Kiedy prezydent Lech Kaczyński w listopadzie 2007 roku wręczał Donaldowi Tuskowi nominację na urząd premiera, nie ukrywał niechęci do tego, co musi zrobić. Formalność trwała niecałe pół minuty i odbyła się bez zbędnej oprawy w bocznym gabinecie.

Zgodnie z relacjami polityków, konsultacje z ugrupowaniami sejmowymi w pałacu prezydenckim u Andrzeja Dudy odbywały się w przemiłej, serdecznej wręcz atmosferze. Może właśnie dlatego, że prezydent i tak wiedział, jaką decyzję wkrótce podejmie. Rozmawiając życzliwie z dotychczasową sejmową opozycją i deklarując gotowość do spotkań w każdej chwili, prezydent jednocześnie wysłał do I Prezes Sądu Najwyższego projekt rozporządzenia, które utrwala kryzys praworządności w Polsce.

Tym samym wątpliwości co do tego, jak będzie przebiegać kohabitacja koalicji, której premierem jest Donald Tusk, i prezydenta związanego politycznie z Prawem i Sprawiedliwością zostały rozwiane. Będzie przebiegać z największym trudem. A to, że prezydent się uśmiecha, dodaje tej relacji tylko swoistego kolorytu.

Prezydent pozostanie kaskaderem

Andrzej Duda kontynuuje doskonaloną przez osiem lat przez PiS sztukę wynajdowania sposobów na to, żeby przeprowadzić swoje, zaskakując przy tym inwencją pozaprawną i rewolucyjną bezczelnością. Nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, żeby po prostu nie przyjąć przysięgi od sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych przez Sejm. Okazało się, że to pomysł wykonalny, co więcej – czyniący prezydenta sprawczym w tym, co należy do prerogatyw Sejmu.

Kto by pomyślał, że można próbować obejść rozporządzeniem orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i uchwałę połączonych izb Sądu Najwyższego? A to właśnie próbuje zrobić prezydent, szlifując sztukę prawnej kaskaderki.

Rozporządzenie zmieniające regulamin obrad Sądu Najwyższego, którego projekt przygotował, prowadzi do tego, że sędziowie powołani przez neo-KRS, a więc zgodnie z postanowieniem TSUE i SN nie-sędziowie, mogą uznać, że są sędziami.

To oznacza, że fundament kryzysu praworządności miałby zostać umocniony za pomocą rozporządzenia prezydenta, który w orędziu do narodu przywiązaniem do Konstytucji uzasadnia decyzję o powierzeniu misji tworzenia rządu osobie bez poparcia sejmowej większości.

Będzie grał na PiS

Wiemy też już, że prezydent, podobnie jak ugrupowanie, z którym jest związany, będzie próbował wszelkimi sposobami osłabić przyszłą koalicję rządzącą. Powierzenie funkcji marszałka seniora Markowi Sawickiemu z PSL-u jest kontynuacją wcześniejszych publicznych zachęt kierowanych w stronę PSL-u przez PiS. Znana jest relacja ze spotkania prezydenta z przedstawicielami Trzeciej Drogi, podczas którego Duda trzykrotnie pytał Władysława Kosiniaka-Kamysza, czy chciałby zostać premierem, wprowadzając lidera PSL-u w zakłopotanie.

Wszystko wskazuje więc na to, że gra PiS-u polegająca na upartych próbach rozszczelnienia koalicji, skłócenia jej, publicznym wzmacnianiu pozycji PSL-u, co może zachęcać tę partię do ostrzejszych negocjacji koalicyjnych, wydaje się planem także dla prezydenta. Andrzej Duda wciąż czuje się częścią drużyny PiS-u i tak upłynie reszta jego prezydentury. Będzie kontynuował sprawowanie swojego urzędu w nowych okolicznościach politycznych, ale w starym stylu, bez zauważalnego poczucia zażenowania swoją uległością wobec partii, z której się wywodzi.

Prezydent mógłby kalkulować, czy opłaca mu się odkupić dawne podpisy pod ustawami nowymi podpisami. Najwyraźniej uznał, że nie opłaca się, albo uwierzył, że może jeszcze odegrać jakąś ważną rolę w PiS-ie.

Zamrozić czy forsować, jak PiS?

Politycy nowej koalicji zapowiadają od dawna, że jedną z najważniejszych i najpilniejszych spraw, którą się zajmą po przejęciu władzy, będzie naprawa państwa prawa. Dotychczas argumentowano, że trudno spodziewać się po prezydencie, że będzie podpisywał ustawy naprawiające szkody wyrządzone przez PiS, skoro sam je zatwierdzał swoim podpisem pod ustawami.

Teraz, kiedy okazało się, że prezydent aktywnie utrwala zbudowany przez PiS system bezprawia, można mieć pewność, że wszelkie próby przywrócenia praworządności będą albo zamrożone albo skazane na metodę PiS-u. Czyli – albo koalicja zaczeka, aż zmieni się prezydent, albo przeprowadzi zmiany, próbując obejść konieczność zdobycia podpisu prezydenta, a więc nieustawowo. Wymienić Trybunał Konstytucyjny za pomocą uchwał, rozliczać polityków PiS-u w procesach karnych czy w komisjach sejmowych.

Gołębie kontra jastrzębie

Takie są pomysły prawniczych jastrzębi – gołębie widzą w tego typu rozwiązaniach podobieństwo do bezczelnej brawury PiS-u, kiedy premier Beata Szydło nie drukowała wyroków Trybunału Konstytucyjnego albo gdy prezydent Duda odbierał przysięgi od nielegalnie wybranych sędziów do najważniejszych sądów.

Według „gołębi” nie można przywrócić praworządności niepraworządnie. Jednak w obecnych warunkach jazdy po bandzie, której należy się spodziewać ze strony związanego z PiS-em prezydenta, głos „gołębi” może słabnąć. Ostra gra polityczna, ocierająca się o kontrowersyjne pomysły prawne, może okazać się jedyną skuteczną formą sprawowania władzy i przywrócenia porządku prawnego w najważniejszych instytucjach.

Czekanie na zmianę prezydenta może sprawić, że przyszła koalicja rządząca wytraci impet i nie będzie w stanie realizować swoich obietnic, w których praworządność odgrywa kluczową rolę. A zawiedzione nadzieje społeczne utrudnią polityczną zmianę na stanowisku prezydenta.