Rezolucja wydaje się niemądra, bo podczas gdy antysyjonizm jest poglądem politycznym, to antysemityzm, podobnie jak wszelki inny rasizm, nie jest poglądem, lecz przestępstwem. Niebezpieczeństwo zaś polega na tym, że zrównanie obu czyni z posiadania poglądu przestępstwo, co trudno pogodzić z poszanowaniem dla swobody słowa.
Co więcej, antysyjonizm był przed Zagładą przeważającą postawą wśród Żydów diaspory, co trudno z kolei pogodzić z uznaniem tego poglądu za antysemicki – choć, rzecz jasna, bywają też Żydzi antysemici. Zaś fakt, że Zagłada radykalnie zmieniła postawy Żydów wobec syjonizmu nie wystarcza, by tezę rezolucji uzasadnić. Rezolucja ta nieprzyjemnie przypomina haniebną rezolucję Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 1975 roku, uznającą z kolei syjonizm na formę rasizmu, która ONZ musiała w 1991 roku odwołać.
Kolejny żydowski przywilej?
I na tym można by refleksję nad rezolucją Kongresu zakończyć, gdyby nie przebieg, w kilka dni później, przesłuchania rektorek Harvardu, MIT i Uniwersytetu Pensylwanii, czyli śmietanki amerykańskich uczelni, przez komisję Kongresu badającą bezpieczeństwo żydowskich studentów.
Powodów do utworzenia takiej komisji jest niestety aż nadto: ponad połowa żydowskich studentów w USA deklaruje, że czuje się na uczelni zagrożona przez werbalne oraz fizyczne przejawy antysemityzmu ze strony innych studentów, a nawet wykładowców, które po wybuchu wojny w Gazie drastycznie się jeszcze nasiliły.
Przewodnicząca komisji zadała rektorkom proste pytanie: czy uznałyby wzywanie na uczelni do ludobójstwa Żydów za czyn, za który grożą studentom kary? Żadna nie odpowiedziała twierdząco, argumentując, że to zależy od kontekstu, zaś uczelnie chronią swobodę wypowiedzi. Należy żałować, że przewodnicząca, dość jednak zdumiona odpowiedzią, nie podrążyła tematu i nie spytała, czy podobnie reagowałyby uczelnie na wezwania do ludobójstwa kogo innego, czy też jest to kolejny żydowski przywilej.
Przewodnicząca uzasadniła swe pytanie odwołaniem do rozpowszechnionego na propalestyńskich demonstracjach hasła „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna!” (które zresztą, zapewne dlatego, że rymuje się po angielsku, bywa po angielsku powtarzane na takich demonstracjach również w Polsce).
Wzywa ono bowiem do zastąpienia istniejącego obecnie między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym Państwa Izraela nowym Państwem – Palestyną, co istotnie bez ludobójstwa trudno by przeprowadzić.
Wybiórcze prawo do samoobrony
Zwolennicy utworzenia Palestyny nie zamiast Izraela, lecz obok niego, mogliby jednak zasadnie argumentować, że skoro Zachodni Brzeg leży nad Jordanem, zaś strefa Gazy nad morzem, to o takie rozwiązanie, pokojowe, a nie ludobójcze, w tym haśle chodzi – a przynajmniej chodzić może. Przewodnicząca komisji uznała jednak, że demonstrującym o ludobójstwo, nie o współistnienie chodzi, a panie rektorki, zapewne w oparciu o doświadczenie, tej interpretacji nie podważyły.
Tym bardziej zdumiewające było ich uchylanie się od odpowiedzi (by nie urazić uczelnianych głosicieli ludobójstwa?), za które rektorka Uniwersytetu Pensylwania zapłaciła już zresztą stanowiskiem; los pozostałych dwóch jeszcze się rozstrzyga.
Podczas gdy rektorki męczyły się z odpowiedzią na wezwanie do ludobójstwa, Nihad Awad, założyciel i dyrektor Rady Stosunków Amerykańsko-Muzułmańskich (CAIR) już wcześniej potwierdził, że przewodniczącej i ich rozumienie sensu inkryminowanego hasła było jednak jak najbardziej poprawne.
Przemawiając w listopadzie na zjeździe organizacji Amerykańscy Muzułmanie dla Palestyny, Awad tak opisał swą reakcję na rzeź popełnioną przez Hamas: „Byłem szczęśliwy, gdy zobaczyłem, jak ludzie przełamują oblężenie i okowy swego kraju, by wkroczyć w wolności na swoją ziemię. Naród Gazy ma prawo do samoobrony – konkludował Awad – zaś Izrael, jako okupant, tego prawa nie ma”.
Słowem, Hamas wymordował 1200 osób w samoobronie, zaś Izrael nie ma prawa ani na to odpowiedzieć zbrojnie, ani wręcz istnieć – skoro wymordowane kibuce, nieleżące wszak na okupowanym Zachodnim Brzegu, to i tak ziemia „narodu Gazy”, nie Izraela.
Antysyjonizm to pogląd uprawniony, ale nieprzekonujący
CAIR to nie marginalne ugrupowanie ekstremistów, lecz główna reprezentacja polityczna amerykańskich muzułmanów, dla władz państwowych partner w dialogu. Biały Dom potępił wprawdzie słowa Awada, ale nie zapowiada się, by miał utracić on stanowisko.
A skoro tak, to rezolucja Kongresu przestaje już wyglądać tak niemądrze. Jej krytyka pozostaje merytorycznie zasadna – ale politycznie zaczyna przypominać protesty antysemitów, że wszak Arabowie to też narody semickie, więc dlaczego im się zarzuca wrogość do Żydów akurat.
Nieważne, że nie ma „narodów semickich”; są tylko języki grupy semickiej, którymi posługują się różne narody: protesty antysemitów są równie sensowne jak oskarżanie antykomunistów, że są przeciwnikami komunii świętej. Antysyjonizm pozostaje uprawnionym, choć zdecydowanie nieprzekonującym poglądem politycznym – i jako taki powinien mieć prawo do ekspresji.
Tyle tylko, że dziś politycznie oznacza on jedynie to, co wyraził Nihad Awad. A jeżeli w walce z jego poglądem trzeba by polegać jedynie na paniach rektorkach, to jednak dobrze, że jest jeszcze rezolucja Kongresu.