszoną po całym świecie organizację Nawalnego.

Pomimo uwięzienia, Nawalny regularnie publikuje zjadliwe wobec Kremla posty – w tym i te, w których otwarcie krytykuje „specjalną operację wojskową”. Co więcej, jego współpracownicy dalej tworzą filmy obnażające skorumpowanie Putina i jego pociotków. Nie da się jednak ukryć, że ich oddziaływanie działalności jest nikłe. Opozycja jest podzielona jak nigdy, a ich wpływ na sytuację w kraju – minimalny.

Kreml pozostaje jednak przezorny. Nawet uwięziony i wychudzony Nawalny jest postrzegany jako zagrożenie. Opozycjonista wciąż jest rzutki i młody, w przeciwieństwie do Putina. Chodzi tu więc wyłącznie o optykę.

Rozwiewanie się złudzeń

Rozwiązanie jest więc proste: odciąć Nawalnego od kontaktu ze światem, a świat od jakichkolwiek informacji na jego temat. Rodzinie opozycjonisty od dłuższego czasu utrudnia się wizyty, a teraz najprawdopodobniej przestanie się dopuszczać do niego również adwokatów.

Na dobrą sprawę, trudno będzie stwierdzić, czy najważniejszy rosyjski dysydent jeszcze żyje. Jego życie z pewnością jest zagrożone, biorąc pod uwagę istotę rosyjskiego systemu penitencjarnego, którego celem w przypadku więźniów politycznych jest wyniszczenie.

Wysłany sygnał jest jasny – prawo do obrony nie przysługuje tym, którzy angażują się w antykremlowską działalność. Tu nie chodzi wyłącznie o Nawalnego, skazanych bądź aresztowanych opozycjonistów jest bowiem znacznie więcej. Po rozpoczęciu „specoperacji” wolność straciło dwóch współpracowników Borysa Niemcowa – Ilia Jaszyn i Władimir Kara-Murza. Ten drugi, tak jak Nawalny, był podtruwany przez rosyjskie specłużby.

Gdy cena za reprezentowanie opozycjonistów rośnie, maleje szansa na ich przeżycie w nieludzkich warunkach rosyjskiego systemu karnego. Bez dostępu do adwokatury, opinia publiczna – również zagraniczna – może nawet się o tych zgonach nie dowiedzieć. W ten sposób usuwa się kolejny z elementów utrwalających iluzję życia w poniekąd cywilizowanym kraju.

Niestety, w miarę rozwiewania się tych złudzeń, ci, którzy poświęcili się walce z reżimem Putina, mogą stracić życie. Żyć będą zaś ci, którzy służą reżimowi jako pseudokonkurenci, nadający całemu systemowi pozory legalności. Nieistotne, że są jedynie instrumentami w rękach prezydenckich spin doktorów – a każdy z nich ma konkretną datę przydatności, której termin zbliża się nieuchronnie.