Trzy kroki w obronie demokracji
W ostatnich ośmiu latach można wyróżnić trzy fazy polityki liberalno-demokratycznej w Polsce. Po 2015 roku pierwsze zadanie ówczesnej opozycji brzmiało: ulepszyć opozycję. Zrozumieć źródła siły PiS-u, przestać mówić wyłącznie o państwie prawa (który to temat był ważny i miał istotną publiczność, ale niewystarczającą do zwycięstwa) i przestać myśleć w kategoriach krytyki „rozdawnictwa” (co w przeszłości niepotrzebnie antagonizowało część wyborców do demokracji liberalnej). O tym pierwszym kroku pisałem już szerzej w „Kulturze Liberalnej” (zob. TUTAJ).
Następne zadanie wynikało z przebiegu kampanii wyborczej w 2023 roku i wyniku wyborów 15 października: sprawnie i zgodnie sformułować tęczową koalicję rządzącą, która będzie wykorzystywać mocne strony poszczególnych graczy jak dobra orkiestra, zmierzać do uzdrowienia ustroju i przywrócenia praworządności, jak również sformułować program rządzenia w taki sposób, aby uniknąć niewymuszonych błędów, ułatwiających PiS-owi powrót do władzy. O tym zadaniu również pisałem niedawno w „KL” (zob. TUTAJ).
Czyja będzie Polska?
Teraz czas na trzeci krok, czyli wypracowanie długofalowej agendy strategicznej – liberalno-demokratycznej doktryny państwowej, zgodnej z wiedzą uzyskaną na poprzednich etapach.
W okresie pierwszych rządów Donalda Tuska doktrynę Platformy Obywatelskiej określano nieraz mianem polityki „ciepłej wody w kranie”, co zwykle rozumiano jako podejście mało ambitne i niepolityczne. Warto jednak zwrócić uwagę na ówczesny kontekst. W 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej, ostatecznie dołączając do Zachodu. W tym kontekście rządy PiS-u w latach 2005–2007 można było rozumieć jako rodzaj absurdalnego ekscesu. Skoro Polska stała się częścią Zachodu, to idee przesadnie awanturnicze, a już z pewnością marzenia o burzeniu ustroju, mogły się zdawać irracjonalne, dziwne, zbędne. Zadanie polegało na tym, żeby pozwolić się Polakom bogacić, ponieważ wtedy dołączymy do Zachodu zarówno politycznie, jak i materialnie. W konsekwencji porządek konstytucyjny będzie trwać – jego atakowanie będzie się bowiem zdawać nie tylko szalone, lecz także nieopłacalne.
Współczesna perspektywa rysuje się inaczej. Jest obecnie jasne, że wypełnienie cywilizacyjnego celu dołączenia do Zachodu nie było punktem końcowym naszej polityki, lecz właśnie na nowo otwierało wyobraźnię polityczną – w nowych warunkach, gdy polską polityką nie kierują już zewnętrzne konieczności w postaci wymogów akcesji do zachodnich instytucji, potrzebna była zorientowana na przyszłość polityczna koncepcja rządzenia, ponieważ żadna dalsza droga nie była oczywista. Jeden z projektów zaproponował Jarosław Kaczyński. Był to projekt przekształcenia czy zburzenia liberalno-demokratycznego porządku. Nie wypadek przy pracy, lecz jedna z możliwych opcji na przyszłość.
Problem prawicowego szantażu
Ten projekt ma swoje liczne konsekwencje polityczne. W ostatnich latach prawica dominowała wyobraźnię polityczną polskiej polityki w kolejnych sferach. To jej pojęcia stawały się punktami odniesienia do dyskusji, a wręcz źródłem moralnego szantażu, do którego trzeba się odnieść, jeśli próbuje się coś powiedzieć w konkretnym wrażliwym temacie. Spośród niedawnych przykładów było to widoczne choćby w kontekście dyskusji na temat reformy traktatów UE, gdzie dominantą debaty stał się lęk przed utratą suwerenności i europejskim superpaństwem – to ta opowieść była narracyjnym punktem odniesienia, mimo że wcale nie musi tak być. Podobnie wyglądała sprawa choćby w kontekście rozmowy o imigracji. Tego rodzaju przykładów możemy znaleźć wiele. Czas to zmienić.
W okresie długiej kampanii wyborczej PO nauczyła się znacznie lepiej odpowiadać na pułapki dyskursywne zastawiane przez PiS. Zwykle wykonuje w tym kontekście swego rodzaju dwutakt – najpierw uspokaja wyborców, że w zdecydowany sposób odpowie na zagrożenia, o których mówi PiS, a następnie dodaje do tego wolnościową łyżkę miodu. Na przykład, Donald Tusk mówi, że wschodnia granica Polski będzie teraz wreszcie porządnie uszczelniona, czego PiS nie było w stanie uczynić – a jednocześnie, że można to pogodzić z bardziej humanitarnym traktowaniem ludzi. Albo nie tylko popiera w kampanii wyborczej 800 plus, lecz wręcz żąda jego natychmiastowego uchwalenia.
Zadanie na cztery lata
Jest to podejście sensowne politycznie i na pewno dużo lepsze niż wyśmiewanie czy lekceważenie lęków czy aspiracji, które produkuje lub wykorzystuje prawica, jak to bywało w przeszłości. Oznacza to jednak, że nowy rząd musi za każdym razem najpierw wyjść z defensywy, aby dopiero następnie dodać do dyskusji kilka własnych groszy. To zaś sugeruje, że pole gry jest tak ukształtowane, że sprzyja PiS-owi, skoro już od początku trzeba się z czegoś tłumaczyć. W takich warunkach skuteczne działanie polityczne wymaga dużo więcej energii i czasu, które można by wykorzystać w sposób bardziej pożyteczny, a cele siłą rzeczy będą mniej ambitne. Z punktu widzenia polskiej myśli państwowej ostatnich ośmiu lat to w niemałej mierze czas stracony, ponieważ zamiast iść do przodu trzeba było poświęcać wiele uwagi na walkę o podstawy ustroju demokratycznego.
Można by zatem zmierzać do sytuacji, w której w możliwie szerokim spektrum spraw to liberalno-demokratyczne wyobrażenia polityczne stają się tymi domyślnymi (dlaczego nie jest to takie łatwe zadanie – zob. TUTAJ). Jednocześnie liberalna wyobraźnia polityczna musi przy tym odpowiadać na obiektywne wyzwania, ponieważ jeśli będzie jedynie dominująca, ale nie będzie dotykać istoty problemów politycznych, to istnieje ryzyko, że zawładnie debatą publiczną jedynie na chwilę, aby wkrótce rozbić się o jakąś materialną przeszkodę. Pomocna byłaby więc autonomiczna, swojska (dostosowana do lokalnych warunków) i możliwie wszechstronna filozofia rządzenia, dzięki której na dłuższą metę to prawica znalazłaby się politycznie w defensywie. PiS miało tego rodzaju filozofię, natomiast strona liberalno-demokratyczna wciąż jeszcze zmierza do jej wyrażenia. Ten „trzeci krok” to dobre zadanie polityczne na najbliższe cztery lata.