W ostatnim tygodniu prezydent Andrzej Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, którzy w grudniu zostali skazani przez sąd prawomocnym wyrokiem na dwa lata więzienia za działanie z przekroczeniem uprawnień w aferze gruntowej z 2007 roku. Tym razem do ułaskawienia doszło w sposób niebudzący zastrzeżeń prawnych. O to właśnie toczyła się dotychczasowa batalia, ponieważ w 2015 roku Duda dążył do ułaskawienia polityków przed prawomocnym wyrokiem – żeby mogli bez problemów wejść do powstającego rządu PiS-u.

Wokół sprawy wciąż istnieje jednak wiele kontrowersji, zarówno prawnych, jak i politycznych. Przedstawiciele koalicji rządzącej ostro krytykują decyzję prezydenta i mówią: Duda ułaskawił przestępców. W tym nie ma jeszcze niczego nadzwyczajnego, ponieważ na tym właśnie polega ułaskawienie. Prezydent ma również prawo ułaskawić kogo chce, z dowolnych powodów. Jeśli wstał dzisiaj prawą nogą, ma dobry humor i zachciało mu się ułaskawiać – może to uczynić. Można się na przyszłość zastanawiać, czy jest to dobre rozwiązanie, ale tak w tej chwili wygląda prawo.

Prezydent nie powinien jednak ułaskawiać kogo chce z dowolnych powodów. Powinien raczej korzystać ze swojego uprawnienia w szczególnych, ważnych okolicznościach. Jest to z definicji działanie wyjątkowe. Tymczasem Duda nie wykonał żadnego wysiłku, żeby przekonywać, że Kamiński i Wąsik zasługują na ułaskawienie – i to mimo powtarzających się zarzutów o nadużywanie przez nich władzy. Prezydent po prostu przyjął, że jego koledzy są krystalicznie czyści. To zaś nie jest dobrą praktyką ani nie dodaje mu wiarygodności.

PiS wbrew opinii publicznej

W ramach wniosków z tej historii warto więc zwrócić uwagę na kilka spraw. Po pierwsze, byli „więźniowie polityczni” i nie ma więźniów politycznych – magia. PiS twierdziło w ostatnich tygodniach, że mamy w Polsce dyktaturę Tuska. Okazuje się, że tak nie jest, co zresztą widzi każdy przytomny obserwator.

Po drugie, zakończenie wątku ułaskawienia oznacza rozpoczęcie nowego: teraz PiS twierdzi, że Kamiński i Wąsik w dalszym ciągu są posłami. Natomiast marszałek Hołownia ma odmienne zdanie. Po wyjściu z więzienia politycy nie próbowali jeszcze wejść do Sejmu. Jarosław Kaczyński stwierdził, że nie byli w stanie tego zrobić, ponieważ wcześniej byli poddawani torturom – chociaż równocześnie odwiedzili prezydenta Dudę i występowali w prawicowej telewizji, wyglądając w pełni zdrowo. W czasie owego występu telewizyjnego panowie stwierdzili, że zamierzają wejść do Sejmu „na własnych warunkach”.

Hołownia stoi na stanowisku, że skoro wyrok skazujący powodował utratę mandatów, to ułaskawienie powoduje jedynie zwolnienie z odbycia kary, ale nie może przywrócić utraconych miejsc w parlamencie. PiS powołuje się natomiast na pogląd Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego, według której nie można było wygasić mandatów Kamińskiego i Wąsika, ponieważ zostali ułaskawieni w 2015 roku, tak jak twierdzi Duda. Nowa władza przyjmuje jednak, że owa izba nie jest sądem, powołując się na orzeczenia SN oraz TSUE, a więc jej decyzje nie mają mocy. Na to Kaczyński stwierdził, że jeśli nowa władza nie uznaje Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, to Sejm „w tej chwili nie istnieje”, a Szymon Hołownia „nie jest marszałkiem”. Tym sposobem krok po kroku zmierzamy do pytania, czy świat jest tylko iluzją, którą podsuwa nam złośliwy demon – będzie to złoty czas dla filozofów.

Po trzecie, działania PiS-u i Dudy wcale nie są popularne. Według sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej”, 57 procent Polaków jest zdania, że Kamiński i Wąsik nie powinni zostać ułaskawieni, 25 procent nie miało zdania, a jedynie 18 procent popierało ułaskawienie. Z kolei według badania Pollstera dla „Super Expressu”, 65 procent Polaków uważa, że Kamiński i Wąsik nie powinni wrócić do Sejmu, a 24 procent twierdzi, że powinni odzyskać mandaty poselskie.

W obu przypadkach wynik jest dla PiS-u wyraźnie gorszy niż w badaniach preferencji partii politycznych. To sugeruje, że jeśli koalicja rządząca będzie konsekwentnie rozliczać nadużycia władzy przez PiS, a PiS będzie po prostu bronić patologii w imię partyjnej lojalności i w niewiarygodny sposób straszyć dyktaturą Tuska, to partia Jarosława Kaczyńskiego może raczej pogrążać się politycznie niż zwiększać poparcie.

Tusk testuje alternatywne podejście

I jeszcze jedna obserwacja na koniec. W przeszłości prawica była zwykle traktowana przez stronę liberalną jako aktor polityczny specjalnej troski, którego w żadnym razie nie powinno się „prowokować”. W debatach ustawicznie pojawiał się wątek, że może nie należy czegoś robić, bo jeszcze Jarosław Kaczyński się zdenerwuje – że trzeba działać ostrożnie, byle tylko nie podburzać prawicy!

Tłem tego było oczywiście przekonanie, że istnieje na prawicy potencjał agresji czy destrukcji, który może się ujawnić albo wzmocnić pod wpływem jakiegoś pretekstu, więc lepiej tych pretekstów nie dawać. I zresztą obawa się sprawdziła, chociaż, jak widać, nie trzeba było do tego żadnych pretekstów, wystarczył abstrakcyjny „postkomunizm” i inne bajki Kaczyńskiego.

Jednocześnie nie było słychać, żeby ktokolwiek na prawicy kiedykolwiek powiedział, że czegoś nie należy robić, do jakiegoś działania nie można się posunąć, bo to sprowokuje liberałów. Prawica niezmiennie wyrażała za to przekonanie, że nie miała w III RP równych szans i domagała się przyznania jej wreszcie odpowiedniego statusu politycznego; równego traktowania. Sytuacja wyglądała więc tak, że prawica wyobrażała sobie, że jako aspirujący młodszy brat może zrobić z grubsza cokolwiek, a liberałowie będą musieli patrzeć na to ze spokojem, jako ten starszy brat – że będą po prostu biernie przyglądać się jej ekscesom i przyjmować, że mniejszy podopieczny widocznie jest trochę narwany i musi się wyszumieć.

No więc teraz Tusk testuje alternatywne podejście. Wcześniej prawica zakładała, że w razie nadmiernego politycznego uderzenia liberałowie przecież nie oddadzą, bo to by było niezgodne z ich apolitycznym rozmawiactwem, z którego nigdy nic nie wynika. Teraz nowa władza przyjęła, że prawicy nie należy się żadne specjalne traktowanie i że jest ona w pełni odpowiedzialna za swoje wypowiedzi i czyny – że nie należy traktować Andrzeja Dudy jak dostojnego króla, a Jarosława Kaczyńskiego jak świętej krowy. I okazało się, że Polacy wcale nie tęsknią do prawicowego awanturnictwa. A prawica jest w szoku.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Prawa i Sprawiedliwości.