Na półkach księgarskich znaleźć można różne publikacje historyczne o kobietach i dziewczynach „skądś”. Z szacunkiem upamiętniamy powstanki, pestki, panny wyklęte i ochotniczki z 1920 roku. Jedna grupa pozostawała dotąd poza zainteresowaniem historyków i pisarzy: żołnierki z Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater, służące na froncie wschodnim drugiej wojny światowej.
Choć z tym brakiem zainteresowania to też tak nie do końca – w latach dziewięćdziesiątym platerówkom przyczepiono łatkę „seksbatalionu”, zorganizowanego dla zaspokojenia żądz ważnych person w tak zwanej Armii Berlinga. Choć autor pierwotnych oskarżeń przegrał w sądzie, błoto w jakimś sensie pozostało. Żołnierze polscy, którzy przyszli ze wschodu, w ostatnich latach stali się ofiarami „odchylenia wahadła” po PRL i retorycznego antykomunizmu. Pisanie o seksie u Andersa czy w powstaniu warszawskim byłoby bulwersujące – w przypadku 1 Armii WP to już „walka z komunistyczną propagandą”. Przy platerówkach polityka jeszcze mocniej łączyła się z kwestią obyczajowo-płciową, obsadzano je bowiem w podwójnie negatywnej roli: nie dość, że „komunistek”, to jeszcze „niecnotliwych”.
Żołnierki z „babbatu”
Olga Wiechnik, autorka „Posełek” pokazujących sylwetki kobiet, które weszły do pierwszego Sejmu Niepodległej między innymi dzięki równościowej ordynacji wyborczej z listopada 1918 roku, w swojej najnowszej publikacji zajęła się właśnie historią platerówek. Choć nie wyrażono tego wprost, książka w naturalny sposób nawiązuje do klasyka reportażu, czyli książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” białoruskiej noblistki Swiatłany Aleksijewicz, opisującej doświadczenia kobiet w Armii Czerwonej w czasie drugiej wojny światowej.
Być może to ostatni moment na wykonanie tej pracy, być może zaś książka Wiechnik przyszła o kilka lat za późno – biologia jest niestety nieubłagana i niemal wszystkie żołnierki „babbatu” odeszły już z tego świata. Autorka wykonała jednak ogromną pracę źródłową – sięgnęła do archiwaliów i zbiorów relacji, przede wszystkim zaś niezwykle cennych materiałów Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej. To właśnie „Zo”, legendarna kurierka Komendy Głównej AK i jedyna kobieta wśród cichociemnych, zapoczątkowała współpracę dokumentacyjną kombatantek ponad podziałami formacyjnymi. W końcu zaś Wiechnik rozmawiała z rodzinami weteranek i odwiedziła Platerówkę, gdzie osiedlono część zdemobilizowanych żołnierek. Kwerenda wykonana przez reporterkę godna byłaby profesjonalnego historyka – choć stało się to już standardem, warto wciąż doceniać autorów publikacji nienaukowych za takie podejście do badawczej rzetelności.
Wojsko jako wyzwolenie
Książka „Platerówki? Boże broń! Kobiety, wojna i powojnie” składa się z dwóch, zarysowanych w podtytule części, których cezurą jest rok 1945. W życiu żołnierek niemniej ważnym momentem był jednak wybuch wojny, czy dokładniej rok 1940, kiedy to na terenach wschodnich II RP Sowieci rozpoczęli wywózkę Polaków na Syberię i do Kazachstanu. Reporterka sugestywnie opisuje piekło zesłania, będącego fundamentalnym (obok oczywiście samej służby) doświadczeniem platerówek: wyrwanie z domu rodzinnego, dramat podróży w głąb ZSRR, trud pracy w kopalni czy przy wyrębie lasów, w końcu śmierć bliskich. Choć po układzie Sikorski–Majski sytuacja zesłańców się poprawiła, to wojsko okazało się dla nich jedyną formą wyrwania się z piekła. W książce ciekawie pokazano moment przejścia, w „Marszu I Korpusu” opisywany jako „wczoraj łach, mundur dziś” – pomieszanie radości i woli walki z obawami, trudem dopasowania się do nowej sytuacji i chęcią ucieczki z „nieludzkiej ziemi”.
Żołnierki wyszły z Sielc nad Oką, trafiając do różnych jednostek wojskowych – były nie tylko stereotypowymi sanitariuszkami czy radiotelegrafistkami, ale też służyły z bronią w ręku na pierwszej linii. Najlepsze z nich, jak Emilia Gierczak (bohaterka bitwy o Kołobrzeg) czy Janina Błaszczak (prymuska riazańskiej szkoły, uczestniczka desantu na Czerniakowie) dowodziły pododdziałami bojowymi, a za swoją odwagę uhonorowane zostały (niestety nierzadko pośmiertnie) Krzyżem Wojennym Virtuti Militari. Warto o tym zresztą przypomnieć, gdyż to właśnie na froncie wschodnim doszło do jedynej w historii Wojska Polskiego (przynajmniej w XX wieku) sytuacji, w której kobiety były dowódcami frontowych plutonów i kompanii, pełniąc funkcję tradycyjnie zarezerwowaną dla mężczyzn, co więcej – tymi mężczyznami kierując. Takiego statusu nie miały ani żołnierki w Armii Krajowej, ani w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, we współczesnych Siłach Zbrojnych otrzymały go zaś dopiero w 2003 roku. Gdyby więc nie to wspomniane na początku „nieprawe pochodzenie” batalionu, odwołanie do niego mogłoby być ważnym elementem tradycji coraz liczniejszego (8,8 procent wszystkich żołnierzy służby czynnej) grona kobiet w Wojsku Polskim.
Sam batalion, początkowo szykowany wzorem Armii Czerwonej do boju, stał się ostatecznie jednostką wartowniczą. Swoją wartość jako strażniczki wojskowych obiektów Polki udowodniły jeszcze w Związku Radzieckim – zasłynęły między innymi przytrzymaniem na muszce leżącego w śniegu zastępcy Berlinga, płk. Bolesława Kieniewicza, i niereagowaniem na jego groźby jako przełożonego. Platerówki pełniły swoją niewdzięczną służbę z wyróżniającym się zapałem i profesjonalizmem, podobnie zresztą jak ich poprzedniczki z Ochotniczej Legii Kobiet w czasie walk II RP o granice (szkoda, że autorce umknął ten ciekawy przykład wojskowej ciągłości). Książka przypomina przy tym o realiach służby jesienią 1944 roku na Pradze oraz trudach pierwszych tygodni w wyzwolonej od Niemców Warszawie. Jest tu też jednak fascynujący opis sytuacji kobiet w „męskich” jednostkach na szlaku bojowym przez Pomorze do Berlina – śmierci, bohaterstwa, konieczności odnalezienia się w nieprzyjaznym świecie i małych radości.
Po wojnie i później
Wiechnik wiele miejsca poświęca powojennym losom dziewczyn z „babbatu” – ich dopasowania się do nowych realiów, zakładania rodzin, osiedlania się na Ziemiach Zachodnich, prób wybijania się na podmiotowość, którą w jakimś stopniu zyskały wcześniej w wojsku. Ich biografie rzuca przy tym na szerokie tło powojennej sytuacji kobiet i takich problemów jak dostęp do aborcji, męski alkoholizm, nierówne szanse rozwoju zawodowego (mimo równościowych deklaracji systemu) czy patriarchalne stosunki społeczne. Można dyskutować z takim ujęciem tematu, przyznać jednak należy, że sam opis jest sugestywny. Powojenny trud płynnie przechodzi w odrzucenie pamięci o platerówkach, które przyniosła transformacja ustrojowa i przemiany polskiej pamięci – żołnierze ze Wschodu, jako do tej pory rzekomo wywyższani, ustąpić mieli miejsce innym formacjom dotąd marginalizowanym. Z tym wiązać należy wspomniane na początku pojawienie się obrazu platerówki-markietanki, ale także napięcia między „elwupewami” i „akówkami” w środowisku skupionym wokół gen. Zawackiej.
Autorka wykazała się nie tylko rzetelnością czy zdolnością opisu, ale także zrozumieniem realiów i przede wszystkim empatią. Punktuje politykę Stalina i komunistów w latach czterdziestych, rozumiejąc jednocześnie sytuacje, w której znalazły się jej bohaterki – nie popada w retorykę anty- lub postkomunistyczną. Czyta, przygląda się, rozumie i współczuje. Platerówki w jej opisie to przede wszystkim ludzie połączeni wspólnym doświadczeniem, nie zaś formacja ideowo-polityczna. Porównanie jej pisarstwa do Swietłany Aleksijewicz wydaje się uzasadnione – są w nim emocje i trud bohaterów, a w czasie lektury można poczuć ból (na przykład przy opisie odrzucenia weteranek w ostatnich latach). Jest też tu, podobne jak u białoruskiej reportażystki, pokazane kobiece spojrzenie na wojnę nie jako chłopacką przygodę czy elegię o wojownikach, ale doświadczenie brutalności i trudu. Ale też pytań o własne „ja”, takich jak w przypadku chor. Ireny Kruszewskiej, która w chwili wytchnienia podczas walk na Wale Pomorskim odczuła silną potrzebę… przymierzenia znalezionej w niemieckim miasteczku sukienki.
***
Cierpienie, poświęcenie i bohaterstwo platerówek zasługiwało na dobrą książkę. Reportaż Olgi Wiechnik pt. „Platerówki? Boże broń!” jest taką właśnie publikacją – wyważoną, solidną i oddającą głos uczestniczkom wydarzeń historycznych. Choć kombatantki jej nie dożyły, pozostaje mieć nadzieję, że przyczyni się ona nie tylko do przywrócenia dobrego imienia Samodzielnemu Batalionowi, ale także pobudzi refleksję nad trudną, choć zasługującą na szacunek drogą żołnierzy, którzy walczyli na froncie wschodnim. Po ponad trzydziestu latach tak zwanej walki o prawdę po „komunie” zasługujemy bowiem na nowe spojrzenie na historię kilkuset tysięcy żołnierzy walczących na szlaku od Lenino do Berlina. Nie można odejść w nim od wielkiej polityki, warto byłoby jednak spróbować też spojrzenia od dołu, uwzględniającego pokomplikowanie losów i doświadczeń żołnierzy i żołnierek w polowej rogatywce i z pepeszą u boku. Jak to robić, pokazała autorka recenzowanej publikacji – zawodowi badacze też mogliby więc czegoś nauczyć się od reporterek.
Książka:
Olga Wiechnik, „Platerówki? Boże Broń! Kobiety, wojna i powojnie”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.