W dawnych czasach humaniści wierzyli, że starożytni Grecy wymyślili wszystkie swoje wspaniałe opowieści o świecie i ludziach bez niczyjej pomocy. Twierdzili tak zresztą sami Grecy, którzy z punktu widzenia dzisiejszych norm i wartości byli szowinistami, nieuznającymi za godne uwagi niczyich osiągnięć poza własnymi. Humaniści po prostu dawali wiarę swoim idealizowanym bohaterom. Dopiero w drugiej połowie XX wieku zaczęto wskazywać na szerszą skalę, że treści kultury antycznej Grecji zawierają wiele elementów przejętych z kultur wcześniejszych, głównie bliskowschodnich. Szczegóły procesu tego przenoszenia (albo zawłaszczania, jeśli kto woli) nie są znane, ponieważ Grecy zatarli je starannie jeszcze u zarania swoich dziejów, ale szereg uczonych zeszłowiecznych na czele z Walterem Burkertem i Martinem L. Westem wytrwale rekonstruował go w swoich pracach, z których przeszło osiemsetstronicowa monografia Westa „Wschodnie oblicze Helikonu. Pierwiastki zachodnioazjatyckie w greckiej poezji i micie” jest dostępna po polsku. Ze szczegółami rozumowań Westa można wprawdzie polemizować, lecz co do prawdziwości tezy o wpływie Bliskiego Wschodu na Greków nikt nie wysuwa dziś zastrzeżeń.
Przejmowanie cudzych idei oznacza, że ten, kto przejmuje, uznaje to, co przejmowane, za godne uwagi, wartościowe lub prawdziwe. Można też zresztą przyjąć, że podobieństwo motywów obecnych w mitologiach różnych kultur niekoniecznie oznacza, iż kultura B zaczerpnęła dany motyw od kultury A (w pułapkę takiej „wpływologii” nie raz i nie dwa razy wpadał West). Być może taka sama idea, ten sam znaczący obraz pojawiał się w dziejach ludzkości wielokrotnie w umysłach ludzi żyjących na różnych obszarach – na mocy podobnych zasad działania ich umysłów, podobnie reagujących na dane płynące do nich z zewnątrz, podobnie kojarzących szczegóły z różnych porządków. Słońce idące po niebie mogło kojarzyć się z jadącym rydwanem zarówno Grekom, jak i Hetytom – oba te ludy używały bowiem zaprzężonych w konie rydwanów – nie musi z tej koincydencji wynikać, że Grecy podkradli Hetytom obraz słońca jako rydwanu.
Przyglądając się zawartości najstarszych opowieści ludzkich dotyczących powstania świata i rozwoju rządzących nim sił, trudno nie zauważyć, że w większości z nich powtarza się motyw walki, konfliktu przeciwstawnych sił wchodzących ze sobą w śmiertelne zmagania. Porządek rzeczy, zarówno kosmiczny, jak i lokalno-ludzki, wyłania się w tych mitycznych opowieściach z pierwotnego antagonizmu. Taka jest idea większości archaicznych kosmo-, teo- i antropogonii. Co więcej, konflikt ten na ogół nie ma nic wspólnego z ideami Dobra i Zła, nie dzieje się tak, że zwycięża w nim strona reprezentująca to pierwsze, a druga ulega bezpowrotnemu unicestwieniu. Najwcześniejsze narracje mityczne nie odwołują się do kryteriów moralnych czy etycznych. Opowiadają o walce dwóch sił, której istotę stanowi czysta wrogość. Ma ona wprawdzie jakąś określoną przyczynę, ale nie jest to krzywda czy zbrodnia, która powodowałaby powstanie ewidentnej różnicy etycznej między zaangażowanymi stronami.
Na przykład w babilońskim poemacie religijnym znanym dziś pod tytułem „Enuma Elisz” (są to jego początkowe słowa, oznaczające mniej więcej „kiedy w górze”) powodem walki fundującej porządek świata staje się tylko to, że grupa bóstw młodszej generacji swoim zachowaniem powoduje hałas, który przeszkadza Tiamat, bogini starszej generacji, i dlatego Tiamat postanawia je zniszczyć. Do walki z nią staje Marduk, a o jej przebiegu wie każdy, kto miał do czynienia ze sławnym esejem Mircei Eliadego o czasie świętym i znaczeniu reaktualizacji mitów założycielskich.
Marduk ostatecznie pokonuje Tiamat (która w micie mezopotamskim jest uosobieniem chaotycznego praoceanu i wzbudzającym strach potworem, a w oczach nowoczesnych analityków – między innymi również symbolem pierwotnego żeńskiego żywiołu istnienia, poddawanego opresji przez element męski), zabija ją, po czym z jej rozkawałkowanych zwłok stwarza ciała niebieskie i ziemię. W micie kosmogonicznym Babilończyków świat zamieszkiwany i oglądany przez ludzi jest więc pozostałością trupa zabitej prabogini. Zarówno ten, jak i wiele innych frapujących szczegółów zawartych w najstarszych mitach ludzkości musiało mieć związek z jakimiś niemal dziś nieuchwytnymi właściwościami psychiki ludzi, którzy je tworzyli i przyjmowali. Wygląda jednak na to, że ślady tych właściwości przetrwały w nas do dzisiaj, pokryte wieloma warstwami pokostu kulturowego, lecz w sprzyjających sytuacjach nadal aktywne.
Specyfika tak odległego w czasie utworu, jak „Enuma Elisz”, bardzo długa i skomplikowana historia jego przekazu w ramach cywilizacji Dwurzecza, a także fakt, że – w odróżnieniu od niemal bez przerwy uświadamianego dziedzictwa innych kultur starożytnych – kultura, która go wydała, była przez kilkanaście stuleci zupełnie zapomniana, sprawiają, że jest to tekst dla współczesnego odbiorcy niebędącego specjalistą nadzwyczaj egzotyczny i trudny w odbiorze. Z tych przyczyn jest on w świadomości zbiorowej ludzi nowoczesnych o wiele mniej znany niż pokrewny mu do pewnego stopnia „Epos o Gilgameszu”, wprawdzie podobnie do „Enuma Elisz” odległy w czasie i wyobraźni, ale opowiadający nie o wydarzeniach zachodzących między bogami przed stworzeniem świata materialnego, lecz o przygodach istot przynajmniej częściowo ludzkich, doznających takich samych emocji i uczuć, jak wszyscy inni ludzie, odkrywających cierpienie i pragnienie, ograniczoność i śmiertelność. Gilgamesz to postać odrobinę bardziej zrozumiała dla ludzi nowoczesnych niż Marduk. Niemniej obaj znaleźli miejsce w dwudziestowiecznej kulturze popularnej, chociaż nie w tych samych jej domenach.
„Enuma Elisz” mimo swojej wielkiej odległości pod względem czasu powstania i struktur języka oraz wyobraźni jego twórców i odbiorców, należy do grupy najbardziej źródłowych tekstów naszego kręgu cywilizacyjnego. Dlatego fakt zaistnienia jego pełnego polskiego przekładu dokonanego z języka oryginału należy uznać za istotny, mimo wybitnej niszowości edytorskiej tego przekładu oraz nieco deprymującej cechy komentarza, którym opatrzył go tłumacz, objaśniając babiloński tekst niemal wyłącznie w kontekście jego wpływu na teologię starotestamentalną. Wpływu tego nie można nie doceniać, jednakże „Enuma Elisz” stanowi chyba coś więcej niż pratekst i paratekst dla niektórych elementów „Genezis”.
Na szeroki oddźwięk tej edycji liczyć nie należy. Oto jednak najnowsze figlarnie podaje rękę najstarszemu w uzusie językowym. W polskim języku młodzieżowym pojawiło się jakiś czas temu ładne słówko „delulu”. Oznacza ono stan lekkiej obsesji na punkcie kogoś lub czegoś, odczuwanej wyraźnie, lecz nie na tyle silnej, aby przysparzała czującemu/czującej istotnych problemów życiowych. Urobiono je od angielskiego „delusion”, ale tak się złożyło, że morfologicznie i fonetycznie podobne ono jest do wielu słów znanych z języków starożytnego Dwurzecza; w językach tych bowiem często spotyka się morfemy i formanty o postaci „lu” lub „ulu”.
Ponadto słówko „delulu” można też łatwo przenieść z jego doraźnego znaczenia używanego na soszjalach przez polskojęzycznych nastolatków i nadać mu sens znacznie bardziej uniwersalny, łącząc je zarazem z treściami i sensami najstarszych mitów. Jesteśmy mianowicie od zarania dziejów delulu na punkcie samych siebie, nasza twórczość intelektualna świadczy o tym wyraźnie. Ujrzawszy bowiem samych siebie na tle rzeczywistości, uświadomiwszy sobie, że wyszliśmy poza uniwersum nieludzkiego „tylko tu i zawsze teraz”, nie mieliśmy innego wyjścia, jak uczynić się delulu, inaczej nie poradzilibyśmy sobie ze szczególnością własnej pozycji w świecie. Wiedzieli o tym już Babilończycy, a może i Sumerowie.
PS Dziękuję studentkom i studentom mojego konwersatorium za konsultacje dotyczące nowych zjawisk językowych.
Książka:
Antoni Tronina, „Babiloński mit o stworzeniu (Enūma Elisz). Wprowadzenie, przekład i komentarz”, The Enigma Press, Kraków–Mogilany 2022.