Marcin Bojanowski: Czy chciwość napędza inflację? 

Piotr Żoch: A chcecie długą czy krótką odpowiedź? 

MB: Najpierw krótką. 

Nie. 

MB: No dobrze, a jaka jest długa odpowiedź? 

Może zacznijmy od tego, czym jest inflacja, bo nie jest to takie oczywiste. Dla ekonomistów jest to proces wzrostu cen z okresu na okres. 

MB: A inflacja chciwości? 

Jest to koncepcja, która pojawiła się pewien czas temu w dyskusji – słabo zdefiniowana i z tym będziemy mieć pewien problem. Bo jeżeli będziemy mówili, że inflacja chciwości ma albo nie ma miejsca, to trzeba będzie się odnieść do wybranej definicji tego pojęcia. 

W najprostszej wersji chodziłoby o coś takiego: pewnego dnia firmy zdecydowały się podnieść ceny i z tego powodu mamy inflację. To by sugerowało, że nastąpił wzrost praktyk monopolistycznych, siły rynkowej firm itp. To jest najczęściej wyśmiewana wersja tego poglądu, bo nie widzimy żadnych dowodów na potwierdzenie tezy, że firmy były bodźcem, który sprawił, że rozpoczął się proces wzrostu cen w gospodarce. 

Ale jest też bardziej wyrafinowana wersja tej koncepcji. W jej myśl był pierwotny impuls, szok – na przykład wzrosły ceny energii. I firmy przerzuciły wzrost kosztów na konsumentów, ale dodatkowo ceny zostały podniesione o trochę więcej, ponieważ firmy mają pozycję monopolistyczną. 

Jakub Bodziony: Jak rozumiem, inflacja chciwości zdaniem zwolenników koncepcji polega na tym, że firmy podniosły ceny nie tylko o procent, który związany jest z inflacją, ale dużo więcej. I w ten sposób nakręcają jeszcze bardziej inflację. Jednym ze zwolenników takiego poglądu jest prezes NBP, Adam Glapiński. 

Nie wiem, czy jest jakiś powód tego, że firmy miałyby nagle stać się mniej lub bardziej chciwe. One nie istnieją w celach charytatywnych, więc zawsze ustalają takie ceny, żeby maksymalizować zyski. Posuwając sprawę do absurdu: kto ustala ceny w gospodarce? Są to firmy, więc idąc tym tokiem rozumowania firmy odpowiadają za całą inflację. 

JB: Ale mamy też zdanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który powiedział, że za inflację w strefie euro w 45 procentach odpowiadają przedsiębiorcy, którzy w nadmierny sposób podwyższają marże, co podchwyciło wielu zwolenników tej tezy. Czyli może coś tu jest na rzeczy?

Nawiązujesz tutaj do tweeta, który poszedł z konta MFW, który faktycznie mówił, że za znaczny procent inflacji odpowiadają zyski firm. I rzeczywiście, niektórzy to zinterpretowali jako znak, że Fundusz potwierdza teorię o występowaniu inflacji chciwości. Jednakże wystarczyło kliknąć w link do raportu MFW i przeczytać, co tam dokładnie było mówione. Tweet nie reprezentował tego, co jest w raporcie. 

Po pierwsze, w czasie, gdy mieliśmy do czynienia ze wzrostem inflacji, był też wzrost zysków. Z tego nie wynika jednak żadna przyczynowość. Ponadto, w raporcie stwierdzono, że nie ma właściwie dowodów na to, żeby marże firm znacząco wzrosły, na podstawie danych z Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. To jest chyba nauczka dla wszystkich, że nie warto czytać tylko nagłówków. A jak ktoś podaje jakiś wniosek, to zastanowić się, z czego ten wniosek wynika. 

Ale przyjmijmy nawet, że był wzrost marż w 2021 roku i zastanówmy się, z czego to mogło wynikać. Wyobraźmy sobie świat, w którym ceny nie mogą się dostosowywać z dnia na dzień – jak zawieramy różnego rodzaju kontrakty, to one są na dłuższy okres. I wyobraźmy sobie, że mamy prognozy, które mówią, że w przyszłym roku ceny materiałów, z których będziemy korzystać, będą wyższe. To może oznaczać, że już teraz będę chciał podnosić ceny – więc rzeczywiście mogę zaobserwować wzrost marży, ale to jest reakcja na to, co się stanie w przyszłości. To jest coś, co się faktycznie dzieje w standardowych modelach makroekonomicznych, ale to nie wynika z tego, że nagle firmy się zmówiły i postanowiły nadużywać swojej pozycji.

MB: Jeśli nie chciwość – to co albo kto odpowiada za wzrost inflacji?

Jest oczywiście aspekt dotyczący wzrostu cen energii, wojny w Ukrainie, łańcuchów dostaw itd., ale ostatecznie za to, jak kształtuje się poziom cen w gospodarce, odpowiada zagregowany popyt.

MB: Co to jest zagregowany popyt?

Jak dużo gotowi jesteśmy wydać w danym momencie. Bo nawet gdybyśmy założyli, że faktycznie w gospodarce są jakieś nagłe wzrosty ceny energii, które pochodzą z zewnątrz, to niekoniecznie musi to oznaczać, że poziom cen wzrośnie – można pewnym kosztem temu zapobiec. Poziom cen jest ostatecznie kontrolowany zarówno przez politykę monetarną, jak i fiskalną.

MB: Chcesz przez to powiedzieć, że mieliśmy za dużo pieniędzy i gotowi byliśmy wydać więcej niż wcześniej?

Tak. Zbyt długo polityka monetarna i fiskalna była luźna. Początkowo była rozluźniona na czas pandemii, żeby zapobiec bardzo dużej recesji, gdy jednak nadchodziło ożywienie, to dalej stopy procentowe pozostawały na niskim poziomie i nadal polityka fiskalna była dosyć hojna. 

MB: Czy polityka fiskalna i reakcje rządów na kryzysy miały znaczenie dla wzrostu inflacji?

Jak najbardziej, tylko to znowu zależy od tego, jak prowadzona jest polityka pieniężna. Wyobraźmy sobie, że nagle zwiększane są transfery przez władze fiskalne. To prowadzi do pobudzenia zagregowanego popytu, ale bank centralny ma narzędzia, żeby ten proces odwrócić, podnosząc stopy procentowe. Dlatego z sytuacją, w której władze fiskalne doprowadzają do wzrostu inflacji przez luźną politykę wydatkową, mamy do czynienia wtedy, gdy władze monetarne nie reagują odpowiednio. 

JB: Ale mamy ten argument, który pojawia się nie tylko ze strony prezesa NBP, że chociaż zbyt wysoka inflacja ma negatywne konsekwencje, to wzrost stóp procentowych wiąże się z bezrobociem, recesją, wyższymi kosztami obsługi kredytów. A zatem z dwóch rozwiązań wybieramy mniejsze zło – i tym mniejszym złem jest luźniejsza polityka. 

To jest tylko odkładanie problemu na później, kiedy będzie coraz trudniejszy do rozwiązania. Jeśli zbyt długo zwlekamy, to pozwalamy inflacji się zakorzenić i ludzie przestają wierzyć, że Bank Centralny sprowadzi inflację szybko do celu. Gdy podajemy jako przykład sukcesu, że inflacja spadła poniżej 10 procent, to kształtuje oczekiwania. A w konsekwencji będzie ją trudniej obniżyć, co będzie wymagało większych podwyżek stóp procentowych. No i zapewne znowu będziemy słyszeli argumenty, że jest to kosztowne, więc poczekajmy jeszcze. 

MB: Weźmy Polskę i Czechy. Czesi zaczęli szybciej podnosić stopy i podnieśli je wyżej niż my. A inflację mają wyższą. Może stopy procentowe wcale nie działają?

Temu przeczą niezliczone badania empiryczne. Polska i Czechy zostały dotknięte trochę innymi szokami. Czesi mieli dużo większy wzrost cen energii, co w dużo większym stopniu wpłynęło na inflację czeską niż polską. Dlatego, żeby zbadać efekt podnoszenia stóp procentowych rzadko posiłkujemy się takimi prostymi porównaniami między krajami. Najczęściej szukamy takich sytuacji, w których stopy procentowe zostały podniesione lub obniżone o wielkość inną, niż oczekiwali uczestnicy rynków finansowych, analitycy itd. 

MB: Nie masz może na myśli sytuacji, w której większość ekonomistów spodziewa się podwyżki stóp procentowych, a bank centralny tuż przed wyborami je niespodziewanie obniża?

Właśnie o takie sytuacje chodzi. Oczywiście, czasem może być tak, że bank centralny wie coś, czego reszta nie wie i ma do tego powody. Ale mówię o sytuacjach, w których jesteśmy w stanie za pomocą metod statystycznych wyizolować nieoczekiwaną zmianę stóp procentowych. I z badań naukowych widzimy jednoznacznie, że to wpływa na inflację w kierunku, w którym byśmy tego oczekiwali, zwłaszcza w średnim i dłuższym horyzoncie czasowym. Czyli podniesienie stóp procentowych istotnie sprawia, że inflacja jest zbijana. 

Do tego, gdy porównujemy sytuację w dwóch krajach, to musimy zwrócić uwagę na to, jakiego rodzaju inne polityki były wprowadzane, a które miały na celu łagodzenie skutków inflacji. Chodzi głównie o zmienianie stawek VAT na energię czy regulacje cen maksymalnych energii. Jeżeli przyjrzymy się temu, co się w latach 2022–2023, to doszło do znacznego wzrostu ceny energii – na przykład w większości krajów Unii Europejskiej wygasły rozwiązania mające te ceny zaniżać. W większości krajów Unii Europejskiej to oznaczało inflację 2–3 procent miesiąc do miesiąca między końcem 2022 roku a początkiem 2023 roku. Czechy to był wyjątek, ponieważ tam cena maksymalna energii wzrosła aż o 140 procent, właściwie z miesiąca na miesiąc, co oznacza, że wzrost inflacji miesiąc do miesiąca to było ponad 6 procent. Gdyby oni podnosili stopy procentowe tak jak my, to mieliby jeszcze większą inflację, ponieważ mierzą się z dużo większym problemem. 

JB: Ale tutaj argument jest taki, że skoro Czesi mają inną strukturę gospodarki niż my, no to my też nie będziemy patrzeć na inne kraje, tylko idziemy swoją drogą, która jest taka, jak mówi NBP, i jest w porządku. 

No nie wiem, czy jest w porządku. Gdy patrzymy na projekcję inflacji, to nie widzimy, żeby wyraźnie wpadała w cel inflacyjny na koniec horyzontu. A cel inflacyjny w Polsce wynosi 2,5 procent.

MB: Dlaczego to jest 2,5 procent, a nie 1,5 albo 3,5, albo poziom ujemny? 

Ogólnie chodzi o to, że inflacja zaburza nasze możliwości porównywania cen. Gdy widzimy, że ceny w sklepach się zmieniają, to my nie wiemy, czy to dlatego, że produkt stał się lepszy od innego, ludzie go bardziej chcą – mylimy to z ogólnym wzrostem poziomu cen w gospodarce. Dlatego chcemy utrzymać inflację na niskim poziomie. Jednocześnie nie chcemy mieć jej zbyt nisko, ponieważ stopy procentowe nie mogą zejść zbyt nisko poniżej zera – bo na przykład ludzie uciekną do gotówki. Chcemy więc mieć pewien margines błędu, aby móc walczyć z deflacją. 

JB: I on wynosi w Polsce 2,5 procent. 

A najgorsze, co możemy zrobić, to powiedzieć, że nie radzimy sobie z zejściem do 2,5 procent, a 10 procent jest fajne. To zupełnie wypacza ideę celu inflacyjnego! Jeżeli bank centralny nie jest przywiązany do celu, to jakiej inflacji będziemy oczekiwać? Pewnie takiej, do której faktycznie będzie chciał nas doprowadzić. A to oznacza, że jej obniżanie będzie coraz bardziej kosztowne.