Powód pierwszy – prawa człowieka

Prawo do aborcji uznaje się za jedno z praw człowieka. To uznanie faktyczne, nie deklaratywne. Prawo to nie jest ujęte w żadnych powszechnie przyjętych międzynarodowych deklaracjach i konwencjach o prawach człowieka, lecz wywodzi się je z praw do świadomego macierzyństwa i wolności wyboru posiadania dzieci bądź nie, wynikających z kolei z prawa wolnego człowieka do stanowienia o swoim życiu. A fakt jego uznania stanowi wpisanie go do porządków prawnych państw, gdzie obowiązuje. Trudno zresztą nie uznawać za prawo człowieka decyzji, która dotyczy jego najbardziej prywatnej, intymnej i osobistej sfery życia.

Powód drugi – cywilizacyjne standardy

Prawo do aborcji jest we wszystkich państwach należących do kręgu cywilizacji zachodniej, a także w demokratycznych państwach z kręgu cywilizacji wschodniej. To cywilizacyjny standard. Jak wolność słowa, prawo oskarżonego do obrony czy zakaz dyskryminacji. Zakaz aborcji jest tylko na Malcie – w państwie pozakonnym – oraz od niedawna w niektórych stanach USA, po orzeczeniu tamtejszego Sądu Najwyższego, głosami konserwatywnych sędziów nominowanych przez Donalda Trumpa, o kompetencji stanów do prawodawstwa aborcyjnego. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że z kolei w najbardziej progresywnych stanach USA aborcja jest dopuszczalna bez żadnych ograniczeń.

Argument dotyczący referendum w sprawie aborcji w Irlandii jest fałszywy. Tam przeprowadzono je dlatego, że do zmiany prawa aborcyjnego była potrzebna zmiana konstytucji, ta zaś musiała być przyjęta w referendum. W Polsce do zmiany prawa aborcyjnego nie potrzeba zmiany konstytucji.

O tym, że prawo do aborcji jest standardem cywilizacyjnym, świadczą dwa fakty. Pierwszy – że w ogromnej większości państw zostało przyjęte w normalnej procedurze ustawodawczej, a nie w referendum. I drugi – że masowe protesty są tylko przeciwko zakazowi aborcji, a nie przeciwko prawu do niej. Takie protesty były w Polsce, Irlandii, Argentynie i teraz są w tych stanach USA, które wprowadziły taki zakaz. W krajach, gdzie aborcja jest dozwolona, nigdy takich protestów nie było.

Powód trzeci – większość nie może decydować o mniejszości

Wprawdzie kobiety stanowią nieznaczną większość populacji, ale już te w wieku prokreacyjnym to zawsze jej mniejszość. W Polsce kobiety to nieco ponad połowa wszystkich mieszkańców – niespełna 20 milionów. Jeśli od tej liczby odejmiemy dziewczynki i kobiety w wieku emerytalnym (w sumie 7–8 milionów) oraz kobiety w wieku średnim, które już nie mogą mieć dzieci (3–4 miliony), to kobiet w wieku prokreacyjnym zostanie mniej niż 10 milionów. To około jedna cztwara całej populacji i około jedna trzecia dorosłych uprawnionych do głosowania. W referendum aborcyjnym pozostała większość dwóch trzecich miałaby decydować o ich losie. Teraz i w przyszłości.

Powód czwarty – referendum tylko w sprawach powszechnych

Referendum można robić w sprawach, które dotyczą wszystkich obywateli państwa, takich jak: zmiana konstytucji, zmiana waluty, zmiana ordynacji wyborczej, przystąpienie do organizacji międzynarodowych, podniesienie wieku emerytalnego, obniżenie wieku wyborczego, wprowadzenie powszechnej służby wojskowej dla mężczyzn i kobiet.

Nie można robić referendum, w którym jedni obywatele mieliby głosować w sprawie, która dotyczy innych obywateli, w szczególności gdy dotyczy ich życia prywatnego.

Powód piąty – referendum może nie dać rozstrzygnięcia

Żeby referendum było rozstrzygające w danej sprawie, musi dać jednoznaczny wybór którejś z opcji bezwzględną większością ważnych głosów. To jest pewne tylko w przypadku pytania referendalnego z dwiema odpowiedziami. A w referendum w sprawie aborcji, jeżeli ma być uczciwe, opcje muszą być co najmniej cztery:

  1. prawo do aborcji do 12. tygodnia ciąży (liberalizacja)
  2. powrót do stanu prawnego sprzed wyroku TK (kompromis aborcyjny)
  3. utrzymanie obecnego stanu prawnego
  4. całkowity zakaz aborcji

Istnieje wielkie ryzyko, że żadna z tych opcji nie uzyska poparcia 50+ procent. Opcje 1 i 2 mogą uzyskać każda po około 40 procent, a 3 i 4 w sumie około 20 procent. Bo mniej więcej tak kształtuje się poparcie wyborcze dla partii je reprezentujących. KO i Lewica, które są za liberalizacją prawa do aborcji, miały w tych wyborach w sumie mniej niż 40 procent poparcia. Zakładając nawet, że większość wyborców Polska 2050 również ma taki pogląd, to jest to ciągle tylko trochę ponad 40 procent poparcia dla tej opcji. Reszta wyborców – PiS, PSL i Konfederacji – popiera inne opcje, z czego większość jest za tak zwanym kompromisem aborcyjnym. Przy takim rozkładzie głosów w referendum nie będzie mandatu społecznego dla żadnej zmiany prawa i temat aborcji ugrzęźnie w obecnym stanie prawnym na lata, przynajmniej do następnych wyborów.

Powód szósty – manipulacja pytaniami referendalnymi

Pytanie w referendum na temat aborcji to kwestia socjotechniki. Może być zadane na wiele sposobów, tak że ta sama treść w zależności od formy jej przedstawienia będzie odmiennie rozumiana i przez to uzyska różne odpowiedzi od tych samych respondentów. Już nazewnictwo przedmiotu referendum w debacie publicznej jest inne dla każdej z jej stron. Dla lewicy aborcja to usunięcie płodu, dla centrum – wybór kobiety, a dla prawicy – zabijanie dzieci nienarodzonych. I tak na przykład opcja liberalizacji sformułowana jako prawo do aborcji na życzenie/żądanie uzyska mniejsze poparcie, a jako prawo kobiety do wyboru, czy chce urodzić dziecko – większe.

I nie pomogą tu żadne panele ekspertów od prawa, języka i psychologii. Pytanie o prawo do aborcji nigdy nie jest neutralne, lecz zawsze w jakimś stopniu sugestywne, tendencyjne lub wartościujące.

Wniosek: nowa większość parlamentarna powinna wypracować konsensus w sprawie aborcji, inaczej do końca kadencji będzie istnieć tylko prowizorka prawna, w postaci jakiejś formy abolicji. A czy jest w stanie do niego dojść, to już zupełnie inna kwestia.