Nataliya Parshchyk: Jak długo zajmujesz się sztuką?
Roman Khrushch: W dzieciństwie każdy lubi rysować. Niektórzy przestają, ponieważ wmawia się im, że rysowanie jest niepoważne. Ze mną mogło być tak samo, zamierzałem studiować informatykę. To moja mama zasugerowała, żebym poszedł na studia artystyczne. Najbardziej pociągało mnie malarstwo.
Pamiętasz czasy Majdanu, początek wojny w 2014 roku. Jak to przeżywałeś?
Wiele osób natychmiast pojechało na Majdan. Ja z początku zostałem we Lwowie. Potem chcieliśmy ze znajomymi jechać do Kijowa. Były bezpłatne autobusy, ale pierwsze pytanie brzmiało: czy miałeś jakieś doświadczenie wojskowe? My mieliśmy po 18 lat, nawet nie służyliśmy w wojsku. Więc nie dotarliśmy na Majdan. Gdy wybuchła wojna, miałem poczucie, że powinienem pojechać, ale miałem też wątpliwości. Kontynuowałem studia. Zrobiliśmy kilka akcji wspierających wojsko, czasem byliśmy wolontariuszami.
Czy w 2022 roku czułeś, że wojna będzie eskalować?
Wszędzie była duża nerwowość, że Rosjanie ściągają wojska. Z przyjaciółmi zaczęliśmy przygotowywać się fizycznie, biegać. 23 lutego wracaliśmy z bratem z treningu. W poniedziałek miał wyruszać z kolegami do Mariupola, żeby zapisać się do Azowa. Nasza mama była rozemocjonowana, mówiła, że będzie wojna, że wszystko się zaostrza, a on tam jedzie. Wszyscy rozumieli, że jeśli coś się zacznie, baza pułku Azow będzie głównym celem bombardowania.
Następnego dnia o 6 rano zadzwonił do mnie brat, że zaczęła się wojna. Kijów i inne miasta są bombardowane. Powiedział, że jedzie do Mariupola i potrzebuje plecaka. Nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, że bombardują Kijów, ale potem zobaczyłem wideo. Oddzwoniłem do brata, że też jadę.
Moja żona Zoriana pomogła mi się spakować. Zapytałem ją, czy czuje się urażona, że nawet jej nie pytam. Odpowiedziała, że co można zrobić. Postanowiliśmy pojechać do Kijowa pociągiem, a następnie do Mariupola jako grupa – my z bratem i kilku przyjaciół. Nasz pociąg został najpierw opóźniony o 8 godzin, a następnie całkowicie odwołany. Rosjanie już się zbliżali, kontrolowali ogniem trasę żytomierską. Na dworcu Zoriana zawiązała mi chustkę na nadgarstku. Romantyczny gest. Noszę ją cały czas.
Czy rzeczywiście dotarłeś do Mariupola?
Dostaliśmy się do bazy szkoleniowej Azow w Kijowie. Stamtąd do Mariupola latały helikoptery. Sporządzali listy chętnych. Wielokrotnie się zgłaszaliśmy. Dowódca naszej jednostki za każdym razem przekreślał nasze nazwiska. Mówił: „Jesteście idiotami, nigdy nawet nie strzelaliście”. Ochotnicy, którzy docierali do Mariupola, umierali już w pierwszych godzinach.
Mieliśmy cały pluton chłopaków w wieku od 18 do 25 lat. Byłem chyba najstarszy, miałem wtedy 28 lat. Nasz dowódca bardzo nas chronił. Wiedział, że nikt z nas nie ma doświadczenia. Ale bardzo podobało mu się, że od razu zgłosiliśmy się do obrony kraju. Chciał, żebyśmy przeżyli.
Drugiego dnia po przyjeździe do Kijowa dostaliśmy karabiny szturmowe. Szkolenia były ogólne: jak się obracać, rzucać, celować. Pytaliśmy innych żołnierzy z doświadczeniem, jak przetrwać. Dużo nam tłumaczyli. Dzięki nim nie zginęliśmy w Zaporożu.
Nigdy wcześniej nie miałeś do czynienia z armią. Czy było dla ciebie zaskoczeniem jak wygląda wojsko?
Ponieważ jesteśmy grupą ochotniczą, nasza struktura wygląda całkowicie inaczej. Mamy dobre relacje z dowódcą. Po wycofaniu się Rosjan spod Kijowa przenieśliśmy się do Zaporoża. Wcześniej nie wiedziałem, jak to jest, więc byłem ciekaw. Na Zaporożu było trudniej, ostrzały były mocniejsze, widziało się trupy. Ale dopóki nie zaczynały się poważne obrażenia, póki ktoś nie zginął, cały czas było to bardziej jak przygoda. Rosjanie posuwali się wtedy do przodu 20–30 kilometrów dziennie.
Rosjanie poruszali się tak szybko?
Po prostu jechali i jechali. Zaporoże było naszym ostatnim przystankiem. Wiedzieliśmy, że nie wycofamy się dalej. Ale udało się ich zatrzymać.
Czasami jeździliśmy z powrotem do Lwowa. Wypuszczano nas małymi grupkami na parę dni, gdy było spokojniej. Jednak potem staliśmy się jednostką szturmową i urlop się skończył. Na początku 2023 roku pojechaliśmy na Donbas. To było obniżenie poziomu, ponieważ w Zaporożu szkolono nas według natowskich standardów. Potem włączono nas do Sił Zbrojnych. Czasami dawano nam głupie ćwiczenia taktyczne, które w zasadzie nie mogą działać w tej wojnie z naszą liczbą ludzi. W praktyce to niemal pewna śmierć. Ukraińskie brygady korzystające z tego systemu są nazywane „brygada 200”, ponieważ w wyniku ofiar są bardzo często odnawiane [„200” to kod wojskowy oznaczający transport lotniczy ciała poległego żołnierza – przyp. red.].
Wojsko jest strukturą hierarchiczną. Powierzasz swoje życie osobie, która znajduje się wyżej w łańcuchu dowodzenia.
Tak musi być. Dowódca oddziału nie może walczyć z żołnierzami w szturmie. Wtedy cała struktura się zawali.
Jest dowódca, który daje ci zadanie i częściowo mówi, jaka jest sytuacja. Ty decydujesz na miejscu, jak to zrobisz. Proponujesz to swoim przełożonym i czekasz na pozwolenie. Oni pytają, czego potrzebujesz – wsparcia ogniowego, artylerii. A ty to robisz. Słyszałem od innych brygad, że nie zawsze mają pełnomocnictwa na niższym szczeblu. Rozkazy nadawane są wyłącznie z góry. Czasem żołnierze na miejscu widzą, że to niemożliwe, że trzeba inaczej.
Dlatego częściowo rozumiem mężczyzn, którzy się boją, że zostaną złapani na ulicy i potem trafią nie wiadomo gdzie. Może byłoby mniej potrzeby wyłapywania, gdyby było lepsze zarządzanie. Jeśli żołnierze piją, dobry sierżant wie, jak się z tym uporać.
Czy możliwe jest picie alkoholu na pozycjach?
Nasza brygada bardzo restrykcyjnie podchodzi do alkoholu. W trakcie kursu nasz dowódca mocno na nas naciskał. Bardzo nam to pomogło. Konieczne jest fizyczne i psychiczne przygotowanie żołnierza do robienia pewnych rzeczy powyżej jego możliwości. Szliśmy na trening, a jeśli ktoś się spóźniał, wszyscy robili ogromną liczbę pompek. Jeśli ktoś się nie pojawił, to znaczy, że nie zadbałeś o swojego kolegę. Jest to odpowiedzialność zbiorowa.
Dowódca wywierał na nas presję moralną, abyśmy zrobili to, co w danym momencie musimy zrobić. Twój kompan jest ranny, waży 150 kilogramów, a ty 70 kilogramów. Ale musisz zrobić wszystko, żeby go wyciągnąć. Zawsze rozumieliśmy, że nikt nikogo nie zostawi. Nawet jeśli jesteś martwy – i tak cię wyciągną. Jeśli nie możemy wyciągnąć wszystkich, wszyscy zostają.
Kiedy byłem dzieckiem, wiele osób zbierało się u nas na święta i to budowało poczucie grupy. Tak samo jest teraz w brygadzie. Cały czas jest się razem, jak jedna rodzina. To są bardzo bliscy ludzie, dla których zrobiłbym wszystko i oni dla mnie też.
Czy do czasu pełnoskalowej wojny byłeś w obwodzie zaporoskim, donieckim?
Nie. Zwykle jeździmy w Karpaty. W 2022 roku planowaliśmy wybrać się na wakacje z namiotami od Kijowa do Mariupola, nad morze. Tak się prawie stało, tyle że była to wycieczka w mundurze wojskowym. Region doniecki jest naprawdę bardzo piękny. Całkiem podobny do obwodu lwowskiego. Drzewa są nieco inne, nie ma tak wielu sosen, ale są jary i wąwozy. Zaporoże było trochę męczące, ten płaski krajobraz. Ale ludzie w obwodzie zaporoskim są niesamowici.
Czy znałeś stereotypy na temat mieszkańców wschodnich obwodów?
Na początku niechętnie przyjmowaliśmy jedzenie od miejscowych, ale szybko się to zmieniło. Oni pomagają, ciągle dają coś od siebie, są bardzo otwarci. Prawie wszyscy mówią po ukraińsku. W obwodzie donieckim czuć silny rosyjski wpływ. Chociaż jest wielu świadomych mieszkańców. W Kostiantyniwce pierwszego dnia miejscowy przyniósł nam kamuflaże zimowe. Ale był też mężczyzna, który krzyczał do nas: „po co tu przyjechaliście?”.
Powiedziano nam, żebyśmy nie chodzili z bronią, nie chodzili sami. Na początku tak robiliśmy. Jednak zobaczyliśmy, że ci, którzy są prorosyjscy, nie ujawniają się, ponieważ rozumieją konsekwencje. A proukraińskich jest całkiem sporo. Na początku nawet dzwoniłem do znajomych, opowiadając, że miejscowi są tutaj nieufni. Ale w ciągu tygodnia wszędzie spotykałem przyzwoitych ludzi. I zmieniłem zdanie.
Czy miejscowi narzekają, że to przez was są ostrzeliwani?
Niektórzy narzekają i całkowicie ich rozumiem. Ktoś osiedla się w twoim domu i twoje mieszkanie może zostać przez to ostrzelane. Ale tam, gdzie są wojskowi, prywatnym przedsiębiorcom jest bardzo dobrze. Żołnierze mają pieniądze i kupują wiele rzeczy. Na przykład restauracja RIA w Kramatorsku. Często tam siedzieliśmy. Potem przestaliśmy, bo stało się oczywiste, że może uderzyć tam pocisk. W czasie ataku na to miejsce w 2023 roku zginęli w większości młodzi pracownicy restauracji.
Co robią tam młodzi ludzie? Dlaczego nie wyjeżdżają?
Zazwyczaj są to dziewczyny, chłopców jest bardzo mało. Czasami chodziliśmy z bratem po Kramatorsku, po zaułkach, dzielnicach. Wszędzie było pusto. Starsi ludzie mówią, że nie mają dokąd pojechać. W Bachmucie znajomy żołnierz pytał mieszkańców, dlaczego nie wyjeżdżają. Mieli nadzieję, że Rosjanie przebiją się i w konsekwencji przestaną bombardować miasto, nawet za cenę okupacji. Oleh Drobotskyi, artysta, zginął gdzieś w tym lesie. Chcieliśmy się spotkać…
W Bachmucie na początku siedzieliśmy w okopach, narzekając, że jesteśmy brygadą szturmową, więc dlaczego nie szturmujemy? Z moralnego punktu widzenia niektórym ludziom łatwiej jest iść naprzód, podczas gdy innym łatwiej jest siedzieć, znosząc ostrzały.
Jak zostałeś ranny?
Czekaliśmy na zmianę, był już drugi dzień, prawie nic nie jedliśmy, dużo chodziliśmy i dźwigaliśmy ponad 30 kilogramów wagi na sobie. 70 metrów do pozycji wroga. Był ciągły ostrzał z samolotu, helikoptera albo 120 mm moździerza. Mówiono nam, że nasza grupa i sąsiednia powinny zabrać jeszcze kilometr pozycji Rosjan. Przechodziliśmy od okopu do okopu. Szedłem pierwszy, druga grupa zbliżała się, odwróciłem się… Mój przyjaciel Oleh Khrystenko był obok, za mną miał miejsce wybuch. Oleh zginął natychmiast. Sprawdziłem swoje ciało – ręce i nogi są. Moja noga krwawiła, próbowałem wyciągnąć opaskę uciskową, ale nie mogłem.
Złapałem siedem odłamków, z których jeden trafił w nerw w łokciu. Dodatkowo miałem kontuzje całego ciała. Moja ręka była sparaliżowana przez pół miesiąca. Brat natychmiast podbiegł, założył mi opaski uciskowe, dalej porozciągano rannych w różne strony, żeby pocisk ponownie nas nie trafił. Przez dwie godziny nie mogli nas ewakuować, czołg nie pozwalał podejść. Dobrze, że miałem dużo kevlaru – gruba tkanina, zatrzymała około dziesięciu odłamków.
Kupiłeś te rzeczy sam?
Tak, wszystko kupowaliśmy dla siebie. Dostałem pancerz od brygady, ale wyglądał na mnie jak beczka. Więc kupiłem inny. Czasem mówiliśmy wojskowym z innych brygad – zarabiasz 100 tysięcy miesięcznie, ta kamizelka kosztuje siedem. Chroni twoje arterie. Jak dostaniesz tam odłamkiem, to pewnie przypomnisz sobie o swojej pensji, której żałowałeś. Oczywiście siły zbrojne Ukrainy zapewniają ochronę, ale jest ona podstawowa.
Czy chodzisz z kamerą?
Prawie wszyscy mamy kamerę. Mówimy, że sfilmujemy, jak zginiemy. Ale Olehowi (pseudonim „Krylow”) stopiła się kamera. Pracowaliśmy z nim w parze. Cały czas się śmiał. Już zimą został ranny przeciwpancernym pociskiem kierowanym (ppk). Pojechał wtedy na urlop, spędził dwa miesiące w Kijowie. Teraz przed wyjściem na zadanie mówił to samo: chcę odpocząć, niech nas trafią ppk, zostaniemy ranni i pojedziemy w końcu na wakacje.
Oleh to pierwsza strata naszego plutonu podczas tej wojny. Pracował z rozszerzoną rzeczywistością. Jego projekt, którego nie zdążył zrealizować, zostanie zaprezentowany na wystawie we Lwowie. Miał 22 lata.
Przechodzisz teraz rehabilitację?
To już czwarty miesiąc. Mogę zrobić do pięciu podciągnięć, potem ręka nie wytrzymuje. Biegać mogę tylko na bieżni. Stopa mi się wykręca. Ale lekarze mówią, że to minie. Zgodnie z prawem mogę zostać jeszcze cztery miesiące. Zdecydowanie nie nadaję się teraz do szturmów. Może pójdę w instruktarz. Jestem sierżantem plutonu, mój brat jest dowódcą. On też został później ranny.
Wracaliśmy z rodzicami samochodem, na zegarku zobaczyłem wiadomość od dowódcy plutonu: „Cześć”. Druga wiadomość to filmik, a trzecia: „Takie nowości”. Nie chciałem otwierać w samochodzie, żeby nie pogarszać sytuacji. W domu zobaczyłem na wideo mojego brata wychodzącego z karetki na dwóch nogach, z dwiema rękami i całą głową. Prawie urwało mu duży palec u nogi, ale przyszyli go z powrotem. Większość z nas, którzy nie odnieśli poważnych obrażeń, myśli: „Jeeej, w końcu urlop”.
Prowadziłeś zajęcia artystyczne dla żołnierzy.
Centrum Unbroken dowiedziało się, że jestem artystą i zaproponowało mi poprowadzenie zajęć z żołnierzami, którzy przechodzą rehabilitację. Wyszło z tego coś fajnego. Jesteś wojskowym, komunikujesz się z żołnierzami. Im jest łatwiej, bo nie jesteś cudzy, mamy wspólne tematy. Jak mówiłem na początku, każdy z nas w dzieciństwie lubił rysować, a będąc dorosłym, większość boi się, że zrobią coś źle. A tu sobie pomagali, rozmawiali. Oderwali się od problemów, to inny rodzaj aktywności. Opowiadałem im o kombinacjach kolorystycznych. Zobaczyli, że praca wygląda dobrze, gdy kolory są poprawnie dobrane. Jeszcze bardziej im się to spodobało, pytali kiedy będą następne zajęcia.
Czy arteterapia może pomóc żołnierzom z poważnymi urazami?
Arteterapia to osobna dziedzina. To było bardziej jak przyjemne spędzanie czasu. Unbroken zabierają rannych wojskowych na spacery, do kina. Tam, gdzie jestem teraz na rehabilitacji, naprawdę tego brakuje. Gdyby nie pozwalano mi stąd wychodzić, pewnie bym zwariował. Atmosfera jest zbyt spokojna. Wokół starsi ludzie i las. Okazuje się, że tutaj i na wojnie to przeciwstawne skrajności. Zaczyna boleć cię głowa, masz wrażenie, że tylko istniejesz. Twoi pobratymcy są na wojnie, a ty nic nie robisz.
Czy malowałeś, będąc w wojsku?
Po powrocie do Kijowa, Zoriana przekazała mi przez wolontariuszy markery i szkicownik. Ale wtedy musiałem dużo czytać i ćwiczyć. Trzeba też było spać, odpoczywać. Potem zostałem awansowany na stanowisko dowódcy oddziału. Odpowiadasz za ludzi, musisz wiedzieć jeszcze więcej. Jeśli masz wyjście na zadanie, siadasz nad mapą, patrzysz na wysokości, pozycje. Uczysz się na pamięć, co gdzie jest. Na miejscu dość trudno jest się zorientować, to zupełnie inna perspektywa. Ciągle analizujesz przyszłe działania.
W pracy artystycznej można poeksperymentować, ceną pomyłki będą na przykład stracone pieniądze. Na wojnie ceną błędu może być śmierć twojego przyjaciela, który był z tobą od początku. Potem nie można już niczego cofnąć. Od narzekania powstrzymywała nas zbiorowa odpowiedzialność i przyjaźń.
Są faceci, którzy nie przejmują się niczym. To irytujące, bo mówią, że są ukraińskimi artystami, że coś zrobili. Pytam ich, kiedy będziecie walczyć? Niektórzy odpisywali, że chcieliby bronić Ukrainy, ale boją się umierać. Znajomy, który bardzo pomagał armii, otrzymał wezwanie do wojska. Powiedział, że nie został zabrany do armii, tylko zaproszony do sił zbrojnych. „Biorą to poddanych”. Z tego samego powodu nie lubię słowa „służyć”.
Jak byś to opisał?
To moralny obowiązek. Dowódcy w naszej brygadzie mówią: przyszli do twojego domu, dosłownie zajęli twój dom, a ty uciekłeś? Tu masz broń, możesz walczyć.
Czy teraz wróciłeś do sztuki?
Na początku nie bardzo chciałem. Poszliśmy na wojnę, przede wszystkim dlatego, żeby nie było ostrzałów we Lwowie. Rozumieliśmy, że im dalej pójdziemy, tym wolniej to nadejdzie do bliskich. Po drugie, artysta może odnieść sukces w kraju, który jest udany. Chyba że wyjedziesz za granicę i na przykład zostaniesz artystą w Nowym Jorku. Wtedy powiedzą jeszcze, że jesteś uchodźcą i może coś ci się uda. Jednak większość widzi siebie w Ukrainie. Kiedy przestaną myśleć o jedzeniu, mieszkaniu i przetrwaniu, zaczną myśleć o rzeczach wyższych. Wtedy będzie potrzebna sztuka, kultura.
Już trochę się rozluźniłem, częściowo odszedłem od tej wojny psychologicznie. Powoli udaje się tworzyć w pracowni. Ale czasami malujesz i nagle przypominasz sobie, że teraz są na froncie twoi przyjaciele. Myślę: nie, Roman, wojna jeszcze się nie skończyła. Rób coś. Nawet jeśli to malowanie, to musi mieć pozytywny wpływ na przebieg wojny. Wszyscy powinni się zaangażować maksymalnie. Wydaje mi się, że jest mała szansa, że przegramy, jednak ona istnieje. Następny raz wojna za wolność może odbyć się już nie za naszego życia. Więc albo my, albo oni. Jeśli my – na pewno będzie wiele ruin, wielu żołnierzy zginie. Ale z czasem wszystko zacznie kwitnąć.
Niektórzy myślą, że mogą nazywać siebie Ukraińcami. Często widzę we Lwowie osoby, noszące koszulki „I’m Ukrainian”. Mam pytanie: co zrobiłeś, żeby mieć status Ukraińca? Kiedyś Ukraińcy to był po prostu gdzieś tam, jakiś tam naród. Teraz bycie Ukraińcem jest cool, ale żeby nim być, trzeba coś w to włożyć.
Ludzie mogą zrobić więcej, niż im się wydaje. Udostępnij kilka postów, powiedz znajomym o zbiórce. Ktoś mówi „nie mogę kupić drona, bo jest drogi”. Ale, powiedzmy, pracujesz w firmie albo fabryce, gdzie jest 1000 pracowników. Zbierz po 100 hrywien od każdego. To już jest dron.
Czy w waszym oddziale są kobiety?
Tak, mamy super wojowniczkę – jej pseudonim to „Rysia”. Generalnie uważałem, że kobiety nie nadają się fizycznie i psychicznie do pełnienia funkcji szturmowych w armii. „Rysia” najpierw była ratowniczką medyczną, a potem dołączyła do naszej brygady szturmowej w obwodzie donieckim.
Jedna grupa szturmowa jest podzielona na dwie mniejsze. „Rysia” nie idzie w pierwszej grupie, ale druga jest dosłownie 50–100 metrów dalej, więc to to samo zagrożenie. Pocisk leci na odległość 300–400 metrów. Rysia biegnie, strzela i bierze jeńca. Nie marudzi fizycznie. Czasami chłopaki mówią do niej :„Pozwól, że pomożemy ci to nieść”. Ona zawsze odmawia. Jestem po prostu w szoku. „Rysiа” przełamuje moje schematy.
Teraz przyjechałeś z frontu do spokojnego Lwowa. Wszyscy spacerują i, szczerze mówiąc, nie w każdym zakątku miasta widać, że jest wojna i trzeba wspierać wojsko. Czy jest ci niekomfortowo komunikować się z osobami cywilnymi?
Niespecjalnie lubię wojskowych. Kiedy wróciłem po urazie, chodziłem ubrany po cywilnemu, nikt nie wiedział, że jestem żołnierzem. Jednak ostatnio kupiłem spodnie w kamuflażu. Ponieważ kilka razy przeszedłem się wieczorem po Lwowie i zobaczyłem wielu pijanych mężczyzn. Zaczęło mnie to denerwować. Zwykle zwracają uwagę na moje szewrony i rany, wtedy inaczej reagują. Pomyślałem – przybliżmy trochę wojnę tutaj.
Długo byłeś blisko niebezpieczeństwa.
Dopóki nie zaczęły się dyskusje o tym, „dlaczego powinienem iść na wojnę”, w ogóle mnie to nie poruszało. Chodziliśmy na koncerty z rannymi chłopakami. Patrzyliśmy na publiczność – osoby starsze, dzieci, kobiety, czyli ci, którzy nie powinni walczyć. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że zostałeś ranny dla dobra tych ludzi, aby mogli pójść na koncert, żyć. To bardzo fajne uczucie. A potem patrzysz na mężczyzn. Wtedy rozumiesz, że to jednak nie dla nich. Oni powinni się zaangażować w inny sposób.
Jak to jest dla młodej rodziny być osobno przez długi czas?
Na początku musiało to być bardzo trudne dla Zoriany. Czasem mówiłem jej, że nie będzie mnie przez trzy dni, nie wyjaśniając dlaczego. Ona sama wiedziała. Czasami trwało to dłużej. Czwartego dnia pewnie myślała, że to koniec.
Łatwiej jest na froncie. Myśli o czymkolwiek innym są wyłączone. Jesteś tu i teraz. W Kijowie myśleliśmy, że dostać kulę to straszne. Teraz mam poczucie, że jeśli noga zostanie oderwana poniżej kolana, to nie ma znaczenia. Jest proteza. Jeśli urwie mi rękę, to myślę głównie, żeby nie prawą. Jeśli umrę, to w ogóle obojętne, najważniejsze, żeby nie cierpieć.
Kiedy zostałem ranny i chłopaki wychodzili na zadania, byłem bardziej zmartwiony, niż gdy sam szturmowałem. Pierwsze uczucie – że nie mogę im pomóc. Wcześniej miałem pewną rolę. A teraz mają mniej ludzi, jest im trudniej. Czytasz na czacie, co się tam dzieje – aha, teraz są w ofensywie, teraz pod ostrzałem, aha, samolot na nich wyleciał. Potem widzisz, że wrócili i jest lżej.
Przed wojną byłem znacznie spokojniejszy. Jeśli coś działo się na ulicy, mogłem to po prostu zignorować. Teraz podchodzę i rozmawiam. Kiedyś jeździłem samochodem i w ogóle nie denerwowałem się. Teraz, gdy ktoś zajeżdża mi drogę, od razu reaguję. Tłumaczę takiej osobie – gdybym traktował swoje obowiązki tak jak ty, to nie zostałby mi pluton. Pozwalasz sobie na bajzel, co częściowo odbija się na kraju. Jestem nieco bardziej agresywny.
Co sądzisz o mężczyznach, którzy wyjechali z Ukrainy i po wojnie będą chcieli wrócić?
Niektórzy u nas mówią, że po wojnie wyjadą za granicę na pięć lat, bo wtedy to się dopiero zacznie: „Walczyłeś? A gdzie walczyłeś? Ja walczyłem więcej”.
O czym jest wasza wystawa „Nieśmiertelne imiona”?
Pokazuje prace Artura Stolyaruka, dziesięć moich obrazów oraz rozpoczęte projekty poległego Oleha Khrystenki. W przyszłości projekt będzie poszerzał listę zaangażowanych artystów i artystek. Szczególnie ważne było dla mnie, aby pamiętać o żołnierzach, którzy zginęli.
Czasami pojawiają się smutne upamiętnienia, w których mówi się, że żołnierz, który zginął, był biedny, nieszczęśliwy. Mnie bliższe jest hasło „być wojownikiem to żyć wiecznie”.
*Ikona wpisu: fragment obrazu Romana Khrushcha „Dom”