Trudno być więźniem politycznym w kraju, w którym nie ma represji politycznych. Ale nie tak trudno, gdy jest się politykiem PiS-u. Od czasu październikowych wyborów partia Jarosława Kaczyńskiego działa bowiem według scenariusza, który przypomina jakąś zaginioną sztukę Becketta. Może mieć zatem i więźniów politycznych, w osobach Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, których da się co prawda uwolnić w każdej chwili. Wystarczy podpis zaprzyjaźnionego prezydenta.

PiS w obronie demokracji liberalnej

W akcie pierwszym PiS zachowywało się, jakby wygrało wybory. Mateusz Morawiecki z pełną powagą zapewniał prezydenta Dudę, że może liczyć na większość w Sejmie, mimo że dla wszystkich było oczywiste, że nie może. W czasie zaprzysiężenia rządu Andrzej Duda grobowym tonem wyrażał więc radość z wręczanych nominacji. W rządzie połowę stanowisk zajęły kobiety, a PiS robiło z tego wydarzenie, tyle że nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ był to rząd na dwa tygodnie. W owych dwóch tygodniach doszło do wolty ideologicznej, w ramach której PiS-owska władza zaczęła popierać publiczne finansowanie in vitro i nawoływać do zakończenia wojny polsko-polskiej, chociaż w innej części sceny Jarosław Kaczyński miarowo i rytmicznie wyzywał konkurencję od agentów i zdrajców. Morawiecki zwracał się też do Trzeciej Drogi, a nawet Lewicy, że w koalicji z PiS-em będzie im lepiej niż we współpracy z Donaldem Tuskiem, który ich zniszczy – chociaż wszyscy pamiętają losy Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, do których przyczynili się zresztą obecni „więźniowie polityczni”.

Wreszcie doszło jednak do głosowania nad wotum zaufania dla rządu, które PiS przegrało, jak być musiało. Wtedy zaczyna się akt drugi, w którym PiS przybiera szaty obrońców demokracji i praworządności, mimo że jeszcze kilka tygodni wcześniej partia czyniła wszystko, żeby burzyć porządek konstytucyjny w Polsce i kumulować władzę bez żadnego trybu. PiS przestrzega teraz przed „dyktaturą Tuska”, mimo że nie ma żadnego zagrożenia dyktaturą. Broni również „wolnych mediów” i „pluralizmu medialnego”, mimo że w ostatnich latach chciała to wszystko zniszczyć. W imię prawa i sprawiedliwości broni więc telewizji publicznej, którą przekształciła wcześniej w kanał wulgarnej propagandy; następnie stawia na jej czele człowieka oskarżonego o znęcanie się nad kochanką; oczywiście w międzyczasie okazuje się, że w praktyce broni milionerów, bo w ramach działalności misyjnej wszyscy zarabiali tam kosmiczne kwoty. Tak czy inaczej, Mateusz Morawiecki po angielsku alarmuje, że Donald Tusk chce zakończyć demokrację liberalną w Polsce, a Jarosław Kaczyński oświadcza na demonstracji PiS-u, że należy się sprzeciwiać przejmowaniu oraz niszczeniu niezależnych instytucji kontrolnych przez rząd – w której to scenie publiczność zaczyna pękać ze śmiechu i potrzebuje przerwy na uspokojenie.

Ułaskawić czy nie ułaskawić?

Wreszcie mamy więc akt trzeci i tutaj jest ciekawe, w jaki sposób akcja potoczy się dalej. Punktem wyjścia jest okoliczność, że w czasie przerwy w sztuce Kamiński i Wąsik rzeczywiście trafili do więzienia – co po wyroku skazującym teoretycznie jest oczywiste, ale ostatnio można odnieść wrażenie, że nic nie jest oczywiste. Do tej pory Andrzej Duda zapewniał, że ułaskawił Kamińskiego i Wąsika w 2015 roku, a więc nie powinni oni w ogóle być sądzeni ani utracić mandatów poselskich. Jednak sądy miały w tej sprawie inne zdanie, stojąc na stanowisku, że ułaskawienie jest możliwe wobec osoby winnej, a więc po wyroku skazującym – doprowadziły więc proces do końca i zapadł wyrok wobec obu polityków.

Teraz Andrzej Duda wszczął w sprawie Kamińskiego i Wąsika procedurę ułaskawienia, mimo że wykluczał dotąd takie rozwiązanie. Ale i tutaj pojawia się dwuznaczność, ponieważ prezydent wybrał drogę, która jeszcze o niczym nie przesądza. Duda mógłby mianowicie po prostu ogłosić akt łaski, a wtedy Kamiński i Wąsik wyszliby z więzienia. Zamiast tego postanowił skorzystać z dłuższej procedury, w której najpierw pozyskuje się opinie sądu i prokuratora generalnego co do zasadności ułaskawienia, a dopiero następnie prezydent podejmuje decyzję o ułaskawieniu – i równocześnie zwrócił się do tego samego prokuratora generalnego, czyli Adama Bodnara, o zastosowanie wobec skazanych przerwy w odbywaniu kary w związku z toczącym się postępowaniem.

W tym kontekście pojawiły się głosy, że Bodnar powinien pozytywnie odpowiedzieć na wniosek prezydenta, co pozwoliłoby zmniejszyć poziom konfliktu politycznego. Byłoby to nie najgorzej. Problem polega na tym, że nie ma gwarancji, że działanie Andrzeja Dudy rzeczywiście zmierza do ukojenia emocji. Z łatwością można sobie bowiem wyobrazić sytuację, że Kamiński i Wąsik wychodzą z więzienia, a następnie prezydent przeciąga procedurę ułaskawienia w nieskończoność. Jest przecież przekonany, że już ich ułaskawił.

W ramach urządzanego ostatnio przez PiS festiwalu Beckettowskiego mielibyśmy zatem więźniów politycznych, których nikt nie represjonuje, przy czym ich kolega prezydent może ich w każdej chwili ułaskawić, ale tego nie czyni. Mogliby oni ewentualnie wyjść z więzienia, w oczekiwaniu na ułaskawienie, ale nigdy nie zostać ułaskawieni. Wtedy w scenie kończącej akt trzeci Kamiński i Wąsik przypuszczalnie próbują wejść do Sejmu, myśląc, że są posłami, chociaż nie są posłami.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: profil Kancelaria Prezydenta / Flickr.